GAZ DO DECHY. Joe Hill
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу GAZ DO DECHY - Joe Hill страница 19
Karuzela pędziła dalej przez noc, pędziła w ciemność z oszalałą furią, w koło, w koło… lecz w końcu nikt z nas nigdzie nie dojechał.
PRZEZ KOLEJNE TRZY GODZINY wiatr pędził nas tam i z powrotem po portowym bulwarze. Nancy dokończyła zmianę, ja wypiłem za dużo piwa i dobrze o tym wiedziałem, mimo to piłem dalej. Kiedy w plecy uderzył mnie silniejszy podmuch, omal nie zwalił mnie z nóg, jakbym ważył tyle co gazeta.
Przez jakiś czas grzmociliśmy z Jakiem w pinball w Fantastycznych Automatach Mordoru. Potem ja i Geri poszliśmy na spacer wzdłuż plaży. Zaczęło się romantycznie – nastoletni kochankowie trzymają się za ręce i patrzą w gwiazdy. Potem, jak było do przewidzenia, romantyczna przechadzka zamieniła się w szaleńczą szamotaninę. Skończyło się tym, że Geri wlokła mnie za obie ręce do morza. Zatoczyłem się i woda sięgnęła mi kolan. Wyszedłem na brzeg z wodą chlupiącą w butach i mokrymi nogawkami oklejonymi piachem. Geri miała japonki i zawinęła nogawki lewisów, wyszła z wody, dusząc się ze śmiechu, lecz poza tym bez szwanku. Rozgrzałem się dwoma hot dogami z serem i bekonem.
O wpół do jedenastej bary były tak pełne, że tłumy wylewały się na drewniany deptak. Na ulicy biegnącej wzdłuż przystani samochody parkowały zderzak w zderzak; noc rozbrzmiewała wesołymi okrzykami i dźwiękami klaksonów. Poza tym jednak wszystko inne na molo było zamknięte lub właśnie się zamykało. Dmuchaniec oraz SS Kurwa Nie pogasiły światła godzinę wcześniej.
Zataczałem się po piwie i żarciu i czułem właśnie pierwsze nerwowe skurcze wymiotów. Zacząłem się obawiać, że zanim w końcu trafimy z Geri do łóżka, nie będę się do niczego nadawał.
Wesoły Pączek stał przy wejściu na molo i kiedy tam dotarliśmy, neon nad okienkiem zamówień już gasł. Nancy starła ścierką cynamon i cukier puder z porysowanej lady, pożegnała się z koleżanką, która razem z nią obsługiwała stoisko, i wyśliznęła się bocznymi drzwiami prosto w objęcia Jake’a. Całowała się z nim długo, stojąc na palcach z Rączymi końmi Cormaca McCarthy’ego pod pachą.
– Chcesz jeszcze jeden sześciopak na drogę? – spytał mnie Jake przez ramię.
Na samą myśl o kolejnym piwie żołądek wywrócił mi się do góry nogami, więc naturalnie odpowiedziałem:
– Koniecznie.
– Ja zapłacę – zaoferowała Nancy.
Szła na przedzie, prawie podskakując z radości, bo wyrwała się w końcu na wolność ze swoim chłopakiem, bo miała osiemnaście lat i była zakochana, a o jedenastej wieczorem temperatura nie spadła poniżej dwudziestu stopni. Wiatr muskał jej kręcone włosy i oplatał nimi twarz niczym wodorostami.
Czekaliśmy, żeby przejść na drugą stronę ulicy, kiedy sprawy zaczęły przybierać zły obrót.
Nancy klepnęła się w pośladki – tak wyzywający gest do niej nie pasował, ale w końcu była w euforii – i zaczęła grzebać w kieszeni. Zmarszczyła czoło. Przeszukała inne kieszenie. Potem jeszcze raz.
– Choleeera – zaklęła. – Musiałam zostawić pieniądze na stoisku.
Wróciliśmy do Wesołego Pączka. Jej koleżanka pogasiła już ostatnie światła i zamknęła kram, więc Nancy otworzyła na nowo drzwi i pociągnęła za wiszący kabel. Świetlówka zabuczała jak osa i zamrugała. Nan zajrzała pod ladę, potem jeszcze raz sprawdziła kieszenie i otworzyła książkę, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie użyła pieniędzy jako zakładki. Widziałem, jak ją kartkowała, jestem tego pewien.
– Co, u diabła? – mruknęła. – Miałam całą pięćdziesiątkę. Nowiutki banknot, wyglądał, jakby go nikt przedtem nie używał. Co ja z nim zrobiłam, do jasnej anielki?
Ona naprawdę tak mówiła, jak nastoletni geniusz z powieści dla młodzieży.
Dokładnie w tej samej chwili przed oczami stanęła mi scena sprzed wejścia na karuzelę: operator, który podsadzał ją na konia – jego dłoń na jej talii i szeroki uśmiech na mięsistych wargach. A potem, kiedy pędziliśmy na swoich wierzchowcach, nie uśmiechał się, za to trzymał palce w przedniej w kieszeni spodni.
– Ha! – krzyknąłem.
– Co? – spytał Jake.
Spojrzałem na jego wąską, przystojną twarz, na mocną szczękę i łagodne oczy i uderzyło mnie nagłe przeczucie nieszczęścia. Potrząsnąłem głową, nie chciałem nic mówić.
– Wykrztuś to – ponaglił mnie Jake.
Wiedziałem, że nie powinienem odpowiadać, lecz jest coś, czemu nie można się oprzeć, kiedy podpala się lont i obserwuje skwierczące iskry pełznące w stronę ładunku, by w końcu usłyszeć głośne bum. Poza tym było coś niezwykle podniecającego w nakręcaniu Renshawów – mniej więcej z tego samego powodu. Dlatego poszedłem z Geri do dmuchańca i dlatego odpowiedziałem Jake’owi prosto z mostu:
– Operator karuzeli. Chyba coś wkładał do kieszeni po tym, jak pomógł Nan…
Nie udało mi się nawet dokończyć.
– Sukinsyn – warknął Jake i obrócił się na pięcie.
– Jake, nie – zaprotestowała Nancy.
Złapała go za rękę, ale się wyrwał i ruszył w stronę ciemnego molo.
– Jake! – zawołała, ale się nie obejrzał.
Pobiegłem, żeby się z nim zrównać.
– Jake – powiedziałem. Świdrowało mnie w żołądku od alkoholu i nerwów. – Tak naprawdę niczego nie widziałem. Mógł sięgać do kieszeni, żeby poprawić sobie jaja.
– Sukinsyn – powtórzył Jake. – Wszędzie ją obmacywał.
Szalone Koło tonęło w ciemności, galopujące stworzenia zastygły w pół skoku. W poprzek schodów wisiał aksamitny czerwony sznur, do którego przyczepiono tabliczkę z napisem ĆŚŚŚ. KONIE ŚPIĄ! NIE BUDŹCIE ICH!
Wewnętrzny pierścień karuzeli wyłożony był lustrami. Wokół krawędzi jednego z nich lśnił prostokąt światła, a z drugiej strony dobiegał brzękliwy głos Pata Boone’a: I Almost Lost My Mind.
W sekretnym gabinecie Szalonego Koła ktoś był.
– Hej! – zawołał Jake. – Hej, stary!
– Jake! Odpuść sobie! – krzyknęła Nancy przestraszona tym, do czego zdolny jest Jake. – Mogłam gdzieś położyć te pieniądze na chwilę i zwiał je wiatr.
Nikt z nas w to nie wierzył.
Pierwsza nad czerwonym sznurem przeszła Geri. Skoro ona poszła, musiałem iść za nią, chociaż ja również zacząłem się obawiać. Bałem się, lecz szczerze mówiąc, drżałem również z podniecenia. Nie miałem pojęcia, dokąd to wszystko zmierza, ale znałem bliźniaki Renshaw i wiedziałem, że odzyskają pięćdziesiąt dolarów