Królowie bajek. Leszek K. Talko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królowie bajek - Leszek K. Talko страница 12
Animacji takich jak ta (choć nie tak dobrych) kręciło się wtedy w Stanach na pęczki. Disney, dziś – legenda, dokonywał wówczas cudów, by utrzymać się na powierzchni i nie zostać zjedzonym przez innych graczy na rynku, a kilka razy był naprawdę bliski bankructwa. Los polskiego Studia z Bielska także często wisiał na włosku – niektórzy z jego założycieli zaczęli się przyzwyczajać do kryzysu jako sytuacji raczej normalnej. Kiedy więc nadszedł kolejny, nikt się właściwie nie zdziwił.
Oto Spółdzielnia Pracy z Chorzowa, która wzięła ich pod swoje skrzydła, już jawnie się rozmyśliła: do Bielska przyszło pismo informujące filmowców, że spółdzielcy chcą rozwiązać Studio. Co robić? Ratunkiem jak zwykle było znalezienie jakiegoś innego sponsora, najlepiej na stałe, ale by to się udało, musieli mieć asa w rękawie. Film, którym mogliby się pochwalić, i to film już gotowy, a nie dopiero w planach, bo spółdzielcy nie zamierzali dawać im czasu na zrobienie hitu.
Tymczasem nic nie zapowiadało sukcesu. Zdzisław Lachur podobnie jak wcześniej bardzo liczył na to, że spodobają się dwa filmy, które sam wyreżyserował. Wspólny dom był opowieścią o zabawkach, które budują sobie domek, ale przeszkadza im pajacyk lekkoduch. Mimo przeszkód zabawki kończą budowlę, a pajacyk, zachwycony wspólnym dziełem, przechodzi wewnętrzną przemianę, stając się posłuszny i gotowy do pracy w kolektywie. Animacja O Heniu leniu, wspomniana przez dziennikarkę „Trybuny Robotniczej”, jest opowieścią o chłopczyku, któremu nie chce się uczyć, więc ptaszki zabierają mu tornister z książkami. Dostaje go z powrotem, gdy przestaje być leniem i postanawia zająć się nauką.
Oba filmy nie zachwyciły. Recenzenci w Łodzi nie byli przekonani ani do jednej, ani do drugiej animacji. Niby zawierały to, co potrzebne – morał dla dzieci skryty pod płaszczykiem zabawy, ale coś w nich nie grało.
Ich samozwańczy szef, który osobiście był odpowiedzialny za oba projekty, doskonale zdawał sobie sprawę, że Studio znowu stoi nad przepaścią i tylko chwila dzieli je od likwidacji. A że zawsze uznawał, że najlepszą obroną jest atak, taką właśnie taktykę zastosował.
Rozpoczął od wysyłania pism, w których winę za niezakwalifikowanie filmów do rozpowszechniania starał się przypisać ludziom z zewnątrz – autorom scenariuszy, które zostały przysłane z Filmu Polskiego w Łodzi, a nawet znakomitemu grafikowi i ilustratorowi Janowi Marcinowi Szancerowi. Uderzenie w Film Polski mogło się okazać samobójcze – w końcu była to jedyna instytucja, która w przeszłości wspomogła Studio finansowo, a teraz mogła je przygarnąć. W dodatku Lachur używał argumentów, które nie znajdowały pokrycia w rzeczywistości (wbrew temu, co pisał, bardzo często się zdarzało, że scenarzystą i reżyserem były różne osoby), i nie zamierzał kryć irytacji:
Opóźnienie produkcji filmu Wspólny dom było tylko po części naszą winą. Zespół nie przyłożył się energicznie do przygotowań. Na przykład konsultant Szancer ani razu nie był w Bielsku mimo zapowiedzi. Scenariusze następnych dwóch filmów zostały nam dostarczone przez generalnego dyrektora.
Pomijając to, że jeden okazał się bardzo słabą historyjką (Henio lenio), […] po raz pierwszy chyba w historii kinematografii scenariusze nie były dziełem reżyserów. Można sobie wyobrazić trudności, jakie spowodowała produkcja tych filmów. Trudności te trzeba było pokonać i je pokonaliśmy, mimo że po raz pierwszy pracowaliśmy w dwóch grupach producenckich na wzór produkcji filmów w Związku Radzieckim.
Lachur, znany wszystkim dzieciom z okolicy Studia jako miły pan, który rozdaje zabawki i cukierki, w gabinetach sekretarzy partyjnych walczył jak lew. A kiedy jeden z urzędników stwierdził, że skoro zespół nie ma nic do roboty, to niech się szkoli i doskonali – szef Studia całkiem nieartystycznie i niepartyjnie wpadł we wściekłość.
Lokalni towarzysze nie chcieli dać pieniędzy, Lachur postanowił więc uderzyć w wyższe tony. Powołał się na wszechwładnego, siejącego postrach Jakuba Bermana i jego słowa, licząc zapewne, że samo to spowoduje lepszą ocenę filmów. Berman był wtedy, obok Bolesława Bieruta i Hilarego Minca, jednym z trzech najważniejszych ludzi w Polsce, a w dodatku nadzorował Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego i kierował aparatem represji. Najwidoczniej Lachur uznał, że jeśli będzie miał takie plecy, nikt mu się nie sprzeciwi. W swoje pismo wplótł więc cytat z przemówienia Bermana, sugerując, że mówił on o wytwórni i filmach animowanych, a tak oczywiście nie było: „Pokażcie wielkość naszych czasów wezwaniem do kształtowania najlepszych cech charakteru, tłumienia drobnomieszczańskich narowów, likwidowania przesądów. [Berman] Dawał nam, uczciwym ludziom pracy, wielki ładunek entuzjazmu”.
Zrobił, co mógł, ale te zabiegi nie odwróciły losów Studia. Odwrócił je Leszek Lorek, syn kowala, jedna z osób, które zakładały wytwórnię.
Leszek Lorek
Fot. Henryk Pollak
Film, który zrobił – O nowe jutro – to czarno-biała agitka: straszny kapitalistyczny krwiopijca schodzi potajemnie z wywieszonego na płocie plakatu o „podżegaczach wojennych”. Natychmiast zaczyna knuć. A to pomiesza literki na zawiadomieniu o zbliżającym się Kongresie Obrońców Pokoju w Warszawie. A to złośliwie zamaże „Nie” w haśle „Nie chcemy wojny” i porwie rysunkową bombę. Na szczęście z innych plakatów wychodzą na pomoc supermani socjalizmu. Uśmiechnięty żołnierz radziecki osłania przerażone dzieci. Silni i zwarci młodzieńcy ścigają kapitalistycznego podżegacza ulicami. W końcu mocarny robotnik, zbudowany jak Mister Universum, wali młotem pokracznego kapitalistę, który ze strachu wlazł na słup ogłoszeniowy. Ten spada i ginie w wybuchu bomby.
Oglądany dziś, film ten tylko śmieszy nachalną propagandą. W 1951 roku był jednak ostatnią nadzieją Studia. O nowe jutro pojechało na festiwal filmów animowanych do Moskwy. Cała załoga zaciskała kciuki, by Lorkowi się udało. I Lorek wrócił z tarczą. O nowe jutro dostało w Moskwie nagrodę. Rosły żołnierz radziecki chroniący dzieci i płoszący kapitalistę przemówił do jurorów. Jakżeby mógł nie przemówić?
Nie można było zamknąć Studia, którego produkcja właśnie została nagrodzona w Moskwie. Filmowcy odetchnęli.
Dla Lorka jednak nieoczekiwanie nastały trudne czasy. Człowiek, który uratował Studio, który został nagrodzony w samej Moskwie, który tak bardzo walczył w filmie z kapitalizmem i kapitalistami – popadł w niełaskę. Wkrótce po sukcesie w ZSRR UB aresztowało jego żonę Mirosławę. Sąd skazał ją za szpiegostwo na rzecz obcych mocarstw (wiele lat później została uniewinniona). Leszek Lorek musiał nagle sam zająć się domem i synem, a na domiar złego władze zażądały zwolnienia go ze Studia – jako „elementu niepewnego”. Następnych kilka lat spędził, utrzymując się z przypadkowych prac. Zatrudnił się w barze, prowadził amatorski teatr, aż w końcu w 1956 roku jego żona została wypuszczona z więzienia – ale za kratki trafił sam Lorek. Po latach twierdził, że za wyimaginowany spisek.
W więzieniu spędził prawie rok. W listach do żony martwił się, że podobno został usunięty z partii, snuł też plany stworzenia scenariusza do filmu opowiadającego o „nowym życiu”. Prosił nawet Mirosławę, by skontaktowała się z Andrzejem Wajdą, jego kolegą ze studiów w Krakowie, i rozpytała go, czy byłby zainteresowany takim tematem. Są także w tej korespondencji fragmenty wzruszające: gdy Lorek przeprasza żonę, że z powodu zaników pamięci zapomniał o ich rocznicy, albo gdy wyraża nadzieję, że zostanie wypuszczony