Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3. Deborah Harkness
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Księga życia. Trylogia Wszystkich Dusz. Tom 3 - Deborah Harkness страница 8
– Masz na myśli zabójstwa? – spytał Hamish.
– Tak. Powiedział, że jeśli wyzwę Gerberta i Knoksa, tylko pogorszę sprawy.
Wieści o tych morderstwach – o ofiarach z rozszarpanymi żyłami, o braku śladów krwi, o niemal zwierzęcych atakach na ludzkie ciała – trafiły do gazet od Londynu do Moskwy. W artykułach skupiano się na dziwnych metodach zabójców, co groziło ściągnięciem na wampiry uwagi ludzi.
– Nie popełnię znowu błędu milczenia – zapowiedział Matthew. – Zakon Rycerzy Świętego Łazarza i de Clermontowie nie byli w stanie ochronić mojej żony i jej rodziny, ale ja z pewnością mogę.
– Nie jesteś zabójcą, Matthew – sprzeciwił się Hamish. – Nie pozwól, żeby gniew cię zaślepił.
Kiedy Clairmont spojrzał na niego pustym wzrokiem, Osborne zbladł. Choć zdawał sobie sprawę, że przyjacielowi bliżej do królestwa zwierząt niż większości istot chodzących na dwóch nogach, nigdy nie widział, żeby Matthew wyglądał tak wilczo i tak niebezpiecznie.
– Jesteś pewien? – Obsydianowe oczy łypnęły na niego groźnie. Potem wampir odwrócił się i wyszedł z pokoju.
* * *
Podążając za wyraźnym zapachem korzenia lukrecji zmieszanym z upajającą wonią bzów, Matthew z łatwością znalazł swojego syna w rodzinnych apartamentach na drugim piętrze château. Sumienie go gryzło, kiedy pomyślał, co dzięki słuchowi wampira Marcus mógł usłyszeć z jego ożywionej rozmowy z Hamishem. Zacisnął wargi, gdy węch zaprowadził go pod drzwi znajdujące się tuż przy schodach, i zdusił iskrę gniewu, kiedy sobie uświadomił, że Marcus korzysta z dawnego gabinetu Philippe’a.
Zapukał i pchnął ciężkie drewniane skrzydło, nie czekając na zaproszenie. Z wyjątkiem lśniącego srebrnego laptopa na biurku, gdzie kiedyś leżała suszka, pokój wyglądał dokładnie tak samo jak w dniu, kiedy Philippe de Clermont zmarł. Na stole pod oknem stał ten sam bakelitowy telefon. Stosy cienkich kopert i pożółkłego papieru czekały, aż Philippe napisze jeden z wielu listów. Do ściany była przypięta stara mapa Europy, której jego ojciec używał, żeby śledzić ruchy wojsk Hitlera.
Matthew zamknął oczy, gdy nagle poczuł ostry ból. Philippe nie przewidział, że wpadnie w ręce nazistów. Jednym z nieoczekiwanych darów ich podróży w czasie była szansa ujrzenia ojca i pojednania się z nim. Ceną, którą Matthew musiał zapłacić za to spotkanie, było jeszcze silniejsze poczucie straty, kiedy znalazł się z powrotem w świecie bez Philippe’a.
Gdy otworzył oczy, zobaczył przed sobą wściekłą twarz Phoebe Taylor. Marcus potrzebował jedynie ułamek sekundy, żeby stanąć między ojcem a narzeczoną. Matthew ucieszył się, kiedy zobaczył, że jego syn nie stracił całego rozumu, łącząc się w parę z ciepłokrwistą, choć gdyby on chciał skrzywdzić Phoebe, dziewczyna już byłaby martwa.
– Marcusie. – Matthew spojrzał na kobietę stojącą za plecami syna. Phoebe w ogóle nie była w typie jego potomka, który zawsze wolał rude. – Przy naszym pierwszym spotkaniu nie było czasu, żeby właściwie się przedstawić. Jestem Matthew de Clermont, ojciec Marcusa.
– Wiem, kim pan jest. – Brytyjski akcent Phoebe był wspólny dla szkół publicznych, wiejskich domów i podupadłych arystokratycznych rodów. Marcus, rodzinny idealista i demokrata, zakochał się w kobiecie błękitnej krwi.
– Witamy w rodzinie, panno Taylor. – Matthew ukłonił się, żeby ukryć uśmiech.
– Phoebe, proszę. – Dziewczyna wyszła zza pleców narzeczonego z wyciągniętą ręką, ale Matthew ją zignorował. – W cywilizowanych kręgach uścisnąłby pan moją dłoń, profesorze Clairmont. – Na twarzy panny Taylor, która nie cofnęła ręki, malował się wyraz irytacji.
– Jest pani otoczona przez wampiry. Dlaczego pani sądzi, że znajdzie tutaj cywilizowane kręgi? – Matthew przyjrzał się jej. Phoebe chyba poczuła się nieswojo, bo uciekła spojrzeniem. – Może pani uznać moje zachowanie za niepotrzebnie oficjalne, ale żaden wampir nie dotyka bez pozwolenia partnerki innego wampira, jego narzeczonej również. – Spojrzał na duży szmaragd na trzecim palcu jej lewej ręki. Wieki temu w Paryżu Marcus wygrał ten kamień w karty. I wtedy, i teraz klejnot był wart fortunę.
– Och, Marcus mi tego nie powiedział. – Phoebe zmarszczyła brwi.
– Nie, ale przekazałem ci kilka prostych zasad – szepnął do niej Marcus. – Może czas je sobie przypomnieć. Przećwiczymy nasze ślubne przysięgi, kiedy przyjdzie na to pora.
– Po co? Na pewno nie znajdziesz w nich słowa „posłuszeństwo”.
Zanim sprzeczka rozgorzała na dobre, Matthew odchrząknął i powiedział:
– Przyszedłem przeprosić za swój wybuch w bibliotece. Ostatnio zbyt szybko wpadam w gniew. Wybaczcie mi temperament.
Chodziło o coś więcej niż temperament, ale Marcus – podobnie jak Hamish – tego nie wiedział.
– Jaki wybuch? – Phoebe zmarszczyła brwi.
– Nic takiego – zbył ją Marcus, choć wyraz jego twarzy mówił co innego.
– Zastanawiałem się również, czy nie zbadałbyś Diany? Jak wiesz, ona nosi bliźnięta. Sądzę, że jest na początku drugiego trymestru, ale nie mieliśmy ostatnio dostępu do odpowiedniej opieki medycznej, a ja chciałbym być pewien. – Gałązka oliwna Matthew, podobnie jak wcześniej ręka Phoebe, wisiała w powietrzu przez dłuższą chwilę, zanim została przyjęta.
– O-oczywiście – wyjąkał Marcus. – Dziękuję, że powierzasz Dianę mojej opiece. Nie zawiodę cię. A Hamish ma rację. Nawet gdybym zrobił autopsję Emily, nie dałbym rady określić, czy została zabita przez magię, czy umarła z przyczyn naturalnych. Możemy nigdy się tego nie dowiedzieć.
Matthew nie zawracał sobie głowy sporami. Zamierzał ustalić, jaką dokładnie rolę odegrał Knox w śmierci Emily, bo odpowiedź miała zadecydować, jak szybko Matthew go zabije i ile najpierw czarownik wycierpi.
– Phoebe, miło było poznać – powiedział.
– Nawzajem. – Dziewczyna skłamała uprzejmie i przekonująco. Miała stać się pożytecznym nabytkiem w stadzie de Clermontów.
– Przyjdź rano do Diany, Marcusie. Będziemy na ciebie czekać.
Matthew posłał ostatni uśmiech i złożył płytki ukłon fascynującej Phoebe, po czym wyszedł z pokoju.
* * *
Nocne wędrówki po Sept-Tours nie złagodziły gniewu ani niepokoju Matthew. Jeśli już, to powiększyły rysy w jego samokontroli. Sfrustrowany wybrał do swojej wieży trasę powrotną przechodzącą obok twierdzy i kaplicy. Znajdowały się w niej tablice pamiątkowe większości zmarłych de Clermontów: Philippe’a, Louisy, jej brata bliźniaka Louisa, Godfreya, Hugh, a także kilkorga ich dzieci, ukochanych przyjaciół i służących.
– Dzień dobry, Matthew. – Powietrze