Historia żółtej ciżemki. Domańska Antonina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Historia żółtej ciżemki - Domańska Antonina страница 17
A dziewczyna wykrzywiła się szyderczo, rzuca pół grosza muzykantom i odśpiewuje:
Zeniłby się z kozdą, żadna ci nie rada!
Kochają, kochają, jako i psi dziada…
Znowu przylatuje para, znowu śpiewki, śmiechy, dogryzki… Po drugiej stronie chałupy, na wysokiej przyzbie siedzą gospodynie i gwarzą. Stół zastawiony przed nimi, a z izby wybiega to matka, to która z dziewcząt, wynosząc olbrzymie michy z pokrajaną w kawały kiełbasą, tłustą pieczoną wieprzowiną, to znów ser na sicie i żytni placek do niego; siwy kmieć zaprasza gospodarzy do stołu, wynoszą z zimnej komory dzbany z piwem i gąsiorki z miodem. Chłopi jedzą stojąco, bo nie ma się gdzie rozsiadać; ale mniejsza o ławę, jeśli jest co na ząb położyć i czym gardło popłukać.
– Dy to wesele… – szepce Wawrzuś za płotem – ta w wysokim wieńcu to panna młoda… a ten z różdżką na capce to młody pan… tak samo jak w Porębie… ach, jak tez kiełbasa wonieje… jaze okropa… zeby dali choć raz ugryznąć… oj Boze…
I jak poprzednio za słuchem, tak teraz idzie za węchem, stanął pod ścianą przy kobziarzach, może go kto spostrzeże; wszak na weselu nie wolno podróżnego odpędzić, straszny grzech nie poczęstować.
Wyskoczyła z izby śliczna dziewucha; wstążki od paciorek fruwają niczym skrzydełka, spódnic na niej ze sześć, a sute… co się ruszy, to szumi i chrupi wedle niej. Wyniosła piwa dzban i mięsa na chlebie kobziarzom, przestali grać, podziękowali pięknie i zabrali się do jedzenia.
Zobaczyła chłopca.
– A to co za gość? – spytała, schylając się do Wawrzusia i zaglądając mu w oczy. – Skądżeś ty się wziął u nas? Cudze dziecko, nie pisarskie, prawda. A może ty głodny?
– No – odpowiedział z przejęciem.
To króciuchne, jednozgłoskowe słówko znaczyło przed czterystu laty, zarówno jak dziś w gwarze ludowej, bardzo stanowcze twierdzenie. Dziewczyna zrozumiała od razu, jak bardzo się chce jeść, gdy ktoś powiada „no”. Chwyciła chłopca za rączkę i pociągnęła go za sobą do stołu.
– Kiełbasy dać?
– No.
– I placka?
– No.
– Siądźże se na ziemi w kąciku, cobyś ludziom do tańca nie gawędził i jedz z Panem Jezusem.
– Cie wy… cie wy… a to ci chłoposko206 wielgośne207! – rozśmiał się jeden z drużbów. – Markociliśmy208 się, co starosta zachorzał209, patrzajcie, ludzie, jakoż wam się zda, może ten będzie dobry?
Wziął Wawrzusia na ręce, obnosił i pokazywał wszystkim, a gospodarze się śmiali, głaskali dziecko po buzi i niemal każdy się dziwił, skąd się maleństwo wzięło.
– E… co mi to za starosta, co do nikogo nie przypija! Hej, kumotrze, za zdrowie wasze!
Ktoś nalał miodu kubeczek.
– Pij, pij, to dobre, słodkie…
Wypił, zasmakowało, dali jeszcze, wypił i drugi kubek.
Drużba go spuścił z rąk, bo mu pilno było do tańca; kobziarze już zaczynali buczeć. Ale dziewczęta się wymawiały, że zmęczone i głodne, że muszą jeszcze przekąsić.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.