Królestwo nędzników. Paullina Simons
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królestwo nędzników - Paullina Simons страница 14
Mallory to jego dziewczyna.
Czara zniewolonego serca Juliana wypełnia się winem po brzegi. Szuka na jej twarzy iskierki poufałości, rozpoznania i czuje rozczarowanie, gdy niczego takiego nie dostrzega. Nie walczy z nim ani się nie odsuwa. W głębokich brązowych oczach czai się cień porannego zażenowania na wspomnienie bezwstydnej nocy. Jej pełne czerwone usta są lekko rozchylone.
– Mogę posprzątać wasz pokój, panie… Proszę? – Odwraca wzrok.
Obserwuje ją, gdy się krząta w stroju pokojówki: długiej, czarnej spódnicy, szarym gorsecie, czarnym fartuchu. Nie tak wyglądała zeszłej nocy, kusząca i rozpalona. Włosy, tak cudownie wtedy rozpuszczone, są związane i ukryte pod białym czepkiem. Figura nie przypomina klepsydry jak figura Mary, być może dlatego, że pracuje cały dzień i mniej jada. I podczas gdy Mary była nową duszą, która jeszcze nie nauczyła się uśmiechać, Mallory nie uśmiecha się być może dlatego, że ma mniej ku temu powodów. Jej kruche życie jest wypełnione ciężką pracą. A wykonuje ją bardzo sprawnie. W pięć minut zaścieliła łóżko, nalała piwa do srebrnej karafki, ustawiła żółte lilie przy oknie. Julian nie znosi żółtych lilii, ale się nie odzywa. Dziewczyna nie wie, że to symbol fałszu. Wymieni kwiaty, kiedy wyjdzie na targ, może na czerwone tulipany oznaczające pożądanie.
– To wszystko, panie?
– Baronowa mówiła, że znajdziesz dla mnie jakieś ubranie.
– Wybaczcie. Zapomniałam. – Wraca z wyblakłymi bryczesami, postrzępioną tuniką i parą starych butów. – Jeśli to wszystko…
– Nie. – Sięga po jej dłoń.
Dziewczyna cofa się.
– Jestem bardzo zajęta, panie. Nie… Jestem tylko pokojówką.
– Nie tylko.
– Zeszła noc była wyjątkiem.
– Nie.
– Słyszeliście Baronową. Ja, Carling i Ivy mamy dziesięć pokoi do posprzątania. Musimy też zamieść na dole i przygotować się do obiadu. Do sprzątania jest nas tylko trzy, a widzieliście, że Baronowa już się na mnie gniewa.
– Nie obchodzi mnie, co ona myśli.
– Ja nie mam takiego luksusu. Mnie musi obchodzić.
Julian słyszy, jak Tilly woła Mallory z dołu. Cmoka zniecierpliwiony.
– Przy tobie zapominam o wszystkim, Mallory. Baronowa mówiła, że na dole czeka na ciebie ktoś o imieniu Gasper.
Mallory sztywnieje.
– Kim jest Gasper? Twoim ojcem?
– Nie, panie. Moja matka raczej nie wiedziała, kto jest moim ojcem.
– Więc Gasper może być twoim ojcem?
– Chyba tak. Wszystko jest możliwe.
– To prawda. Wiem na pewno – stwierdza Julian – że wszystko jest możliwe.
– Ale skoro Gasper był mężem mojej ciotki, powiedziałabym, że to mało prawdopodobne. Przyszedł po jałmużnę.
– Był mężem twojej ciotki Tilly, Baronowej?
– Nie, drugiej siostry mojej matki. Ona nie żyje.
– A twoja matka?
– Też.
– Och. – Julian nie może oderwać wzroku od jej bladej, nieśmiałej, poważnej, pięknej twarzy, z zaciśniętymi ustami i wilgotnymi oczami. – Skąd pochodzisz?
– Z Clerkenwell.
Wyraz jego twarzy musiał się zmienić, bo Mallory łagodnieje.
– Znaliście może moją matkę? – Uśmiecha się, niemal niezauważalnie.
– Nie. – Obejmuje ją w talii i przyciąga do siebie. – Och, Mallory.
Pozwala mu się objąć, jakby to należało do jej obowiązków.
– Mallory! Gasper czeka!
Julian nie chce pozwolić jej odejść.
– To sygnał dla mnie – mówi cicho Mallory, wysuwając się z jego objęć. – Gasper czeka.
– Zostań jeszcze chwilę. Ja też czekałem, dłużej od niego.
– Wy też przyszliście po jałmużnę, panie?
– Co? Nie. – Julian unosi jej dłoń do ust, całuje ją w nadgarstek, środek dłoni. – Wróć dziś wieczorem.
– Nie mogę. Ciotka Tilly zabrania. Poza tym jestem dziś wieczorem zajęta. Może Margrave…
– Nie Margrave. Ty.
– Uwierzcie mi, obiecuję, przysięgam, nie jestem dziewczyną dla was… – Stoi sztywno.
– Jesteś. – Ich oczy się spotykają. Mallory wyrywa się i wypada z pokoju, lecz podnieconego Juliana nie zraża jej opanowanie za dnia. Jej ciało nocą zapisało się mocno w jego pamięci i lędźwiach. Znów ją odnalazł, swój ogród granatów, sad nowego wina. Jest upojony i nie zna strachu.
*
I tak Julian zostaje zarządcą burdelu. To rewelacyjna praca, jedna z najlepszych, jakie miał, lepsza niż nauczanie w zastępstwie, lepsza niż praca dla pieprzonego Grahama. Gdyby tylko Ashton mógł go teraz zobaczyć. Nikt nie doceniłby złożonych atrakcji i ironii nowej pozycji Juliana bardziej niż on. Dzięki tej posadzie zarabia pieniądze otoczony w dzień i w nocy przez seksowne, pełne entuzjazmu kobiety. W nocy panuje ruch, ale za dnia jest spokojnie, Julian może więc odsypiać, czytać lub chodzić po kwiaty i świece. Rankami wysyła Ilberta do rzeźnika i po węgiel. Nadzoruje pokojówki i dziewczęta (oczywiście) i sam wybiera róże i lilie.
Wazony ze świeżymi kwiatami muszą stać we wszystkich pokojach, po nocy trzeba ściągnąć i wyprać pościel, opróżnić nocniki, zamieść i zmyć podłogi, otworzyć okna, wywietrzyć pokoje. Zupełnie jakby prowadził nieprzyzwoity pensjonat. Raz w tygodniu opłaca parafialnego konstabla, porządnego, sympatycznego gościa nazywającego się Parker.
Co rano Baronowa i Julian liczą monety, głównie pensy i ćwierćpensówki, kilka szylingów. Julian pomaga właścicielce oddzielać pieniądze przeznaczone na funkcjonowanie przybytku od dochodu i w południe udaje się na King Street, by zanieść sakiewkę z monetami do lorda Waasa, właściciela Silver Cross.
Londyn z 1666 roku nie przypomina miasta, które Julian odwiedził w 1603. Drogi są co prawda szersze i drzewa urosły, ale miasto zostało