Królowie bajek. Leszek K. Talko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królowie bajek - Leszek K. Talko страница 13

To był cud, że przez cały ten czas Studio się nie rozleciało i powstawały nowe filmy. W zasadzie jego pracownicy wciąż tworzyli bardziej wesołą trupę amatorów niż profesjonalny zespół. Fakt, że się udało, stanowił zasługę Zdzisława Lachura.
Był niezwykłym człowiekiem: zdolnym malarzem, artystą, biznesmenem, działaczem, dyrektorem, trenerem hokeja, ale jego życie osobiste pozostawało tajemnicze i nie do końca przeniknione. Wdawał się w liczne romanse, miał wiele dzieci, a z tym wiązała się ustawiczna konieczność posiadania gotówki. Sam zdawał się jednak w ogóle nie potrzebować pieniędzy. Nie przykładał wagi do tego, by cokolwiek posiadać, nigdy nie miał samochodu, ubierał się w to, co było pod ręką, nawet żywić mógłby się czymkolwiek. Był zdeklarowanym wegetarianinem, wystarczało mu kilka jabłek albo pęczek marchewki.
Dieter Kauffmann, jego znajomy z Niemiec, który zachwycił się obrazami Lachura i zaczął je zbierać, wspomina, jak pewnego razu wręczył mu za nie większą sumę. Siedzieli razem w kawiarni, Lachur podzielił stosik banknotów na dwie kupki i tę większą dał siedzącej obok dziewczynie, z którą wcześniej chwilę rozmawiał. „Przecież ty jej w ogóle nie znasz” – wyjąkał zdumiony Kauffmann. „Znam na tyle, by wiedzieć, że bardziej niż ja potrzebuje tych pieniędzy” – odparł Lachur.
Przyjaciele, znajomi, nawet dziennikarz gazety, która robiła z nim wywiad – wszyscy opowiadają to samo. Lachur zagadywał kogoś na ulicy albo ktoś – dziecko, kobieta – podchodził do niego i po krótkiej rozmowie, kilku zdaniach, artysta wyciągał, co miał w kieszeni, i wręczał potrzebującej lub potrzebującemu. I nieważne, jaka to była potrzeba. Czy zabrakło na bilet, czy kobieta waha się, czy odejść od męża, który ją bije, czy może to dziecko marzy o samochodziku na pedały – Lachur dawał pieniądze. Czasem miał tylko kilka monet, a czasem plik banknotów – wszystko oddawał przygodnie spotkanej osobie, której najczęściej już nigdy potem nie widział.
W tygodniku „Panorama” w 1958 roku ukazuje się reportaż o jego życiu. „Młody mężczyzna w rudej kurteczce trzyma w jednej ręce teczkę z rysunkami, a drugą pomaga jakiemuś staruszkowi ciągnąć wózek z węglem – czytamy w tekście. – Ten sam mężczyzna rozciera płaczącemu malcowi stłuczone kolano i na pocieszenie kupuje mu lody. I znowu on, ojciec – otoczony wiankiem czterech dziewczynek i popychający wózek z piątą”.
Okoliczne dzieci czasem pukają do mieszkania Lachurów w Katowicach przy Plebiscytowej. Pytają, czy dostaną cukierka, albo opowiadają, że marzą o lalce. Lachur wyjmuje cukierki, wciska jakieś monety. Zarazem Superman i Matka Teresa z Kalkuty – jeszcze z tych czasów, kiedy wszyscy sądzili, że zajmuje się tylko pomaganiem chorym i biednym. Śląska Niewidzialna Ręka, która każdego wspomoże.
Lachur ma w tym czasie pieniądze, a przynajmniej miewa, skoro jak Święty Mikołaj wysłuchuje próśb i w miarę możliwości je spełnia. Gdy pewnego razu dostaje nagrodę pieniężną, całość natychmiast oddaje dla dzieci poszkodowanych w wojnie koreańskiej.
Wiele lat później, na początku XXI wieku, już jako stary człowiek wsiada do pociągu. W powłóczystej szacie, z długą siwą brodą i takimiż włosami wygląda jak skrzyżowanie hinduskiego guru i Jezusa. Zachowuje się zresztą też jak guru. Przysiada się do pasażerek i zaczyna im prawić, że trzeba być miłym dla ludzi. Kupuje im słodycze i kawę w Warsie, wreszcie dla każdej rysuje na poczekaniu mały obrazek. Kobiety są pod ogromnym wrażeniem – przecież go nie znają, nie mają pojęcia, kim jest. A on poświęcił im mnóstwo czasu i jeszcze kupił jedzenie, mimo że wydał na to ostatnie pieniądze.
– On potrafił rozmawiać z każdym. Ci, którzy po raz pierwszy spotkali się z nim jako nastolatki, wspominali nawet po latach, jakie wrażenie zrobił na nich fakt, że on, już uznany malarz, zwracał się do nich per pan i z szacunkiem słuchał ich opinii – opowiadał Ryszard Będkowski, jego przyjaciel.
Lachur w Katowicach zawsze kogoś ratuje i dofinansowuje, a jednocześnie jego własna rodzina, która szybko się powiększa, gnieździ się w malutkim mieszkanku, bo nie stać go na coś większego. Wszystko, co zarobi, oddaje.
A przecież jako malarz prędko idzie wtedy w górę. Nawet dziennikarze w gazetach z podziwem podają jego stawki. Tysiąc złotych za nieduży obraz, kilka tysięcy za większy i co najmniej dwa tysiące za portret – cztery przeciętne pensje. No i te prace kupione przez muzeum w Hajfie po pięćset dolarów za sztukę. W tym czasie to w Polsce majątek. A Lachur maluje bardzo szybko, jakby te obrazy się z niego wylewały. Potrafi zacząć nową pracę i skończyć ją w kilka godzin. Jest popularny, sypią się zamówienia. Powinien żyć w luksusie, a wciąż ledwie wiąże koniec z końcem. Ci, którzy docierają do jego mieszkania, są zszokowani biedą i prymitywnym umeblowaniem.
Ilekolwiek weźmie za obraz – za chwilę jest bez grosza. Zresztą wiele z nich rozdaje. Znajomi wspominają, że prace przestają być dla niego ważne, gdy tylko są już gotowe. Istotne są te jeszcze nienamalowane albo te, nad którymi właśnie siedzi.
Kiedy ktoś wpada do pracowni, Lachur częstuje go zupą pomidorową. Talerz stawia na jakimś ukończonym obrazie, którego używa jako stolika. Gość nie ma gdzie usiąść, więc Lachur bezceremonialnie zrzuca swoje prace z krzesła. Kiedy indziej kładzie kilka obrazów jeden na drugim i na nich sadza przybysza. Goście są wstrząśnięci takim lekceważeniem własnej twórczości.
Zdaje się żyć powietrzem. Jedyne, na co wydaje pieniądze, to farby i płótna.
Krytycy sztuki dorabiają do jego nędznej egzystencji ideologię – łączą ją z Holokaustem. „Jak doszło do tego, że Lachur, górnik »z pochodzenia«, jest dziś najwybitniejszym bodaj w Polsce artystą, w którego twórczości przewija się stale temat żydowskiej martyrologii? To pytanie zadaje sobie nieodmiennie każdy, kto styka się z jego pracami – pisze Andrzej Kossakowski w »Ekranie« w 1958 roku. I stawia własną hipotezę: – Wydaje mi się, że odpowiedzi trzeba szukać w charakterze artysty. Obarczony liczną rodziną, żył Lachur w bardzo ciężkich warunkach materialnych. Głodujące i marznące dzieci nasunęły mu skojarzenia z dziećmi getta. A od dzieci – już krok tylko do całokształtu życia i likwidacji Żydów. Mamy tylko dwa nazwiska artystów wielkiej klasy, w których pracach martyrologia Żydów znalazła godne odbicie: Natan Rapaport – twórca pomnika Bohaterów Getta, i Lachur”.
Izraelskie muzeum zwraca na Lachura uwagę właśnie dlatego, że malarz nie może zapomnieć swoich nieżyjących żydowskich kolegów. W rozmowach podkreśla, jakie wrażenie zrobiła na nim likwidacja getta w Będzinie i Sosnowcu z sierpnia 1943 roku:
– Mieszkałem niedaleko getta, które było na Środuli, dzielnicy Sosnowca. Drugie było w Będzinie. Do tych dwóch gett Niemcy zwozili Żydów. W latach 1942–1943 hitlerowcy likwidowali getta, a Żydów wywozili do obozu koncentracyjnego. W klasie w szkole podstawowej, na podwórku, w trakcie zabaw zawsze miałem wielu kolegów Żydów. Prawie wszyscy zginęli w czasie wojny! Ocalało tylko dwóch chłopaków i jedna dziewczyna, z kilkuset znajomych i przyjaciół! Nie ma się co dziwić, że potem wziąłem się za uwiecznianie tego tematu w malarstwie.
We wrześniu 1939 roku świat Lachura się zawalił. Jako nastolatek myślał tylko o hokeju i wynalazkach – zdobył nawet nagrodę miesięcznika „Lot Polski” za rysunek samolotu-fortecy –