Królestwo nędzników. Paullina Simons

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Królestwo nędzników - Paullina Simons страница 26

Автор:
Серия:
Издательство:
Królestwo nędzników - Paullina Simons

Скачать книгу

nie jest już łagodny ani pocieszający. Zrywa się z łóżka, staje przed nią. Nie odzywa się, bo nie może wydusić słowa. Stara się sformułować następną myśl, następne słowo. Słońce wschodzi nad szarymi dachami Whitehall. Wieje mocny, suchy wiatr. Przynosi zapach palącego się drewna. Julian kuca przed Mallory, opada na podłogę obok niej. Ich stopy mogłyby się dotknąć.

      – Lord Fabian ukrył je pod podłogą w pokoju numer dwa – mówi Mallory. – Ale już go tam nie ma. Ja go nie zabrałam. Mówisz, że Margrave też nie. Więc jeśli to nie Ilbert, kto mógł je zabrać, Julianie?

      Nie patrzy na niego, nie widzi więc szoku malującego się na jego twarzy. To niemożliwe. Po prostu niemożliwe.

      – Czemu Fabian miałby ukrywać złoto pod podłogą burdelu? – pyta Julian.

      – Bo zdobył je nieuczciwie – wyjaśnia Mallory. – Lord był Mistrzem Mennicy Królewskiej w londyńskiej Tower. Nie wiedziałeś o tym? Tak. Dziś używają mechanicznej prasy, lecz sto lat temu wybijali monety w matrycach. Dwa lata temu, gdy go rozbierałam, znalazłam przy nim jedną z tych ręcznie robionych monet. Wtedy powiedział mi, że od dawna kolekcjonuje monety. Przed kilku laty, w chaosie po upadku Cromwella, podwędził jedną z porzuconych matryc, w której wybijali pamiątkowe suwereny Elżbiety. Powiedział, że matrycę wyrzucono przedwcześnie. Trzeba ją było tylko trochę naostrzyć od strony awersu. Ale strona z herbem była idealna. Kiedy ją poprawił, zostawał w mennicy do późna i wybijał własne monety. Powiedział swojemu przełożonemu, Strażnikowi Mennicy, że pracuje po godzinach nad pamiątkowym medalem dla nowego króla, Karola II. I rzeczywiście pracował. Ale przy okazji wybijał monety dla siebie, wykorzystując kradzioną matrycę.

      Przygarbiony Julian czeka na resztę.

      – Wybicie czterdziestu dziewięciu monet zajęło mu sześć lat! Musiał być bardzo ostrożny. Wybicie jednej trwało siedem tygodni, było tak pracochłonne. Powiedział mi, że kiedy dojdzie do pięćdziesięciu, przestanie. Ryzyko, że przyłapią go na kradzieży stopionego złota, stawało się zbyt duże. Aby wybijać dobrze monety, potrzebował kropel z rzadkich dwudziestotrzykaratowych sztabek, nie dwudziestokaratowych, których używają dzisiaj. Jakiś miesiąc temu miał czterdzieści dziewięć monet. Potrzebował jeszcze tylko jednej! A teraz zniknęły.

      Julian chwieje się.

      – On też zniknął.

      – Tak – odpowiada spokojnie Mallory. – On też.

      – Czemu ukrywał je tutaj?

      – Kiedyś trzymał je w domu. I to ja go przekonałam, że tutaj jest bezpieczniej. I było. Podłoga w każdym pokoju jest przybita gwoździami. Sama zrobiłam skrytkę. W domu lorda służba była obrzydliwie wścibska. Czekała, by wrócił do domu, rozbierała go, kąpała, przeszukiwała każdy kąt. Zamknięta na klucz szkatułka, którą lord stale nosił przy sobie, zaalarmowała służbę, że jest w niej coś cennego, co warto zamykać. Nie ufał im. Ale ufał mnie.

      – Czemu miałby ci ufać? – pyta chrapliwie Julian.

      – Był samotny. Lubił mnie.

      Julian nie patrzy na nią.

      – Gdy znalazłam przy nim tę jedną monetę, poczuł wielką ulgę! – tłumaczy Mallory. – Ten sekret go dusił. Marzył, by komuś go wyjawić. Był artystą, a każda moneta to arcydzieło. Pokazałam mu, że jestem pod ogromnym wrażeniem. Zrobiłam skrytkę. Pokój numer dwa zawsze był szczególny i tajemniczy. Jest odosobniony, a przewracające się w nim świece nie wywołują pożaru, choć czasami można usłyszeć tajemnicze głosy dobiegające z komórki pod oknem. Niektórzy mówią, że w pokoju straszy. Ty wyszedłeś z komórki w tym pokoju. – Rzuca mu półuśmiech.

      Twarz Juliana przypomina maskę.

      – Za każdym razem, gdy lord bił nową monetę, świętowaliśmy. Piliśmy wino i podziwialiśmy ją. Uroczyście umieszczaliśmy ją w skrytce obok pozostałych. Nigdy nie zabrałam mu ani jednej monety. Musiał wiedzieć, że można mi ufać. Że go nie okradnę, nie zdradzę ani nie będę szantażować.

      – Czemu miałby ufać akurat tobie? – powtarza Julian.

      – Za kradzież z Mennicy Królewskiej trafia się na szafot. To zdrada stanu.

      – Nie o to pytam. – Bierze oddech. – Co ty z tego miałaś?

      – Ucieczkę.

      Julian czeka sztywno na dalsze wyjaśnienia.

      – Mieliśmy wyjechać na południe Francji. Do Nicei albo Marsylii.

      – Wyjechać… razem?

      – Tak.

      – Lord Fabian był tym dobroczyńcą, który miał cię zabrać na południe Francji?

      – Tak.

      – Ale co tak naprawdę planowałaś?

      – Mówiłam ci, że planuję ucieczkę.

      Julian siedzi na podłodze i żałuje, że nie może przestać słuchać dalszych nieprawości padających z jej gorzkich ust.

      „Nie wiem, czy jesteś z nim bezpieczna, mówi Julian.

      Och, panie, grucha ona. Macie takie dobre serce. Zaufajcie mi, nie musicie się martwić o niego”.

      Jakby chciała powiedzieć, że to nie Fabian jest powodem zmartwień Juliana.

      – Wszystko szło idealnie – ciągnie Mallory. – Jeszcze tylko jedna moneta. Siedem tygodni! Cel był tak blisko. Ale wtedy ty zjawiłeś się w naszym życiu i wszystko zniszczyłeś. Wszystko! Początkowo twoje ślepe pożądanie pozwoliło mi zarobić dodatkowe pieniądze i dać mu trochę przyjemności, ale wszystko szybko się popsuło. A ja nie wiedziałam jak bardzo, dopóki nie było za późno.

      – Jakim cudem to moja wina?

      – Bo zniszczyłeś wszystko swoją miłością! – wykrzykuje Mallory. – Na początku lord myślał, że robimy to tylko na pokaz, że to kolejna noc udawanej sprośności w Silver Cross. Ale szybko zaczął podejrzewać, że ty nie udajesz, że nie grasz, jak wszyscy w tym zapomnianym przez Boga miejscu, lecz naprawdę mnie kochasz! Myślał, że wykorzystuje ciebie, a potem oświeciło go, że jest dokładnie na odwrót, że to ty wykorzystywałeś jego! A kiedy zaczął podejrzewać, że być może ja też cię kocham, wszystko, na co pracowałam od osiemnastego roku życia, legło w gruzach.

      – Być może też mnie kochasz?

      – Strasznie się o to pokłóciliśmy. Powiedziałam mu, że to nieprawda. Przysięgałam, że nie kocham cię ani trochę.

      – Ach.

      – Nie uwierzył mi. Nie wierzył, że kiedy nadejdzie pora, zostawię cię i pojadę z nim do Marsylii. Przysięgałam, że to zrobię. Błagałam go. Próbowałam, Julianie, tak bardzo próbowałam ocalić jego żałosne życie! Ale był taki uparty i zazdrosny. Nie chciał słuchać. – Wykręca palce. – Tamtej nocy przyszedł i powiedział,

Скачать книгу