Głębia. Powrót. tom 2. Marcin Podlewski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski страница 34

Głębia. Powrót. tom 2 - Marcin Podlewski

Скачать книгу

– wtrącił Slav Norat. – Najpierw wygłasza przepowiednie, a potem ginie jeden z ludzi „Diviny”? Wygląda to tak, jakby zależało jej na tym, by proroctwa zaczęły się sprawdzać.

      – To by się zgadzało, gdyby planowali samo morderstwo, a nie próbowali się skomunikować z kimś spoza systemu – zaprzeczył Everett. – Co nie zmienia faktu, że jej zachowanie jest co najmniej podejrzane.

      – A zatem? – spytała kapitan. – Jaka jest pańska sugestia?

      – Czujność – zdecydował Stone. – Nie zrobimy nic, nie licząc dyskretnego śledztwa. Jeśli zaczniemy do czegoś dochodzić, najwyżej opóźnimy skok, podając jako przyczynę problemy natury technicznej.

      – A Madonna?

      – Nie zablokujemy możliwości lotu na stację. Mogłoby to wywołać podejrzenia u mordercy. Niech uwierzy, że uznaliśmy śmierć Kovala za nieszczęśliwy wypadek. Ja sam... – dodał nieco niepewnie, ale zreflektował się i zakończył już mocnym głosem – polecę na Madonnę pierwszym możliwym transportem.

      – Jak pan sobie życzy – zgodziła się Anabelle Locartus. – O ile podejmiemy pewne środki ostrożności. Nie chciałabym, aby podzielił pan los Kovala.

      Everett kiwnął zdawkowo głową. Gdyby wiedział, jak to się skończy, zapewne przemyślałby swoją decyzję. I to dwukrotnie.

      Stacja orbitalna spodobała się Stone’owi od razu: była wielka, nowoczesna i przypominała nieco karuzelę. A co najważniejsze, można było podlecieć na nią tepekiem.

      Nie licząc lecącego z Everettem Yrta Sode i sekretarza Hacksa, leciało z nimi kilku ludzi z okrętowego personelu. Wśród nich szczególnie wyróżniała się czarnowłosa dziewczyna o wyjątkowo dużych piersiach ledwo mieszczących się w przepisowym kombinezonie. Była chyba dość podekscytowana, bo niemal od razu przedstawiła się Stone’owi jako Dominique Le Bouclier, trzeci pilot „Diviny”.

      – Spora – zauważyła, patrząc na monitor, wyświetlający widok na zewnątrz promu. – Był pan kiedyś na takiej stacji?

      – Raz czy dwa – przyznał sekretarz. Widząc, że pilotka robi do niego maślane oczy, dodał z rozbawieniem: – Nad Błękitem znajduje się Kryształ, jedna z największych stacji orbitalnych w Wypalonej Galaktyce. To w zasadzie statek kosmiczny: dość powolny, ale wyposażony w napęd głębinowy. Podobno wybudowały go Maszyny. Jest bardzo stary, ale też bardzo piękny.

      – Słyszałam o tym... ale nie byłam nigdy na planecie-stolicy. To prawda, że większość budowli na Błękicie unosi się na antygrawitonach?

      – Pewna ich część – dodał kurtuazyjnie. – Błękit jest w większości pokryty przez miasto, ale zrobiono wszystko, by wkomponować je w naturalny ekosystem planetarny. Jeśli wybierze się pani kiedyś do stolicy, zapraszam serdecznie do Budynku Rady – zakończył, z trudem odwracając wzrok od kuszących krągłości dziewczyny.

      – Błękit jest istotnie interesujący – wtrącił się Yrt Sode – o ile jest się lądowym szczurem. Na pani miejscu zainteresowałbym się zaawansowanymi konstrukcjami kosmicznymi.

      – Dokładnie! – zgodził się milczący wcześniej Hacks. – Weźmy Flotę Zero. Nie wiem, czy zdaje sobie pani sprawę, ale część posiadanych przez Stripsów statków to odrestaurowane jednostki imperialne...

      – Muzeum – rzucił od niechcenia Stone, ale jego ironiczna uwaga wywołała efekt odwrotny do zamierzonego: sekretarz Stripsów zaniósł się swoim nieprzyjemnym chichotem i klepnął Everetta po ramieniu, jakby pochwalił go za udany dowcip.

      Tepek już lądował w przestronnym hangarze, odseparowanym od próżni za pomocą bariery magnetycznej, która na ułamek sekundy wyłączyła wszystkie systemy promu.

      – Nareszcie – odezwał się Hacks. – To stacja, a więc musi być bar. Idą państwo?

      – Ja może później. – Stone odpiął pas i zaczął wstawać z fotela. – Przedtem się rozejrzę...

      – A ja – ku zaskoczeniu Everetta odezwał się Sode – jeśli państwo pozwolą, to z przyjemnością. Nie miałem nic w ustach od czasu tego przeklętego wskrzeszenia. Sekretarzu Hacks?

      – Oczywiście – powiedział przedstawiciel Stripsów, z trudem wyplątując się z pasów. – A co do pana – zwrócił się do Stone’a – gdyby pan jednak zmienił zdanie...

      – Na pewno będę pamiętał. – Everett uśmiechnął się i jak najszybciej, po zdawkowym kiwnięciu głową w stronę obu sekretarzy i pilotki, wyszedł na hangar stacji.

      Nie miał kompletnie ochoty na zwiedzanie.

      Hangar był zajęty przez kilka skoczków głębinowych, dwa niewielkie skokowce, z czego jeden z symbolami Ligi, oraz dwa myśliwce dalekiego zasięgu z oznaczeniami Kontroli Zjednoczenia. Tuż na granicy hangaru stała jeszcze jakaś niesprecyzowana jednostka transportowa o artefaktowym kadłubie Obcych – zapewne statek Klanu, o czym świadczył metaliczny, szary lakier, którym pomalowano jednostkę. Szarość dla Klanu, pomyślał Everett. Czerń dla Strażników, biel dla Elohim, srebro dla Zbioru i stara rdza dla Stripsów. Kontroli została tylko zgniła żółć, nie licząc ewentualnych pasów świadczących o Obrębie, w którym pracowała: federacyjnego błękitu, ligowej zieleni czy czerwieni Państwa. Co uzyskamy, jeśli wymieszamy wszystkie te dumne barwy? Brązowawy, sraczkowaty kolor. Odpychającą barwę czegoś, co nazywamy szumnie Zjednoczeniem, wiedząc przecież świetnie, że jest to tylko polityczny wymysł i międzysystemowa hucpa. Kabaret, w którym zginął właśnie kolejny, niewinny aktor.

      Niepotrzebnie zaprzątam sobie tym głowę, pomyślał i przyspieszył kroku, kierując się w stronę głównego wejścia do hali recepcyjnej, pełnej komputerowych konsoli. To tu załatwiano sprawy transportowe – resztą zajmowały się personale, wysyłając dane identyfikacyjne każdego z gości do Serca stacji. Wojskowa technologia pobierania informacji... Everett uśmiechnął się z przekąsem. Czy Federacja naprawdę wierzy, że nikt nie rozpozna zmilitaryzowanej stacji?

      To zresztą nieistotne, stwierdził. Może i lepiej, że jest tu jakaś rozsądna inwigilacja. W zasadzie to ostatni tak cywilizowany sektor, na który się natkniemy. Jeszcze jedna synchronizacja z siłami Ligi, które dolecą ze swojego Obrębu, i zapewne ostatnia seria skoków – wprost do punktu, o którym poinformuje nas niebawem ten cały... Dinge. Choć może zrobi to Hacks. Wolałbym, żeby był to Hacks, uznał. Jest nieprzyjemny, ale nie budzi we mnie takiego... niepokoju.

      To zresztą mało istotne. Mam na głowie inne problemy. Najwyższy czas, żeby dopracować plan. Pomyślmy zatem...

      W pierwotnej wersji, tuż przed przejęciem Grunwalda, Stone miał zamiar wprowadzić zamieszanie za pomocą dyskretnej plotki na temat sprzecznych z misją planów Państwa. Powinna w tym pomóc drobna awaria, spowodowana przez uprzednio opłaconego człowieka, jednego z personelu „Diviny”. Oczywiście najkorzystniej byłoby zniszczyć „Wstążkę” samemu, ale tu sekretarzowi brakowało możliwości. Zakładał, że nawet kapitan Locartus nie wykonałaby takiego rozkazu. Gdyby wywołanie zamieszania nie wyszło, w ostateczności pozostawało zabicie Huba. Stone zakładał, że opłacony człowiek zgodzi się i na to,

Скачать книгу