Babka z zakalcem. Alek Rogoziński
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Babka z zakalcem - Alek Rogoziński страница 4
– Czy prezenty na pewno chce pani rozdawać przy stole? – Głos Lucyny ponownie wyrwał ją z zamyślenia. – Nie kłaść ich pod kominkiem, jak co roku?
Luiza, która w swoje urodziny miała zwyczaj nie tylko przyjmować, ale i dawać podarunki, popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
– Przecież powiedziałam to wczoraj wyraźnie – rzekła, lekko się krzywiąc – i to chyba ze dwa razy. Każ je tym trzem Wasylom zostawić przy moim krześle.
Od zawsze rozmawiały w ten sam sposób. Lucyna używała formy „pani”, a Luiza zwracała się do niej per „ty”. W uszach osób postronnych brzmiało to nieco dziwacznie, ale one obie traktowały to jako rzecz naturalną. Gwoli sprawiedliwości trzeba zaznaczyć, że Luiza kilka razy proponowała swojej pomocy domowej, aby też mówiła jej po imieniu. Zawsze jednak słyszała w odpowiedzi, że „to nie wypada”.
– Tak, oczywiście. – Lucyna wyglądała na nieco zmieszaną. – Tylko… Nie wiem, czy mogę o to zapytać… Skąd taka zmiana?
Mirska znała swoją gosposię na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nawet tak minimalna modyfikacja stałego urodzinowego harmonogramu musi mocno zakłócać jej spokój ducha. Skoro od przeszło trzydziestu lat prezenty zawsze czekały pod kominkiem i rozpakowywało się je punktualnie o dwudziestej, to dokładnie tak samo powinno się dziać aż do ostatnich urodzin w jej życiu. Ewentualnie do dnia sądu ostatecznego. Koniec kropka. „Moja poczciwa, stara Lucynka…”, pomyślała Luiza, z rozrzewnieniem patrząc na schludny, skromny strój pomocy domowej, jej siwe włosy i pooraną zmarszczkami twarz. Ileż to już razem przeszły…!
– Chcę dzisiaj ogłosić coś moim dzieciom – wytłumaczyła, patrząc z lekkim współczuciem na zafrasowane oblicze Lucyny – i przy okazji każdego z nich od razu czymś obdarować. Dlatego wolałabym mieć prezenty pod ręką.
Widziała wyraźnie, jak wyraz twarzy gosposi zmienia się z zatroskanego w spanikowany. Pomachała więc uspokajająco ręką.
– Lucyno, bez obaw – rzekła miękkim głosem. – Uwierz mi, nie dzieje się nic złego. Po prostu chcę oznajmić moim dzieciom i wnukom kilka decyzji, które dotyczą ich przyszłości. Zapewniam cię, że żadna z nich nie będzie miała wpływu na ciebie i twoją pracę.
Luiza wiedziała, że nie do końca mówi prawdę. Nie miała jednak nigdy problemu z kłamaniem, tym bardziej w chwili, kiedy miało jej to przynieść korzyść. A dzisiaj potrzebowała Lucyny i jej pedantyczności bardziej niż zazwyczaj.
– Zapewniam cię – dodała, obdarzając ją kolejnym uśmiechem – że za rok prezenty znów pojawią się na swoim miejscu.
Luizie przypomniało się szkolenie, które niedawno zorganizowała dla swojej kadry menadżerskiej. „Jeśli coś idzie niezgodnie z planem i pracownicy zaczynają się niepokoić, nakreśl im bezpieczny cel, do którego dążysz, i wskaż termin, w jakim twoim zdaniem zostanie on osiągnięty”, instruował wykładowca, nadęty bubek w niewyprasowanym garniturze, objaśniając założenia metody „foresight”. Wtedy trochę ją to rozbawiło, bo i bez wydawania dwudziestu tysięcy złotych na owo szkolenie wiedziała, że najlepiej działa na ludzi zdanie: „Jeśli teraz zaciśniecie zęby i zostaniecie po godzinach, kwartalna premia szykuje się naprawdę gigantyczna”. W przypadku jej pomocy domowej sprawa była o tyle łatwiejsza, że wystarczyło jej tylko powiedzieć: „Nic się w twoim życiu nie zmieni”. Banał.
Odprawiwszy gosposię do pakowania prezentów, Luiza wróciła do przerwanych rozmyślań. Tak… Batalia ze zmieniającym się z dnia na dzień światem, także tym wirtualnym, choć na razie toczona przez nią zwycięsko, uświadomiła jej, że powoli trzeba, jak to głosi refren piosenki, „ze sceny zejść niepokonanym”. Nie żeby Luiza wybierała się na lepszy padół, nic z tych rzeczy! Na szczęście zdrowie jej służyło i poza lekkim pogorszeniem się wzroku oraz niewielkim artretyzmem, dającym jej się we znaki w deszczowe dni, nadal miała organizm, którego mogły jej zazdrość młode kobiety. „Powinna pani co tydzień dawać na mszę w podzięce za takie geny!”, skomentowała kiedyś wyniki jej badań znajoma lekarka. Luiza wiedziała więc, że nie musi się spieszyć z podjęciem decyzji, komu przekazać władzę nad swoim imperium. Jednak rozmyślała nad tym intensywnie już od dwunastu miesięcy, czyli od momentu, w którym zdmuchnęła ze swojego tortu świeczki ułożone w liczbę pięćdziesiąt dziewięć. Kilka lat wcześniej obiecała swoim dzieciom, że w dniu sześćdziesiątych urodzin zdradzi im, komu przypadnie w udziale największa część rodzinnej fortuny, czyli jej firma, a kto będzie musiał zadowolić się mniej smacznymi kąskami tego, co przez lata udało jej się zgromadzić. Teoretycznie nie powinna przeżywać żadnego dylematu, bo przecież najstarsza córka, Katarzyna, od kilku lat pomagała jej w prowadzeniu biznesu, zarządzając kilkoma mniej ważnymi działami „Raju”. Niestety, im dłużej Luiza obserwowała jej poczynania, tym mocniej upewniała się w przekonaniu, że zostawiona samopas jej latorośl w rekordowo krótkim czasie zmuszona będzie ogłosić bankructwo i zarejestrować się w urzędzie pracy jako bezrobotna. Macierzyńska miłość nie zaślepiała Luizy na tyle, by nie zauważyła, że jej córka zbyt często wykazuje się naiwnością, a poza tym, ślepo ufa ludziom i to nawet takim, których nieczyste intencje widoczne były jak na dłoni. Zresztą, co tu deliberować – wystarczyło tylko popatrzeć na paskudne indywiduum, które wybrała sobie na życiowego partnera. Luiza nie cierpiała swojego zięcia jak mało kogo i to od pierwszej chwili, kiedy Katarzyna przyprowadziła go do rodzinnego domu na zapoznawczą kolację. Oczywiście, Jerzemu Wrotnickiemu nie sposób było odmówić znakomitej prezencji i nienagannych manier. Luiza szybko jednak dostrzegła w nim też lekkoducha i kobieciarza, a przede wszystkim pozbawionego skrupułów oportunistę i egocentryka. Przez jakiś czas usiłowała otworzyć córce oczy. Niestety, bezskutecznie. Katarzyna była zapatrzona w swojego chłopaka, potem narzeczonego, a rychło też i męża w sposób wręcz bałwochwalczy. Nie docierał do niej fakt, że od lat nie tylko łoży na jego utrzymanie i kolejne, coraz bardziej wydumane zachcianki, ale też że jest przez niego notorycznie zdradzana. Pewnego dnia Luiza zobaczyła zięcia w restauracji w towarzystwie seksownej blond lali, młodszej od niego o co najmniej jedno pokolenie. To wtedy przez znajome osoby poznała Lucjusza Marynina, cieszącego się sławą najlepszego prywatnego detektywa w kraju. Zleciła mu, aby dowiedział się, kim jest blond wydra, i ustalił, co łączy ją z Jerzym. Zbrojna w tę wiedzę postanowiła, że zmusi córkę do złożenia w sądzie pozwu rozwodowego. Kiedy jednak spróbowała dyplomatycznie zacząć rozmowę na ten temat, w mig dotarło do niej, że po pierwsze, Katarzyna doskonale zdaje sobie sprawę z niewierności męża, a po drugie, prędzej zerwie kontakty z całą rodziną niż z nim. Rozczarowana Luiza przerwała wtedy szybko ich konwersację i nigdy później już do niej nie wracała. Prześladowała ją jednak myśl, że zostawiając firmę najstarszej latorośli, ułatwi też życie temu zdradliwemu gadowi. Jaki jednak miała wybór? Młodsze o dwa lata od Katarzyny bliźnięta, Wiktoria i Tomasz, od dzieciństwa zdawały się rozgrywać między sobą zażartą walkę o to, które z nich popełni więcej życiowych idiotyzmów. W szkolnych