Królowie bajek. Leszek K. Talko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królowie bajek - Leszek K. Talko страница 9
Wiedzieli, że nie mogą zawalić. Pracowali już całe miesiące, dostali pieniądze od Aleksandra Forda, teraz otrzymali siedzibę dla Studia – a wciąż nie mogli pochwalić się żadnym efektem. Podział na trzy grupy minimalizował ryzyko. Czasy były niepewne, nie mieli pojęcia, który z ich pomysłów spodoba się decydentom, ale któryś musiał. Nie mogli w nieskończoność kusić losu i wypraszać środki na filmy, które nie trafiały do dystrybucji.
A taki los czekał właśnie ich wypieszczone dzieło Czy to był sen?. Magazyn „Film” donosił: „Po kilku miesiącach intensywnej pracy, połączonej z dalszym szkoleniem, wykonano około piętnastu tysięcy rysunków, które złożyły się na pierwszy kolorowy polski film rysunkowy. Film ten pod tytułem Czy to był sen? opracowany zostanie laboratoryjnie w Barrandovie. W tym celu w najbliższym czasie udaje się do Czechosłowacji dwuosobowa ekipa, by uczestniczyć w kontroli przebiegu procesów technicznych przenoszenia barwnych rysunków na taśmę filmową”. Byli przeszczęśliwi. Nie wiedzieli jeszcze, że tego filmu nikt nie zobaczy.
Ich ścieżka też nie została skierowana do rozpowszechniania, choć byli krytycy, którzy ją chwalili. Może zaważyła „przedwojenność” tego filmu? Zachował się do dziś, jest najstarszym z ocalałych. Czarno-biała animacja, z parą głównych bohaterów, która wygląda jak wyjęta ze starego kina. On w garniturze i kapeluszu, ona w eleganckiej sukience, przychodzą na randki na ławeczkę przy drzewie. On rysuje serduszka, gra przedwojenna muzyka. Wokół zakochanej pary pojawiają się inni ludzie, zaczynają budować nowy dom towarowy, błyskawicznie powstają mury, wreszcie cały budynek przypominający wrocławską Renomę, a może warszawskiego Smyka. Zakochani, zamiast na ławeczkę pod drzewem, trafiają do sklepu pełnego towarów. Są tu i zabawki, i przepiękne ubrania, subiekci gną się w ukłonach, proponując kolejne zakupy, nie ma oczywiście żadnych kolejek – wszystko to jest raczej obrazem epoki, która minęła. Pewnie dlatego film mimo właściwej tezy – że nowa władza rozbudowuje sklepy i zadowala konsumentów – nie mógł być rozpowszechniany i też powędrował na półkę.
Ale wciąż jeszcze pozostały dwie szanse. Władysław Nehrebecki postanowił uderzyć w socrealizm. Ci, którzy go znali, mówili, że po wojnie został komunistą z przekonania, w końcu na własnej skórze poznał gigantyczną biedę i brak perspektyw w II RP. Naprawdę wierzył w ten nowy ustrój, martwiły go jego niedociągnięcia. Może więc wierzył też w historię, którą opowiadał w Traktorze A1…
Pomysł, że ożywiona maszyna może być bohaterem filmu – myśleć, czuć, rozmawiać – wygląda dziś, po kilku kreskówkach z serii Auta, na ograny chwyt, ale siedemdziesiąt lat temu było to niezwykle nowatorskie. Traktor A1 jest stary. Wszystko go różni od nowiutkich, futurystycznych traktorów w równym rzędzie pędzących do pracy. A1 też chciałby się przyłożyć do orki i pomóc w budowaniu nowego ładu – cóż z tego, skoro inne traktory nim gardzą, uważają go za gorszego, nie tak sprawnego, i nie chcą się z nim przyjaźnić ani z nim pracować. Ludzie także nie przepadają za starym traktorem i tak to trwa do chwili, kiedy A1 zaczyna wspominać rok 1945. Wioską rządził wtedy wstrętny kułak, właściciel wyszynku. Wynajmował mieszkańcom konie do orki, dusił pieniądze, a szlachetny A1 za darmo orał biedakom pola. Nic dziwnego, że bogacz postanowił zniszczyć dzielny traktor i zakradł się nocą do szopy. Wielkim drągiem bił biednego A1, ale maszyna się obroniła i pogoniła kułaka z wioski. Mieszkańcy fetowali bohaterskiego A1, a potem założyli spółdzielnię produkcyjną. W ostatniej scenie stary A1 jedzie na czele gromady nowoczesnych traktorów w piękną przyszłość.
Trudno powiedzieć, co zaważyło na decyzji oceniających, którzy i ten film odrzucili. W końcu przesłanie zdawało się trafione w sedno: nadeszło nowe, kułacy muszą odejść, w zespole działa się lepiej. Może poszło o to, że to stary A1 był motorem zmian, a nowe socjalistyczne traktory były mało empatyczne, zarozumiałe i przekonane o swojej doskonałości? A przecież to one powinny zrobić to, co A1, stary traktor natomiast podążyć potulnie za nimi.
„Mój pierwszy film, Traktor A1, był nieudany i dobrze się stało, że poszedł na półki do archiwum. Miał jednak zwartą konstrukcję dramaturgiczną i jednolitą formę plastyczną, odbiegającą wyraźnie od modelu filmu disneyowskiego. Było to bardzo istotne, zważywszy na fakt, że już w tym czasie poszukiwaliśmy własnych środków wyrazu plastycznego” – wspominał Władysław Nehrebecki te początki w wywiadzie dla „Trybuny Robotniczej”.
W tej sytuacji ostatnią deską ratunku był trzeci zespół. Tyle że na Wajsera nie bardzo liczono. Lachur był pewien, że przejdą jego filmy, a jeśli nie, to planem B był uważany za wschodzącą gwiazdę studia Nehrebecki. Lachur miał wizję, umiejętności, był artystą. Nehrebecki najlepiej rysował i miał najbogatszą wyobraźnię. Wajser, choć był jednym z założycieli Studia, nie stał w pierwszym szeregu, nie należał do ludzi przebojowych. Schorowany po przeżyciach wojennych, trochę wycofany, nie wyglądał na człowieka, który uratuje ten filmowy projekt.
Wacław Wajser
Fot. Henryk Pollak
A jednak to nakręcił.
Lachur wciąż nie rozumiał, że w socjalizmie nie można przedstawiać, ot tak, jakichś historii. Filmy muszą mieć „właściwy” morał, znaczenie i trzeba je w odpowiedni sposób opowiedzieć. Nehrebecki z kolei przestrzelił w swoim ideologicznym zapale: choć dał do opowieści o traktorze i kułaka, i zmianę ustroju, i budowę nowego porządku, wydźwięk i tak nie był idealny. Utrafił jedynie Wajser, u którego zwierzęta przekazywały dzieciom słuszną, obywatelską, socjalistyczną postawę.
W Wilku i niedźwiadkach mama mówi misiom, że tylko w jedności siła. Wilk z łatwością zje jednego z nich, ale nie odważy się zaatakować całej rodziny. Niestety, jeden z misiów lekceważy nauki mamy i natychmiast się to na nim mści – wychodzi sam, zaczaja się na niego wilk, atakuje go i osacza. Oczywiście zamierza go zjeść, na szczęście inne misie nadciągają z odsieczą i przeganiają agresora. Dokładnie tak, jak uczyła mama. W jedności siła, jednostka sama do niczego nie dojdzie; teraz mogły się o tym w misiowej formie dowiedzieć dzieci.
Władze partyjne były zachwycone, o taki właśnie przekaz chodziło. Dla nich misiami oczywiście były kraje socjalistyczne, matką – dużym misiem gotowym do walki z każdym, kto zagraża dzieciom – Związek Radziecki, a groźnym wilkiem Stany Zjednoczone, i ta animacja łączyła to idealnie. Odtąd każdy film oglądano w taki sposób, jakby chodziło w nim tak naprawdę o co innego – w warstwie dosłownej mógł to być miś, w warstwie podprogowej do głosu dochodziły ideologia czy propaganda. Film Wilk i niedźwiadki z pozoru wyglądał przecież jak zwykła bajka dla dzieci.
Byt Studia wydawał się chwilowo uratowany.
Film Wilk i niedźwiadki okazał się wygraną bitwą, ale do zwycięstwa była jeszcze daleka droga. Problem z budżetem Studia wciąż pozostawał nierozwiązany. Mieli siedzibę, ale załatwioną na gębę. Tabliczki przed wejściem dorobili się przez przypadek i dzięki znajomościom. Nadal działali na wariackich papierach.