Królestwo nędzników. Paullina Simons
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królestwo nędzników - Paullina Simons страница 24
– Mallory?
– Idźcie sobie.
– Czemu się wściekasz? Co zrobiła Margrave?
– To złodziejka.
– Myślałem, że jest twoją przyjaciółką.
– Nienawidzi mnie. Zawsze nienawidziła.
– Co takiego mogła ci ukraść? Nic nie masz. Ledwo ubranie na zmianę.
– No dalej, poniżajcie mnie.
– Wcale cię nie poniżam – odpowiada skarcony Julian. – Próbuję tylko zrozumieć.
– Proszę, panie, możecie odejść, żebym mogła się zająć pracą? – Nie chce nawet na niego spojrzeć.
Kiedy Julian zamierza skierować się na górę, słyszy, jak Baronowa ostro wykrzykuje jego imię z gospody. Nadal ma na sobie różową aksamitną podomkę, lecz teraz u jej boku stoi konstabl Parker. Julian traci rezon. Nie spodziewał się tak szybkiego spotkania z Parkerem. W tej chwili nie może się nim zajmować, nie tylko dlatego, że jest taki brudny i rozchełstany.
Zwykle Parker jest rozkosznie apatyczny. Zjawia się co tydzień, Julian stawia mu drinka, posiłek i wręcza procent od tygodniowego utargu. W zamian za to Parker odwraca wzrok, jeśli dochodzi do bójki lub drobnej kradzieży. Ale dziś wieczorem Parker twierdzi, że nie może odwrócić oczu, bo w całym Westminsterze gadają, że w burdelu znaleziono martwego dobrze urodzonego mężczyznę.
– Kto mówi, że znaleziono martwego mężczyznę? – pyta Julian.
– Ten garbaty gość z łopatą.
– Ilbert? – Baronowa wybucha śmiechem. – Nie, panie konstablu. Ilbert urodził się w szpitalu dla obłąkanych. Jego trędowata matka zmarła przy porodzie. Z powodu jej choroby jest ślepy na jedno oko. Choroba wyżarła mu mózg. Kiedyś opowiadał mi – ciągnie Baronowa – że dwóch mężczyzn umarło od gorączki plamistej na Drury Lane!
– To pewnie prawda, pani.
– Ale on nigdy nie był na Drury Lane. Skąd ma to wiedzieć? Innego dnia szeptał ojcu Anselmo, że w tym domu angielscy arystokraci i członkowie parlamentu brali udział w rozpustnej orgii aż do świtu. Sądzi pan, że nie wiem, co się dzieje pod moim dachem? Orgia! Co to jest, Haymarket? Poza tym nie mamy dość dużych pokoi na orgie, nawet jeślibyśmy chcieli je organizować. Widzi więc pan, Ilbert często wymyśla różne rzeczy, ale to wszystko wierutne bzdury. Proszę na niego nie zwracać uwagi, konstablu. Najmniejszej.
Konstabl niemal daje wiarę wierutnym kłamstwom Baronowej.
– Mam dylemat – mówi. – Ilbert stale mruczy coś o śmierci grubego mężczyzny. Zastanawiam się, czy może mu chodzić o lorda Fabiana, przeszedłem się więc do jego domu w Belgravii, by się upewnić, że wszystko jest w porządku. Rzeczony dżentelmen jest bezdzietnym wdowcem. I proszę sobie wyobrazić, kamerdyner poinformował mnie, że jego pan zaginął! Nie widziano go od piątkowego ranka. Coś takiego nigdy dotąd się nie wydarzyło. Cały dom odchodzi od zmysłów.
Julian i Baronowa wzruszają ramionami.
– Może jest w pracy – mówi Baronowa.
– Wielkie umysły myślą podobnie, pani – rzuca Parker. – Też mi to przyszło do głowy. Udałem się więc dziś po południu do Tower i wiecie co?
– Nie mam pojęcia.
– Do Tower? – pyta Julian. – Do londyńskiej Tower?
– Tak, panie. Tam pracuje ten szanowany dżentelmen. Niestety, w wolne dni nie było tam nikogo, kto mógłby odpowiedzieć na moje pytania. Kazali mi wrócić w poniedziałek.
Julian i Baronowa oddychają z ulgą, gdy konstabl ściska dłoń Juliana i odwraca się, by wyjść. Potem, niemal na stronie, pyta, czy mógłby porozmawiać ze sprzątaczką.
– Którą? Mamy trzy.
– Ilbert wspominał, że jedna z nich zawsze przebywała w towarzystwie tego dżentelmena – mówi Parker. – Może ona nam coś powie. Na przykład kiedy ostatni raz go widziała.
– Zapewniam was, konstablu, że go tu nie było. – Baronowa macha niewielką książeczką. – Nikt nie udaje się na górę bez mojej wiedzy. Ani uczestnicy orgii. Ani lord Fabian.
– Zamienię tylko parę słów z tą dziewczyną, Baronowo.
– To moja siostrzenica, konstablu. Jedyna córka mojej najmłodszej siostry, niech Bóg ma w opiece jej duszę. Mogę poręczyć za Mallory na Biblię.
Parker unosi dłoń, by ją uspokoić.
– To tylko rutynowe pytania, Baronowo, proszę się nie martwić. – Kaszle. – Choć jest jedna drobna rzecz… Ilbert mówi, że tydzień temu widział tę Mallory w głównej kuchni, gdzie nie ma potrzeby przebywać, jak kruszyła coś tłuczkiem w moździerzu. Kiedy ją zapytał, otrzepała tłuczek i wybiegła.
– Pewnie tłukła orzechy – wyjaśnia Baronowa. – Czy to także niezgodne z prawem?
– Mówiąc także, ma pani na myśli tłuczenie orzechów i morderstwo? – pyta Parker. – Jedna z tych rzeczy zdecydowanie jest niezgodna z prawem. A ten Ilbert może się okazać o wiele bardziej przedsiębiorczym gościem, niż się wydaje, bo przesunął palcem po tłuczku, który zostawiła, i spróbował proszku.
– I?
– Mówi, że o mało nie umarł. Twierdzi, że był chory przez trzy dni. Gorzki proszek, którego spróbował, wypalił mu dziurę w języku, spalił gardło i żołądek. Zaczął wymiotować krwią i być może to go uratowało, bo wierzy, że zwrócił to, co go zatruło.
– Zatruło? – Julian rozkłada ręce ze śmiechem. – Konstablu, Ilbert dotyka ust i twarzy po tym, jak brał do rąk najpaskudniejsze rzeczy. Czy kiedykolwiek się kąpał? Mógłby zjeść zepsuty świński ryj, cuchnącą rybę i śmierdzące jajka. W każdym razie to na pewno nie była trucizna, bo Ilbert nadal chodzi wśród nas.
– W przeciwieństwie do kogo? – pyta Parker. – W przeciwieństwie do szanowanego członka parlamentu, świeckiego lorda, który zaginął?
– Czy zawsze zakładacie najgorsze, kiedy człowiek znika na jeden dzień?
Konstabl przygląda się Julianowi, potem Baronowej.
– Nie chodzi o jakiegoś człowieka, lecz o lorda Fabiana. Wielu potężnych ludzi zauważy jego rzucającą się w oczy nieobecność. Wśród nich jego wysokość Karol II, wasz król.
Julian i Baronowa siedzą bez ruchu. Julianowi noga podskakuje z niepokoju.
– Nie muszę wam przypominać – ciągnie Parker – że morderstwo