Gambit królowej. Уолтер Тевис
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Gambit królowej - Уолтер Тевис страница 5
– Debiut?
– Gambit hetmański. – Wzruszył ramionami.
Od razu poczuła się lepiej. Czegoś się od niego nauczyła. Postanowiła nie bić podstawionego piona, utrzymać napięcie na szachownicy. Lubiła je. Podobały jej się siły pionów i figur działające wzdłuż linii i przekątnych. W środkowej fazie gry, kiedy figury były już rozstawione po całej szachownicy, krzyżujące się na niej siły przyprawiły Beth o dreszcz emocji. Zagrała skoczkiem po stronie króla, czując, jak rozszerza się jego pole działania.
Po dwudziestu posunięciach zbiła obie wieże pana Shaibela i zmusiła go, żeby się poddał.
Przekręciła się na bok, nakryła głowę poduszką, żeby odciąć się od światła, które wpadało przez szparę pod drzwiami, i zaczęła się zastanawiać, w jaki sposób można wykorzystać zaszachowanie króla przez odsłonięcie wieży gońcem. Jeśli zagra gońcem, wieża zaszachuje króla, a jednocześnie goniec w następnym ruchu będzie mógł zrobić, co tylko będzie chciał, nawet zbić hetmana. Przez jakiś czas rozmyślała z ekscytacją o tym potężnym zagraniu. W końcu zdjęła z głowy poduszkę, przekręciła się na plecy, wyobraziła sobie szachownicę na suficie i ponownie rozegrała na niej wszystkie partie z panem Shaibelem, jedną po drugiej. Znalazła dwie pozycje, w których dało się zastosować wymyślony przed chwilą manewr gońca i wieży. W jednej z nich mogła wymusić podwójną groźbę, w drugiej liczyć na to, że przeciwnik nie zauważy, do czego zmierza. Rozegrała w wyobraźni dwie partie, wprowadzając do nich nowe ruchy, i obie wygrała. Zasnęła z uśmiechem szczęścia na ustach.
Nauczycielka matematyki powierzyła trzepanie ścierek innemu uczniowi, mówiąc, że Beth powinna odpocząć. To było nie w porządku, bo Beth nadal miała najlepsze oceny z matematyki, ale nic nie mogła na to poradzić. Kiedy rudowłosy chłopak wychodził ze ścierkami do piwnicy, siedziała w klasie, drżącą ręką robiąc głupie działania. Z każdym dniem coraz rozpaczliwiej marzyła o zagraniu w szachy.
We wtorek i w środę wzięła po jednej pigułce, drugą zachowując na później. W czwartek udało jej się zasnąć po mniej więcej godzinie grania w szachy w wyobraźni, dzięki czemu zaoszczędziła dwie tabletki. To samo zrobiła w piątek. Przez całą sobotę, rano na dyżurze w kuchni, po południu na projekcji uwznioślającego filmu w bibliotece i w czasie pogadanki umoralniającej przed kolacją, wystarczyło, że pomyślała o sześciu pigułkach w pudełku na szczoteczkę do zębów, i od razu robiło jej się cieplej na sercu.
Wieczorem, po zgaszeniu świateł, zażyła je wszystkie, jedną po drugiej, i czekała. Kiedy wreszcie zaczęły działać, poczuła się cudownie – zniknął supeł w żołądku, napięte partie ciała rozluźniły się i spłynęło na nią intensywne, chemiczne szczęście.
Kiedy w niedzielę pan Shaibel zapytał, gdzie się podziewała, zdziwiła się, że go to obchodzi.
– Nie chcieli wypuścić mnie z klasy – powiedziała.
Kiwnął głową. Figury stały już na szachownicy, ustawionej, o dziwo, białymi w jej stronę; skrzynka po mleku czekała na swoim miejscu.
– Ja zaczynam? – spytała z niedowierzaniem.
– Tak. Od tej pory zaczynamy na zmianę. Tak się powinno grać.
Usiadła na skrzynce i zagrała pionem królewskim. Pan Shaibel bez słowa przesunął piona, który stał przed gońcem po stronie hetmana. Nie zapomniała ruchów. Nigdy nie zapominała ruchów. Grał wariant smoczy; bacznie obserwowała jego czarnopolowego gońca, który kontrolował długą przekątną, czekając na odpowiedni moment do ataku. Znalazła sposób, by go unieszkodliwić w siedemnastym ruchu. Udało jej się wymienić go na jej własnego, słabszego gońca. Następnie zagrała skoczkiem, wyprowadziła wieżę i w kolejnych dziesięciu ruchach dała mata królowi.
To było łatwe, wystarczyło mieć oczy otwarte i wyobrażać sobie, jak może rozwinąć się gra.
Mat go zaskoczył; dopadła jego króla na ostatniej linii, bez wahania przesuwając wieżę na pole matujące.
– Mat – oznajmiła spokojnie.
Pan Shaibel był tego dnia jakiś inny. Nie skrzywił się ze złością, jak to miał w zwyczaju, kiedy przegrywał. Pochylił się w jej stronę i powiedział:
– Nauczę cię notacji szachowej.
Spojrzała na niego pytająco.
– Nazw pól. Teraz cię ich nauczę.
Zamrugała powiekami.
– Jestem już wystarczająco dobra?
Zaczął coś mówić, ale przerwał.
– Ile masz lat, mała?
– Osiem.
– Osiem lat. – Pochylił się do przodu na tyle, na ile pozwalał mu wielki bandzioch. – Po prawdzie, mała, jesteś niesamowita.
Nie zrozumiała, o co mu chodzi.
– Przepraszam. – Pan Shaibel sięgnął po prawie pustą pintową butelkę, która stała obok niego na podłodze. Odchylił głowę i pociągnął solidny łyk.
– To whisky? – spytała Beth.
– Tak, mała. Nie mów nikomu.
– Nie powiem – obiecała. – Niech mnie pan nauczy notacji szachowej.
Odstawił butelkę na podłogę. Beth odprowadziła ją wzrokiem, zastanawiając się przelotnie, jak może smakować whisky i jakie to uczucie ją pić. Szybko jednak skupiła uwagę na szachownicy i trzydziestu dwóch bierkach, z których każda miała własną utajoną moc.
Obudziła się w środku nocy. Na brzegu łóżka ktoś siedział. Zesztywniała.
– Wyluzuj – szepnęła Jolene. – To tylko ja.
Beth leżała w milczeniu na plecach, czekając.
– Pomyślałam sobie, że może chcesz spróbować czegoś fajnego – powiedziała Jolene. Wsunęła rękę pod prześcieradło i delikatnie położyła dłoń na jej brzuchu. Trzymała ją nieruchomo na spiętym ciele Beth. – Nie bądź taką sztywniarą – szepnęła. – To nie zaboli. – Zachichotała. – Po prostu jestem napalona. Wiesz, co to znaczy, „napalona”?
Beth nie wiedziała.
– Rozluźnij się. Troszeczkę cię pomasuję. Zrobię ci dobrze, tylko mi na to pozwól.
Beth odwróciła głowę w stronę drzwi na korytarz. Były zamknięte. Przez szparę przy podłodze jak zwykle sączyło się światło. Z zewnątrz dochodziły stłumione głosy.
Dłoń Jolene ześliznęła się niżej. Beth gwałtownie pokręciła głową.
– Przestań – wyszeptała.
– Ciiii…
Jej