Anioł życia z Auschwitz. Historia inspirowana życiem Położnej z Auschwitz. Nina Majewska-Brown
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Anioł życia z Auschwitz. Historia inspirowana życiem Położnej z Auschwitz - Nina Majewska-Brown страница 8
Duchu Święty, Boże – zmiłuj się nad nami.
Trudno ocenić, jaki skutek miała jej żarliwa modlitwa. Z pewnością nie sprawiła, żeby Niemcy zostawili ich w spokoju, ale może cud polegał na tym, że ich nie rozstrzelali. A skoro żyli, z pozoru mogło wydarzyć się jeszcze wszystko…
Stanisława nie wiadomo skąd miała w sobie tyle siły i opanowania, że stała niemal nieruchomo. Może zdawała sobie sprawę, że histeria w niczym nie pomoże? A może zwyczajnie była sparaliżowana strachem? Gestapowcy chyba też byli zaskoczeni brakiem oporu z ich strony.
– Gdzie syn?
– Jaki syn? – Stanisława postanowiła grać na zwłokę.
– Wiesz, kobieto, o kogo pytam. Gdzie Bronisław?
Ponieważ nikt nie spieszył z wyjaśnieniami, po krótkiej naradzie postanowili zwyczajnie na niego zaczekać. Rozsiedli się wygodnie i zachowywali się tak swobodnie, jakby byli u siebie. Potem na chwilę wyszli przed dom, ale niedługo potem znowu się pojawili. Stanisława modliła się i błagała, niemal telepatycznie przesyłając synowi wiadomości, żeby nie wracał. Trwało to w nieskończoność.
„Po pewnym czasie gestapowcy wrócili. Dnia poprzedniego wieczorem przyszło ich do nas trzech. Dwóch z nich czekało aż do rana na przyjście najstarszego brata. Gestapowcy rozkazali nam położyć się do łóżek i zachować całkowite milczenie. Bronisław, nie spodziewając się zasadzki, wszedł rano do mieszkania; w nocy często ukrywał się u babci. Braci zakuto w kajdany. Stacha uderzyli, spadł mu kapelusz. Mnie i matkę zabrali do więzienia przy ul. Gdańskiej, braci osadzili w innym więzieniu”[16].
Godziny leniwie przesuwały wskazówki w wiszącym na ścianie starym zegarze, minęła noc i gdy już wszyscy mieli nadzieję, że Bronisław jednak nie pojawi się w domu, on niespodziewanie, nie podejrzewając niczego złego, zmęczony stanął na progu.
Niemcy się ożywili, poderwali z krzeseł i skierowali w stronę jego głowy lufy karabinów.
– No proszę, kogo my tu mamy?
Stanisława była bliska omdlenia. Wiedziała, że nie może wykonać najmniejszego ruchu, że nie mają szans, a jednak liczyła na cud. Jak zwykle błagała o pomoc Najświętszą Panienkę i tym razem jej modlitwy zostały wysłuchane. Przynajmniej tak jej się zdawało.
Po pierwszej furii usatysfakcjonowani Niemcy nieco się uspokoili i poczuli na tyle pewnie, że się rozdzielili. Jeden poszedł przywołać budę, która miała zawieźć ich do więzienia, drugi zapalił papierosa i skupił się na żarzącej się pomarańczowo końcówce, a trzeci stał jak gdyby nigdy nic i lustrował zdemolowane wnętrze. Przyglądał się sprzętom, ze szczególnym uwzględnieniem antycznego stoliczka, jak handlarz, który rachuje, ile są warte.
I wtedy się stało. Uśpienie czujności Niemców uchylało Leszczyńskim drzwi nadziei, że uda się wywinąć z tej sytuacji.
W pomieszczeniu zapanowało niemal elektryzujące napięcie, rodzina zdawała się rozumieć bez słów, jakby telepatycznie przekazując sobie informacje. Nagle pojęli, że może mają ostatnią szansę na wolność. Stanisława nie rozpoznawała mechanizmu tego wszystkiego, ale nagle zsynchronizowali myśli, pragnienia i ruchy. Nie wiadomo kto dał sygnał, ale niespodziewanie starszy syn niczym byk ze spuszczoną głową rzucił się do ucieczki, a pozostali zdali się na instynkt. Stanisława krzyczała do niego, żeby nie biegł, bo go zastrzelą, Sylwia z gołymi rękami rzuciła się na stojącego obok gestapowca, a ojciec, korzystając z zamieszania, ku uldze wszystkich po cichu się wymknął.
Sylwia walczyła z kobiecą zapiekłością, używając swej niewielkiej siły i paznokci. Jednak z postawnym gestapowcem nie miała najmniejszej szansy. Brutalnie uderzona, skopana, w końcu osunęła się na ziemię, jednak to wystarczyło, żeby brat zdążył wypaść z domu i uciec. Miał ogromnie dużo szczęścia, bo udało mu się dopaść mieszkania dziadków w pobliskiej kamienicy i się ukryć, tak że mimo wielogodzinnych poszukiwań i rewizji nie został znaleziony.
To jednak nie był koniec koszmaru.
Najstarszemu synowi Leszczyńskich, w przebraniu kobiety, udało się wymknąć z kamienicy dziadków i uciec do Lwowa. Ojciec zaś udał się do Warszawy[17]. Henryk i Stanisław nie mieli tyle szczęścia – trafili do Konzentrationslager Mauthausen-Gusen.
*
W więzieniu Stanisława i Sylwia były bite i w nieskończoność przesłuchiwane. Niemcy na wszelkie sposoby usiłowali wydusić z nich informacje, gdzie są najstarszy brat i głowa rodziny. Na szczęście nie wiedziały i choćby nawet chciały ten koszmar zakończyć wyznaniem prawdy, nie mogły tego zrobić.
Ale nie chciały.
Dla Stanisławy najważniejszą rzeczą było chronić dzieci, męża i mimo że nie mogła nieść im fizycznego wsparcia, to przynajmniej mogła milczeć. Tuliła do siebie tylko Sylwię, ale głęboko wierzyła, że niebawem ucałuje synów. Kiedyś była zmuszona ich opuścić i ten wyrzut sumienia odżył na nowo. Już nigdy nie pozwoli, żeby coś czy ktoś ich rozdzielił. Pozostawienie z mężem w Łodzi dwójki małych dzieci, trzyletniego Bronisława i rocznej Sylwii, i udanie się do szkoły przy ulicy Karowej w Warszawie było niewątpliwie jedną z najtrudniejszych decyzji w jej życiu. Ale z drugiej strony była to jedyna możliwość, by spełnić swoje marzenie, a w zasadzie zrealizować powołanie. Kochała dzieci, lubiła nieść pomoc innym, troszczyć się o wszystkich dookoła, a jej samarytańska natura domagała się przekucia tych potrzeb w czyn. W jej przypadku zostanie położną wydawało się naturalną koleją rzeczy.
Jednak w czasie nauki w Warszawie nie widziała swoich dzieci przez wiele miesięcy. Koszty dojazdu do Łodzi przekraczały możliwości rodziny. Na miejscu były za to niezastąpione ciocia i babcia.
Kolejne krzyki i kolejne razy. Stanisława ze zgrozą patrzyła na coraz bardziej napuchniętą twarz córki.
– Gdzie się ukryli?!
– Nie wiemy.
– Mów, bo inaczej… – i tu następowała cała litania gróźb i złorzeczeń, bogato ilustrowanych wizjami tego, co im zrobią.
Czy skoro miały umrzeć, jak tu ciągle powtarzano, miało jakieś znaczenie, jak ma się to wydarzyć?
Przez ich głowy nie przemknęła myśl o zdradzie najbliższych, choć stale dywagowały, gdzie mogli się ukryć. U dziadków, znajomych, może musieli opuścić Łódź? Czasem błagały los, by to się wreszcie skończyło. Albo niech je zabiją, albo niech pozwolą żyć. Choć życie na ICH zasadach życiem nie było. Były wyczerpane. Szczególnie źle znosiła to Sylwia, wcześniej tak dotkliwie pobita. Stare siniaki się nie zagoiły, nie zbladły, gdy jej ciało pokryły nowe.
W tym przedsionku piekła wszystko zdawało się pozbawione nadziei. A jednak Stanisława potrafiła się jej uczepić z całą mocą. Modliła się gorliwie, zachęcając córkę, by jej towarzyszyła. Bywały chwile, gdy Sylwia zamykała się w sobie, niemal tracąc przytomność. Była tak osłabiona, że matka zaczęła się obawiać o jej życie.
– Sylwuś, wszystko się jakoś ułoży. – Głaskała ją