Anioł życia z Auschwitz. Historia inspirowana życiem Położnej z Auschwitz. Nina Majewska-Brown
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Anioł życia z Auschwitz. Historia inspirowana życiem Położnej z Auschwitz - Nina Majewska-Brown страница 4
Kolejne dwa kroki. Wylegitymowali pobieżnie pobladłą starszą kobietę i następny krok w naszym kierunku, i jeszcze jeden. Przystanek nawet nie majaczył na horyzoncie, w dodatku na nieznośnie długą chwilę zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu, żeby przepuścić jakichś oficjeli w dwóch czarnych jak smoła kabrioletach, którzy wstrzymali ruch na ulicach.
I znowu kolejny krok i coraz bliższe powarkiwanie psa. Strach ludzi niemal materializował się między nami. Miałam poczucie, że podłoga umyka mi spod stóp, a ciemne, coraz gęstsze plamy niczym stado nietoperzy zataczają coraz mniejsze koła. Byłam bliska omdlenia i gdyby nie ramię Maćka, pewnie bym się osunęła.
Niespodziewanie na rączce walizki, tuż obok mojej dłoni, zacisnęły się czyjeś szorstkie palce i poczułam gwałtowne szarpnięcie. Walizka zmieniła właściciela. Teraz dzierżył ją niewzruszony esesman, który nawet na nas nie spojrzał. Wczepiłam się w Maćka, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało.
Kolejne dwa kroki i warknięcie. Na gołej nodze poczułam ciepły oddech psa, który coraz niespokojniej węszył. Nie miałam wątpliwości, że bestia wyczuła zapach kiełbasy.
I stał się kolejny cud.
Stojący przy nas esesman wyrzucił przed siebie wyprostowane ramię w powitalnym geście i przy wtórze stukających obcasów głośno i dobitnie powiedział do gestapowców:
– Heil Hitler!
– Heil Hitler!
Stali, mierząc się wzrokiem, lecz zaraz się nami zainteresowali.
– Dokumenty!
– Są ze mną.
Spojrzeli na nas niepewnie, jakby rozważali, czy jednak nie powinni poświęcić nam więcej uwagi. Najwyraźniej górująca nad nami postać esesmana i jego groźna mina powstrzymały ich od dalszych działań. Po chwili wahania rzucili tylko:
– Rozumiemy.
Naprawdę nie wiem, co się wydarzyło później. Przestałam widzieć, czuć, rejestrować cokolwiek. Nagle, popychani przez esesmana, znaleźliśmy się na chodniku. Rozpoznałam przystanek i wpatrzona w znajome, nierówne płyty zmartwiałam z żalu, że tak niewiele dzieliło nas od celu. Gestapowcy z psem, stresując wszystkich wokół, pojechali dalej w poszukiwaniu swoich ofiar.
Staliśmy z Niemcem, nie wiedząc, co począć. Odejść? Przeprosić? Mówił poważnie, że jesteśmy z nim? I czy to znaczy, że właśnie nas aresztował? Wpatrywaliśmy się w jego buty, a on… sama nie wiem, może też się zastanawiał, co z nami zrobić? W każdym razie się nie ruszał. Czas także stanął w miejscu. Trwaliśmy tak przez nieskończenie długie minuty.
Tymczasem Niemiec poczekał, aż tramwaj oddali się za kolejne skrzyżowanie, i jakby ożył. Jak gdyby nigdy nic wyciągnął w moją stronę walizkę, która lekko zachybotała się w jego ręce. Ostrożnie, jakby miała mnie poparzyć, ujęłam ją, niepewna, czy nie stanie się powodem naszego zatrzymania. Odruch był jednak silniejszy. Chwyciłam brązową rączkę na dwóch metalowych kółkach.
– Einen schönen Tag noch.
Miłego dnia.
I nim zszokowani zdążyliśmy odpowiedzieć, Niemiec odszedł.
Nogi mieliśmy jak z waty. Czuliśmy się niezdolni do najmniejszego ruchu, jednak świadomość, że stanie na środku chodnika przy ruchliwej ulicy przyciągnie ku nam niepotrzebnie uwagę, sprawiła, że sztywno ruszyliśmy przed siebie.
Niespodziewanie niebo stało się jakby bardziej błękitne, a wyrastające tu i ówdzie kępy zielonej trawy zdawały się dziwnie jaskrawe i radosne.
Żyliśmy.
Wczepiona w ramię Maćka, które teraz dźwigało niebezpieczny pakunek, usiłowałam wyrównać oddech.
– Boże, ale się bałam.
– Kochanie, mamy to już za sobą. – Maciek pochylił się i pocałował mnie w czoło.
Ta drobna pieszczota sprawiła, że poczułam się nieco swobodniej, na powrót zaczęłam wierzyć, że przy nim jestem bezpieczna. Że to w ogóle możliwe.
– Teoretycznie. Ale wiesz, że to się może powtórzyć.
– Przy mnie nic ci nie grozi. – Maciej przycisnął mnie do siebie tak mocno, że jego biodro wbiło się w moje ciało.
– Głuptasie, wiesz, że w takich okolicznościach nawet ty jesteś bezradny.
– Nie ma co tego roztrząsać. – Nagle zmienił ton, jakby właśnie sobie uświadomił, że mam rację. – Najważniejsze, że żyjemy.
– Ale sam musisz przyznać, że niewiele brakowało. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wsiąść do tramwaju.
– To nie twoja wina, przecież najzwyczajniej w świecie mogliśmy spotkać gestapowców na ulicy.
– Ale nie musiało się tak stać.
– Uznajmy, że tak miało być i że mieliśmy wiele szczęścia w tym całym nieszczęściu. Nie zamartwiaj się.
– Obiecaj, że nikomu nic nie powiemy.
– Oczywiście, to będzie nasza tajemnica. Nie mamy zamiaru denerwować naszych matek i ciotki.
– Jeszcze tylko tego by brakowało! Nie wypuściłyby już nas za próg.
– I tego się trzymajmy.
Usiłowaliśmy zbagatelizować zajście, ale mieliśmy świadomość, że uciekliśmy spod katowskiego topora. Rozmowa się nie kleiła. Chyba oboje musieliśmy to wszystko przerobić w sobie, przetrawić, uspokoić się.
Przekazanie walizki poszło gładko. W umówionym miejscu o umówionym czasie czekał na nas właściwy człowiek i wymieniliśmy się walizkami: on zabrał tę pełną kiełbasy, a nam wręczył taką samą, brązową tekturową, tyle że pustą.
Odetchnęliśmy z ulgą i zawróciwszy na pięcie, pospiesznie ruszyliśmy w drogę powrotną. „Pospiesznie” w czasie wojny miało inny wymiar niż przedtem. Pospiesznie nie oznaczało szybko sensu stricto. Pośpiech był w nas, ale trzeba było poruszać się w miarę normalnym tempem. Bieg, truchcik, przyspieszony krok, a nawet gorączkowe spojrzenie zwracały uwagę przedstawicieli niemieckich władz. Owo „szybko” działo się bardziej w naszych głowach niż nogach.
Tak było i tym razem. Szliśmy przed siebie zdecydowanym, trochę marszowym krokiem z założeniem, że za żadne skarby nie wsiądziemy ponownie do tramwaju. Mijaliśmy kolejne