.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 7

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
 -

Скачать книгу

mnie z niewoli. A to z kolei pod warunkiem, iż Święte Officjum i dwór cesarza wywrą stosownie silny nacisk na tegoż wielkiego księcia. Jak więc sami rozumiecie, mili moi, daleki, a nawet bardzo daleki byłem od spoglądania w przyszłość z nadzieją i radością. Wiedziałem, iż powrót do domu ani nie będzie łatwy, ani nie nastąpi szybko. Jeśli jednak miałem zachować jakiekolwiek szanse, by ponownie zaznać dobrodziejstw cywilizacji, musiałem pilnować Ludmiły i jej bezpieczeństwa jak oka w głowie. Czyli wszystko toczyło się zgodnie z jej planem…

      Z Nataszą zajmowaliśmy przestronny pokój i sypialnię, a poza tym, że było nam całkiem wygodnie w nowej kwaterze, nie należy zapominać i ukrywać, iż było nam ze sobą również bardzo dobrze. Natasza była nie tylko słodka jak kociątko (chociaż potrafiła też pokazać ostre pazurki, kiedy się pogniewała lub rozzłościła, co jednak zdarzało się bardzo rzadko), ale także bystra i zabawna. I miała wielką moc. Udowodniła to nie tylko w czasie chwalebnej wyprawy wojennej i bitwy z potworami mieszkającymi na trzęsawiskach. Udowodniła to również, niszcząc twór zrodzony z czarnej magii, który wysłano, by wyssał ze mnie życie. I wreszcie udowadniała to swoimi wizjami, które jako jedyny potrafiłem dostrzegać, odczytywać i rozumieć. A że całe to dostrzeganie, odczytywanie i rozumienie zachodziło w czasie cielesnego obcowania z ową piękną i młodą dziewczyną, to jak sami rozumiecie, mili moi, nie miałem powodów, by uskarżać się na koleje losu. Przynajmniej pod tym względem. Natasza od samego początku była mi więcej niż życzliwa, a od kiedy naraziłem życie, by uratować ją w czasie bitwy z demonem, wydawało mi się, iż jej uczucia względem mnie osiągnęły kolejny, wyższy poziom. Była nie tylko serdeczna, lecz i czuła tym rodzajem czułości, który każe człowiekowi szukać ciągłej bliskości drugiej osoby. Która nakazuje ująć ją za rękę, przytulić, pocałować. Zachowywała się tak, jakby moje dotknięcia i bliskość były dla niej niczym światło i woda dla spragnionej rośliny. I nie będę ukrywał, że ja sam bez najmniejszego przymusu, w sposób naturalny i płynący z głębi serca odpowiadałem jej tym samym.

      Lubiłem w Nataszy wszystko, począwszy od delikatnej twarzy, szaroniebieskich oczu o głębokim spojrzeniu i pełnych ust poprzez wysmukłą szyję, jędrne piersi i zgrabną kibić aż po szczupłe, długie nogi (które tak lubiła mi zarzucać na ramiona w czasie miłosnych uniesień!). Lubiłem jej głos, sposób, w jaki się śmiała, jak odgarniała włosy, jak się ze mną przekomarzała. Lubiłem ją zarówno nagą, jak i ubraną w suknie czy futra. Ale pomimo iż związała nas sfera fizycznego obcowania i zostaliśmy połączeni niezależnie od naszych chęci czy zamierzeń, to zjednoczyły nas nie tylko aura Wenus oraz strzały Amora. Oprócz niewątpliwie uderzającej, gwałtownej namiętności (która wcale nie mijała pomimo wielu spędzonych wspólnie miesięcy!) zespalały nas przyjaźń oraz wzajemny szacunek. I zaufanie. My, inkwizytorzy, ufamy zazwyczaj tylko samym sobie i oczywiście Bogu Wszechmogącemu, ale jeśli mogę powiedzieć, że komukolwiek kiedykolwiek zaufałem, to tym kimś była Natasza. Ufałem jej nawet wtedy, kiedy w nocy zamierzyła się na mnie śpiącego sztyletem. I ufałem jej nawet w tamtej chwili, w której ostry jak brzytwa brzeszczot miał rozedrzeć moje gardło. Wówczas klinga minęła moją szyję o ułamek cala, gdyż Natasza bynajmniej nie celowała we mnie. Zabiła niewidzialnego potwora, który właśnie pełzł w stronę mojej głowy, by pasożytować na moim umyśle i w efekcie mnie zniszczyć. Jednak obudzony z nagłego snu, nic przecież o tym nie wiedziałem. Kto z was, mili moi, przyznajcie to z ręką na sercu, nie zasłoniłby się przed zmierzającym w stronę szyi ostrzem wypuszczonym przez siedzącą nad wami czarownicę o krwiście błyszczącym spojrzeniu? Ja się nie zasłoniłem… Gdybym to uczynił, gdybym tamtej nocy zbił w bok ostrze Nataszy, zapewne teraz cierpiałbym pozbawiony rozumu i własnej woli przez magiczne monstrum wgryzające się w mój mózg. Ale zaufałem. Jak widać, było warto.

      Nataszę otaczała na peczorskim dworze aura strachu. A może nawet lepiej powiedzieć: aura otępiającego przerażenia. Nikomu z dworzan ani sług nigdy nie uczyniła krzywdy, nikomu nie dała żadnych poważnych powodów, by się jej bano, lecz mimo to wszyscy obchodzili ją szerokim łukiem, a każdy, kto ją niespodziewanie spotkał, tracił język w gębie i starał się udawać, że wcale go nie ma w pobliżu. Owszem, podziwiano urodę Nataszy, lecz lęk przed dziewczyną będącą wychowanicą potężnej wiedźmy był paraliżujący. Jedynie księżna zachowywała się w jej obecności naturalnie, ale Ludmiła, po pierwsze, była silną kobietą, po drugie, władczynią, a po trzecie, mogła być pewna, iż wiele oczu obserwuje ją, kiedy rozmawia z Nataszą. I jeśli w trakcie takiej rozmowy księżna okazałaby słabość, na pewno by to znakomicie zapamiętano. A na Rusi niebezpiecznie było zostać uznanym za władcę okazującego słabość… Na Rusi niebezpiecznie było również nieopatrznie i zbyt silnie zaufać innemu człowiekowi. Któż dowiedział się o tym lepiej niż książę Dymitr, mąż Ludmiły, przeciwko któremu ona sama przeprowadziła zamach, a potem kazała go powiesić w żelaznej klatce nad peczorską bramą, by umarł z zimna, głodu i pragnienia.

      – Rozumiem, dlaczego Ludmiła to zrobiła – powiedziała mi kiedyś Natasza z głębokim westchnieniem. – Ale ja bym tak nie potrafiła. – Spojrzała na mnie ciepło. – Gdybym musiała cię zabić, zrobiłabym to szybko, tak abyś ani chwili nie cierpiał.

      – Dziękuję ci, Nataszka, to bardzo miło z twojej strony – odparłem.

      – Oczywiście nie wyobrażam sobie, z jakich powodów miałabym cię w ogóle skrzywdzić. – Wzruszyła ramionami. – Albo nawet chcieć skrzywdzić. – Roześmiała się i zarzuciła mi ręce na szyję. – Jesteś całym moim życiem!

      Teraz wracałem od księżnej, będąc pewnym, że Nataszy z wielu względów nie spodoba się pomysł opuszczenia Peczory. Mnie oczywiście również się nie podobał, choćby z tego powodu, iż strzeżenie Ludmiły zamkniętej wewnątrz fortecy zdawało się o wiele łatwiejsze niż strzeżenie Ludmiły dowodzącej armią w polu.

      Otworzyłem drzwi i zobaczyłem, że Natasza leży na dywanie na podłodze i targa za uszy naszego psa, który owe karesy przyjmował nie tylko ze spokojem, ale z rozmarzonym, a wręcz wniebowziętym wyrazem pyska. Zresztą Dzikar, jak nazwała go Natasza, wszystko, co robiła jego pani, przyjmował z zachwytem. Mnie tolerował, zapewne nawet lubił, ale Nataszę po prostu ubóstwiał i byłem pewien, że nie zawahałby się stanąć w jej obronie nawet za cenę własnego życia. Był bardzo młody, w zasadzie można go było uznawać jeszcze za szczeniaka, lecz już wyglądał groźnie, jak każdy przedstawiciel tej rasy, o której mówiono, że narodziła się w krainach leżących na Dachu Świata. Wokół głowy miał kudłatą lwią grzywę, ogromną i nastroszoną, tak charakterystyczną dla tych psów, a wokół oczu jaśniejsze plamy, które nazywano „oczami duszy” i wierzono, że pozwalają zwierzęciu na widzenie świata, którego nie może dostrzec żaden człowiek. Dzikar był czarny jak smoła, Natasza jasna niczym śnieg w promieniach księżyca, więc oboje wyglądali pięknie obok siebie. Dziewczyna rozpromieniła się na mój widok, a pies zastrzygł uszami i leniwie zamachał ogonem.

      – Ależ długo cię nie było! – zawołała.

      – Nie dość, że długo mnie nie było, to nie mam nic wesołego do powiedzenia – mruknąłem.

      – Ojojoj. – Usiadła na podłodze. – Jest aż tak źle?

      – Ano źle – odparłem. – Musimy jechać z księżną na wyprawę wojenną – oznajmiłem smętnym tonem. – Tym razem przeciwko ludziom, nie potworom. Sam zresztą nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej.

      Natasza wzruszyła ramionami i prychnęła lekceważąco.

      – Ja nigdzie nie pojadę.

Скачать книгу