Krawędź wieczności. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 24
Daniła cechował dziennikarski upór.
– Piotr poszedł nam na rękę w kwestii artykułów o Syberii, powinnaś okazać mu wdzięczność.
– Nie znoszę tych prywatek. Jego kumple upijają się i obmacują nawzajem swoje żony.
– A ja nie chcę, żeby żywił do ciebie urazę.
– Niby dlaczego?
– Jesteś wyjątkowo atrakcyjna. – Danił nie przystawiał się do Tani. Mieszkał z przyjacielem mężczyzną i była pewna, że jest jednym z tych, którzy nie czują pociągu do kobiet. Zwracał się do niej rzeczowym tonem. – Piękna, zdolna, a co najgorsze, młoda. Piotrowi łatwo będzie cię znienawidzić. Postaraj się trochę bardziej.
Uświadomiła sobie, że zapewne ma rację, ale postanowiła pomyśleć o tym później i znowu skupiła uwagę na pracy.
W południe przyniosła sobie z bufetu sałatkę z ziemniaków z marynowanymi śledziami i zjadła przy biurku.
Wkrótce potem skończyła trzeci artykuł i zaniosła teksty Daniłowi.
– Idę do domu, chcę się wyspać. Nie dzwoń, proszę.
– Dobra robota – pochwalił. – Śpij dobrze.
Schowała notes do torebki i wyszła z budynku.
Musiała sprawdzić, czy ktoś jej nie śledzi. Była zmęczona, to zaś oznaczało, że może popełnić głupi błąd. Niepokoiła się tym.
Minęła przystanek autobusowy, przeszła pieszo do następnego przy tej samej trasie i dopiero tam wsiadła. Były to działania sprzeczne z logiką: gdyby ktoś za nią szedł, musiałby zrobić dokładnie to samo i w ten sposób się ujawnić.
Nikt jej nie śledził.
Wysiadła przed wielkim pałacem z epoki przedrewolucyjnej, którego komnaty zamieniono w kwatery mieszkalne. Obeszła kwartał, by sprawdzić, czy ktoś nie obserwuje budynku. Na wszelki wypadek powtórzyła manewr. Potem weszła do posępnego holu i po spękanych marmurowych schodach wspięła się do mieszkania Wasilija Jenkowa.
Już miała włożyć klucz do zamka, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich szczupła blondynka w wieku około osiemnastu lat. Za nią pojawił się Wasilij. Tania zaklęła w duchu. Było za późno, by uciec lub udawać, że przyszła do innej kwatery.
Blondynka zmierzyła Tanię ostrym wzrokiem, taksując jej fryzurę, figurę i ubranie. Następnie pocałowała Wasilija w usta, posłała Tani triumfalne spojrzenie i zeszła po schodach.
Wasilij miał trzydzieści lat, ale lubił młódki. Ulegały mu, bo był wysoki i przystojny: miał twarz jak wyrzeźbioną, gęste ciemne włosy, zawsze odrobinę za długie, oraz łagodne, brązowe, zmysłowe oczy. Tania podziwiała go z zupełnie innych powodów, a mianowicie za inteligencję i odwagę; poza tym był światowej klasy pisarzem.
Weszła do gabinetu i rzuciła torebkę na krzesło. Wasilij pracował jako redaktor audycji radiowych i miał naturę bałaganiarza. Biurko zasłane było papierami, na podłodze piętrzyły się stosy książek. Pracował nad radiową adaptacją pierwszej sztuki Maksyma Gorkiego Mieszczanie. Na tapczanie spała bura kotka Mademoiselle. Tania zepchnęła ją i usiadła.
– Co to była za smarkula?
– Moja mamusia.
Tania parsknęła śmiechem pomimo irytacji.
– Przykro mi, że na nią trafiłaś – rzekł Wasilij, mimo że wcale nie wyglądał na zasmuconego.
– Wiedziałeś, że mam przyjść.
– Myślałem, że zjawisz się później.
– Widziała moją twarz. Nikt nie powinien wiedzieć, że utrzymujemy jakiekolwiek kontakty.
– To zwykła ekspedientka. Pracuje w GUM-ie, ma na imię Warwara. Niczego nie będzie podejrzewała.
– Wasilij, proszę cię, nie dopuszczaj więcej do takich sytuacji. To, co robimy, i tak jest niebezpieczne, nie powinniśmy się dodatkowo narażać. Nastolatkę możesz zaliczyć w dowolny dzień.
– Masz rację, to się więcej nie powtórzy. Zaparzę ci herbaty. Chyba jesteś zmęczona. – Wasilij zakrzątnął się koło samowara.
– Owszem, jestem zmęczona. Ale Ustin Bodian umiera.
– Szlag by to trafił. Na co?
– Zapalenie płuc.
Tania nie znała osobiście Bodiana, lecz przeprowadziła z nim wywiad, zanim napytał sobie biedy. Miał nadzwyczajny talent, a poza tym był pełnym ciepła i dobroci mężczyzną. Radziecki artysta podziwiany na całym świecie, prowadzący życie człowieka uprzywilejowanego, wciąż potrafił publicznie wyrazić oburzenie z powodu niesprawiedliwości dotykającej tych, którym powiodło się gorzej niż jemu. Właśnie dlatego zesłano go na Sybir.
– Nadal zmuszają go do pracy? – spytał Wasilij.
– Nie mogą – odparła Tania, kręcąc głową. – Ale nie chcą go puścić do szpitala. Leży przez cały dzień na pryczy i jest coraz bardziej chory.
– Widziałaś się z nim?
– Cholera, nie. To, że o niego zapytałam, było samo w sobie niebezpieczne. Gdybym wybrała się do obozu pracy, już bym stamtąd nie wyszła.
Wasilij podał jej herbatę i cukier.
– Czy on w ogóle ma jakąś opiekę lekarską?
– Nie.
– Dowiedziałaś się, ile życia mu zostało?
Tania pokręciła głową.
– Wiesz teraz tyle co ja.
– Musimy rozesłać wici.
Przyznała mu rację.
– Można go uratować tylko w jeden sposób: trzeba upublicznić wiadomość o chorobie i mieć nadzieję, że władze się zawstydzą.
– Wydajemy numer specjalny?
– Tak – potwierdziła Tania. – Jeszcze dzisiaj.
Wasilij i Tania wspólnie tworzyli nielegalny biuletyn informacyjny, któremu nadali nazwę „Niezgoda”. Donosili w nim o ingerencjach cenzury, procesach pokazowych i więźniach politycznych. W swoim gabinecie w Radiu Moskwa Wasilij miał powielacz białkowy, zwykle wykorzystywany do kopiowania scenariuszy. Potajemnie przygotowywał na nim pięćdziesiąt odbitek każdego numeru „Niezgody”. Większość spośród