Dziady, część III. Адам Мицкевич

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziady, część III - Адам Мицкевич страница 6

Dziady, część III - Адам Мицкевич

Скачать книгу

i Konrada

      Wy wiecie, że was kocham, ale można kochać,

      Nie płakać. Otóż, bracia, osuszcie łzy wasze; —

      Bo jak się raz rozczulę i jak zacznę szlochać,

      I herbaty nie zrobię, i ogień zagaszę.

      robi herbatę

      Chwila milczenia

      KS. LWOWICZ

      Prawda, źle przyjmujemy nowego przybysza;

      pokazując Żegotę

      W Litwie zły to znak płakać we dniu inkrutowin25

      Czy nie dosyć w dzień milczym! – he? – jak długa cisza.

      JAKUB

      Czy nie ma nowin z miasta?

      WSZYSCY

                        Nowin?

      KS. LWOWICZ

                        Żadnych nowin?

      ADOLF

      Jan dziś chodził na śledztwo, był godzinę w mieście,

      Ale milczy i smutny; – i jak widać z miny,

      Nie ma ochoty gadać.

      KILKU Z WIĘŹNIÓW

                        No, Janie! Nowiny?

      JAN SOBOLEWSKI

      ponuro

      Niedobre – dziś – na Sybir – kibitek dwadzieście

      Wywieźli.

      ŻEGOTA

                        Kogo? – naszych?

      JAN

                        Studentów ze Żmudzi.

      WSZYSCY

      Na Sybir?

      JAN

                        I paradnie! – było mnóstwo ludzi.

      KILKU

      Wywieźli!

      JAN

                        Sam widziałem.

      JACEK

                        Widziałeś! – i mego

      Brata wywieźli? – wszystkich?

      JAN

                        Wszystkich, – do jednego

      Sam widziałem. – Wracając, prosiłem kaprala

      Zatrzymać się; pozwolił chwilkę. Stałem z dala,

      Skryłem się za słupami kościoła. W kościele

      Właśnie msza była; – ludu zebrało się wiele.

      Nagle lud cały runął przeze drzwi nawałem,

      Z kościoła ku więzieniu. Stałem pod przysionkiem,

      I kościół tak był pusty, że w głębi widziałem

      Księdza z kielichem w ręku i chłopca ze dzwonkiem.

      Lud otoczył więzienie nieruchomym wałem;

      Od bram więzienia na plac, jak w wielkie obrzędy,

      Wojsko z bronią, z bębnami stało we dwa rzędy;

      W pośrodku nich kibitki. – Patrzę, z placu sadzi

      Policmejster na koniu; – z miny zgadłbyś łatwo,

      Że wielki człowiek, wielki tryumf poprowadzi:

      Tryumf Cara północy, zwycięzcy – nad dziatwą. —

      Wkrótce znak dano bębnem i ratusz otwarty —

      Widziałem ich: – za każdym z bagnetem szły warty,

      Małe chłopcy, znędzniałe, wszyscy jak rekruci

      Z golonymi głowami; – na nogach okuci.

      Biedne chłopcy – najmłodszy, dziesięć lat, niebożę,

      Skarżył się, że łańcucha podźwignąć nie może;

      I pokazywał nogę skrwawioną i nagą.

      Policmejster przejeżdża, pyta, czego żądał;

      Policmejster człek ludzki, sam łańcuch oglądał:

      «Dziesięć funtów, zgadza się z przepisaną wagą». —

      Wywiedli Janczewskiego; – poznałem, oszpetniał,

      Sczerniał, schudł, ale jakoś dziwnie wyszlachetniał.

      Ten przed rokiem swawolny, ładny chłopczyk mały,

      Dziś poglądał z kibitki, jak z odludnej skały

      Ów Cesarz! – okiem dumnym, suchym i pogodnym;

      To zdawał się pocieszać spólników niewoli,

      To lud żegnał uśmiechem, gorzkim, lecz łagodnym,

      Jak gdyby im chciał mówić: nie bardzo mię boli.

      Wtem zdało mi się, że mnie napotkał oczyma,

      I nie widząc, że kapral za suknią mię trzyma,

      Myślił, żem uwolniony; – dłoń swą ucałował,

      I skinął ku mnie, jakby żegnał i winszował; —

      I wszystkich oczy nagle zwróciły się ku mnie,

      A kapral ciągnął gwałtem, ażebym się schował;

      Nie chciałem, tylkom stanął bliżej przy kolumnie.

      Uważałem na więźnia postawę i ruchy: —

      On postrzegł, że lud płacze patrząc na łańcuchy,

      Wstrząsł nogą łańcuch, na znak, że mu niezbyt ciężył. —

      A wtem zacięto konia, – kibitka runęła —

      On zdjął z głowy kapelusz, wstał i głos natężył,

      I trzykroć krzyknął: «Jeszcze Polska nie zginęła». —

      Wpadli w tłum; – ale długo ta ręka ku niebu,

      Kapelusz czarny jako chorągiew pogrzebu,

      Głowa, z której włos przemoc odarła bezwstydna,

      Głowa niezawstydzona, dumna, z dala widna,

      Co wszystkim swą niewinność i hańbę obwieszcza

      I wystaje z czarnego tylu głów natłoku,

      Jak z morza łeb delfina, nawałnicy wieszcza,

      Ta

Скачать книгу


<p>25</p>

W Litwie zły to znak płakać we dniu inkrutowin. Nazywają inkrutowinami uroczystość, którą gospodarz obchodzi, wnosząc się do nowego mieszkania. [przypis autorski]