Królestwo nędzników. Paullina Simons
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królestwo nędzników - Paullina Simons страница 22
Julian ma milion pytań i żadnej odpowiedzi.
Nie ma też czasu, żeby się zastanawiać i rozwodzić. Przez przypadek czy nie, szanowany członek Izby Lordów został zabity z powodu złota. Zanim Julian się dowie, czy jego śmierć była przypadkowa, czy zaplanowana, musi wynieść skarb z burdelu.
Ale dokąd? Nie ma żadnych przyjaciół w Londynie w 1666 roku. Nie może się poradzić Deviego, nie pomoże mu Ashton. Utrzymuje przyjacielskie stosunki z dziewczętami, ale tak naprawdę zna tylko Mallory i dopóki nie dowie się więcej, nie może jej w żaden sposób narazić na niebezpieczeństwo. Jeśli, jak podejrzewa, złoto jest prawdziwe, nie może być wspólniczką w kradzieży na taką skalę. Za kradzież cynowej miski rozcinają oskarżonym brzuch. Poza tym i tak nie może mu pomóc, nie ma przecież swojego pokoju, w którym dałoby się ukryć pieniądze. Dla bezpieczeństwa trzyma spis zmarłych swojej nieżyjącej matki w jego biurku. Czy Julian może ukryć pieniądze w niezamykanej na klucz komodzie? A może pod swoją podłogą? Bada sprawę, ale deski w pokoju są mocno przybite.
Przestraszony, podekscytowany, z walącym sercem, chowa monety do sakiewki, pozostawiając dwie. Przebiera się w czyste ubranie, przywiązuje sakiewkę do rajtuzów i naciąga na nie bryczesy z paskiem. Zapina dodatkowy pas na wszystkim, by monety nie dźwięczały przy każdym kroku.
Musi zrobić dwie rzeczy: znaleźć złotnika przy Cheapside, który oszacuje wartość monet, i ukryć je w bezpiecznym miejscu, dopóki nie zakończy się śledztwo w sprawie śmierci lorda Fabiana. Potem razem z Mallory postanowią co dalej.
Wygładza narzutę w miejscu, gdzie ciężkie monety zrobiły znaczące wgłębienie, i wkłada płaszcz, by zakryć krępujące i podejrzane wybrzuszenie w kroczu. Schodzi na dół. Udzielając Carling i Ivy instrukcji w sprawie sprzątania, dowiaduje się, że Baronowa zabrała „niezwykle zrozpaczoną” Mallory i wyszła na całe popołudnie. Julian odczuwa ulgę, że nie musi tłumaczyć Baronowej, czemu włożył płaszcz przy trzydziestostopniowym upale, i wybiega na Parliament Street.
Na zewnątrz jest upiornie gorąco. Sierpień minął niemal bez deszczu. Dlaczego w Londynie choć raz nie może spaść deszcz, choć raz! Omijając końskie łajno, Julian spieszy na Strand, gdzie wskakuje do powozu, który wiezie go przez Temple Bar na Cheapside.
Cheapside, królowa głównych ulic, jest szeroka jak bulwar, tu i tam widać fontanny i kanały. Znajduje się przy niej z tuzin zajazdów, domy kupców, luksusowe sklepy, warsztaty kapeluszników i szewców, złotników i kowali. Na Cheapside jest wszystko, także najbardziej szanowani handlarze złotem na świecie. W sobotnie popołudnia wszyscy w Londynie robią zakupy właśnie tam. Ruch przy katedrze Świętego Pawła jest tak gęsty, że Julian musi zeskoczyć z wozu i resztę drogi do uliczki złotników przejść piechotą, pocąc się niemiłosiernie w płaszczu.
W budynku, do którego wchodzi, panuje mrok, wielka przestrzeń przypomina grotę, lecz żaden mrok nie jest w stanie ukryć ostentacyjnego bogactwa. I nie chodzi tylko o błyskotki wystawione w szklanych gablotach i złote talerze na ścianach. Złocone są nawet gzymsy, zasuwki na drzwiach i parapety. Powlekane złotem, nie z litego złota? Ze złota są lichtarze, złotem ozdobione są też krawędzie dębowego stołu, przy którym Julian siada. Ze złota są wskazówki cicho bijących zegarów. Na stole przed mężczyzną siedzącym naprzeciwko Juliana leży złoty kieszonkowy zegarek, mający przypominać, jak cenny jest czas.
– Czym mogę panu służyć? – pyta elegancki mężczyzna. Jest nienagannie ubrany w szary aksamit i biały jedwab. Nazywa się Arnold Bertie. Zatrudnia go wielki Earl of Lindsey, jeden z właścicieli Czcigodnej Kompanii Złotników.
Drżącymi palcami Julian przesuwa po stole złotą monetę.
– Miałem nadzieję, że powie mi pan coś o tej monecie.
Bertie nie bierze monety do ręki. Po tym Julian natychmiast orientuje się, że nie jest fałszywa. Dżentelmen, który żyje ze złota, nie dotyka monety dłońmi.
– Panie, ostrożnie – zwraca się do Juliana. – Proszę nie suwać monetą po stole. Może się porysować. – Bertie wyjmuje kawałek białego jedwabiu, szkło powiększające, przynosi latarnię, przysuwa lichtarze, czule ujmuje monetę dłonią w białej rękawiczce i kładzie ją na jedwabiu. Bez słowa ogląda ją uważnie przez dziesięć minut. Traktuje ją jak relikwię. Wyjmuje z szuflady wagę i kładzie na niej monetę.
– Zdumiewające! – wykrzykuje. – Po prostu cudowne! Skąd pan ją ma?
– Mały wyraz uczucia od zmarłego wuja.
– Och, wcale nie jest mały, mogę pana zapewnić. To jedna z najbardziej wyjątkowych monet, jakie kiedykolwiek wybito w Królewskiej Mennicy. Nazywana jest „aniołem”. To złoty suweren z czasów królowej Elżbiety. Dziś nie bije się niczego zbliżonego do tej monety. Ani się nie wybije. Jest po prostu zbyt droga. To dwudziestotrzykaratowe złoto, a ujmując rzecz dokładniej, pół uncji jubilerskiej. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent czystego złota. To dzieło sztuki. A sądząc po jej wyglądzie, nigdy nie była używana.
Julian nie wie, co powiedzieć.
– Wszystko w porządku, panie? Nie wygląda pan najlepiej.
– Nic mi nie jest – odpowiada Julian niepewnym głosem. – Proszę mówić dalej.
Bertie przygląda się monecie z atencją.
– W czasach elżbietańskich wszystkie nasze monety były bite ręcznie jak ta, ale wyobraża pan sobie, ile pracy to wymagało. Topienie sztabek złota, zmiękczanie, wytwarzanie krążków, rozklepywanie i ponowne zmiękczanie. Rozklepywano je i wyżarzano dwanaście razy, zanim krawędzie uznano za odpowiednio zaokrąglone, a to wszystko tylko do powstania czystego krążka. Potem trzeba go było wybić w trzymanej ręcznie matrycy, wybić z mistrzowską precyzją. Tych monet nie bito od ponad stu lat, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Czy ma pan tylko tę jedną? Wielka szkoda. Podejrzewam, że nie byłby pan zainteresowany sprzedażą? Czy chciałby pan, żebym sprawdził, ile dziś możemy panu za nią zaproponować?
– Chyba nie ma w tym nic złego – odpowiada spokojnie Julian.
Trzymając monetę w jedwabnej chusteczce, Bertie znika. Podniecony do granic możliwości Julian czeka.
Bertie wraca po kilku minutach.
– Oto co mogę panu zaoferować. Gwinea Karola II, ważąca o połowę mniej niż ta moneta i nieporównywalna z nią co do jakości wykonania i zawartości złota, warta jest dwadzieścia dwa szylingi, więc niewiele ponad funta szterlinga. Za tę monetę mogę panu zaproponować trzysta szylingów.
Trzysta szylingów. Julianowi odbiera mowę. To piętnaście funtów! Mallory musiałaby pracować sześć lat, żeby tyle zarobić. On jako zarządca burdelu musiałby pracować trzy lata.