Królowie bajek. Leszek K. Talko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królowie bajek - Leszek K. Talko страница 8
Dopiero sukcesy późniejszych o wiele lat animacji dla dzieci spowodowały, że pojawiły się dewizy i do Studia nadpłynęły transporty celuloidu z Manchesteru oraz farb Talensa z holenderskiego Apeldoorn.
Leszek Kałuża miło jednak wspominał ten czas niedoborów w willi Boda w Wiśle, a potem w Bielsku-Białej:
Matka Natura dbała, abyśmy się nie przepracowali. Nasze animacyjne dyski różniły się od tych używanych w studiu Disneya i podświetlanych światłem elektrycznym. Posiadały lustra, które odbijając promienie słoneczne, tworzyły sporo światła pod szybą dysku. Uzależniało nas to od pogody. Nie ma słońca, nie ma pracy. W ciągu roku dużo było dni pochmurnych, dzięki czemu mieliśmy więcej czasu na różnego rodzaju wyczyny sportowe. W soboty pracowaliśmy tylko do południa. W zimie zwykle przychodziliśmy do studia z nartami i odpowiednio ubrani. W południe wskakiwaliśmy do tramwaju, który dojeżdżał do stacji kolejki linowej, i ruszaliśmy w góry. Często spędzaliśmy noc w schronisku, mając całą niedzielę do dyspozycji. To było bardzo przyjemne i bardzo zdrowe. Zawsze więc marzyliśmy o pochmurnych dniach.
Wydawało się, że z siedmioma milionami w kieszeni można jako tako przeżyć. Porada lekarska kosztowała wówczas od dwustu do sześciuset złotych. Nocna wizyta doktora nawet siedemset pięćdziesiąt złotych. Wystarczyłyby więc na na zamówienie prawie dziesięciu tysięcy wizyt. Była to więc spora suma, gdyby nią rozsądnie gospodarować.
Lachur wybrał Wisłę, bo wiedział, że da się tu wynająć willę za przyzwoite pieniądze. Kiedy przestają się w niej mieścić, wynajmują drugą, środków jednak szybko ubywa. Nikt nie prowadzi księgowości, nie wiadomo więc dokładnie, na co idą. Oprócz rzeczy niezbędnych do pracy kupują kamerę i stoły do montażu. Do tego trzeba jeszcze wyżywić sporą grupę ludzi – kilkanaście osób załogi i drugie tyle członków ich rodzin. Praca posuwa się szybko do przodu, ale oni sami wkrótce stoją przed ponowną wizją bankructwa, a właściwie śmierci głodowej. Cóż z tego, że mają gdzie mieszkać i na czym rysować, skoro nie mają na jedzenie?
Osiedli w Wiśle, uważając, że jakoś to będzie, jednak szybko dociera do nich, że przecież w ogóle nie wiadomo, co dalej, a oni już sprowadzili rodziny. Aleksander Ford dał im środki na ukończenie filmu, ale skąd wziąć następne fundusze?
Zaczynają obchodzić Wisłę, desperacko usiłując znaleźć kogoś, kto pożyczy im pieniądze, da na kredyt lub chociaż przyjmie coś w zamian, choć rzeczy na wymianę nie mają dużo. Franciszek Gruszka ma saksofon – i zdarza się cud. Znajdują w Wiśle faceta, który marzy o saksofonie. Sprzedają mu ten saksofon i mogą wreszcie najeść się do syta. Innym razem dowiadują się, że ktoś chciałby mieć święty obrazek w domu. Żaden problem, malują jedną świętą rodzinę i następną, i jeszcze Jezusa oraz Matkę Boską. Ale zapotrzebowanie szybko się kończy.
Pewnie by nie przetrwali, gdyby nie rodzice Lachura, którzy z Nysy, gdzie mieszkali, przysyłali, co mogli. Nie tylko jedzenie dla wszystkich, ale i sprzęt. Raz udało im się załatwić projektor, innym razem poniemiecką kamerę. I gdyby nie uczennice pobliskiej szkoły gastronomicznej, które usłyszały o nieszczęściach filmowców i kiedy tylko mogły, karmiły ich wykonanymi na ćwiczeniach daniami. Ale i one nie dały rady żywić w nieskończoność kilkunastu młodych mężczyzn i ich rodzin.
Wreszcie nie było już czego sprzedawać. Filmowcy raz jeszcze pojechali do Aleksandra Forda po ratunek. Pokazali dokrętki, Ford pokiwał głową. Zapytał: „A żyć z czego macie?”. Odpowiedzieli, że nie. Poradził im, by wywalczyli prawdziwą siedzibę i by ich Studio stało się oficjalną instytucją. I ponownie to Nehrebecki z Poznańskim i Wajserem wyruszyli z misją. Udali się do Wrocławia, bo słyszeli, że w odzyskanym od Niemców mieście wciąż są puste budynki; może któryś trafiłby do nich, może jakaś instytucja przygarnęłaby ich pod swoje skrzydła?
Przesiadkę na pociąg do Wrocławia mieli w Bielsku. Była jesień 1948 roku. Na dworcu spotkali faceta, którego poznali wcześniej w Łodzi – Zdzisława Kowalika z Filmu Polskiego. Zaprosił ich do baru, co przyjęli z wdzięcznością. Znowu byli w podróży i znowu nie mieli żadnych pieniędzy na jedzenie. Zapytał, co słychać, opowiedzieli o Wrocławiu, z którym wiązali wielkie nadzieje. Kowalik pokręcił głową – przecież jeśli chodzi po prostu o jakieś miejsce, gdzie można robić filmy, to po co jeździć tak daleko, w dodatku bez gwarancji powodzenia? Czemu nie wybiorą Bielska? On im znajdzie siedzibę, ma tu możliwości i chody. Natychmiast się zgodzili. Podróż do Wrocławia długo by trwała, poza tym nie mieli pojęcia, jak by się tam wyżywili.
Kowalik jak obiecał, tak zrobił. Dostali willę przy ulicy Mickiewicza 27, zajmowaną co prawda przez Związek Młodzieży Polskiej, ale zostało w niej jeszcze mnóstwo wolnego miejsca. Byli zachwyceni. Willa powstała w 1905 roku, przed wojną należała do Hermanna Schneidera. Ten niemiecki przemysłowiec, właściciel tkalni lnu w bielskiej dzielnicy Dolne Przedmieście, zlecił wybudowanie posiadłości znanemu architektowi Andrzejowi Walczokowi.
Twórcy Studia Filmów Rysunkowych: Wacław Wajser, Lechosław Marszałek, Zdzisław Poznański, Jerzy Schőnborn, Władysław Nehrebecki
Fot. Henryk Pollak
Kowalik powiedział im: „Wy będziecie na parterze. A wy – zwrócił się do młodzieży z ZMP – ścieśnijcie się na górze”. Następnego dnia samochód ciężarowy z ZMP pojechał po ich sprzęt do Wisły.
Część filmowców mieszkała w pensjonacie po sąsiedzku, po trzech w pokoju. Reszta po prostu nocowała przy Mickiewicza. Nie mieli tam oczywiście łóżek, więc stoły, używane w dzień do rysowania, w nocy służyły do spania. Rufin Struzik razem z Alfredem Ledwigiem zaklepali sobie fortepian niemieckiego fabrykanta. Pomieścił ich obu, a na dodatek rano nie trzeba było z niego zdejmować koców i poduszek, by zdobyć miejsce do pracy, jak musieli robić koledzy śpiący na stołach. Zimą było tak lodowato, że operator Tadeusz Mizgalski znosił wielkie reflektory służące do oświetlania animowanych scen i dogrzewał nimi pomieszczenie. Zdawało to egzamin, szybko przyzwyczaili się do spania w ostrym świetle lamp stojących tuż przy zaimprowizowanym posłaniu.
W lecie następnego roku Studio przeprowadzono na ulicę Zdrojową 11a, do budynku, w którym przed wojną urzędowali harcerze. Ta willa domagała się pilnie remontu, ale oczywiście nikt nie miał ani pieniędzy, ani głowy do napraw.
Gdy znaleźli już siedzibę, Zdzisław Lachur zagrał va banque, żeby znowu zdobyć jakiekolwiek fundusze. Ruszył do Wytwórni Filmowej w Łodzi ze scenariuszem do drugiego planowanego filmu – Ich ścieżki, swojego nowego projektu. Miał on opowiadać o budowie domu towarowego we Wrocławiu – w końcu to tam chcieli wylądować, ale temat też był na czasie: nowe budownictwo, zmiana życia, a Lachur potrafił czarować. Ku zdumieniu pozostałych wrócił z Łodzi z trzydziestoma pięcioma tysiącami złotych w gotówce jako zaliczką.
Trzydzieści pięć tysięcy to również nie był majątek. Po denominacji w 1950 roku średnia pensja wynosiła niecałe sześćset złotych, ale dla Eksperymentalnego