CHŁOPIEC Z LASU. Harlan Coben
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу CHŁOPIEC Z LASU - Harlan Coben страница 12
– Powinniśmy już chyba wracać – powiedział. – Za dwie godziny zaczyna się pani program.
Patrzył na nią w lusterku wstecznym i czekał.
– Kiedy ostatnio odwiedziliśmy Wilde’a? – zapytała Hester.
– We wrześniu minie sześć lat.
Powinno ją zdziwić, że minęło tyle czasu. Powinno ją zdziwić, że Tim tak dobrze pamiętał, kiedy to było.
Powinno. Ale wcale nie zdziwiło.
– Myślisz, że uda ci się znaleźć do niego drogę?
– O tej porze? – Tim przez chwilę się zastanawiał. – Chyba tak.
– No to spróbujmy.
– Nie może pani do niego zadzwonić?
– Wątpię, żeby miał telefon.
– Mógł przenieść się gdzie indziej.
– Nie – odparła Hester.
– Albo może go nie być w domu.
– Tim…
Wrzucił bieg.
– Już jadę.
Rozdział 5
Tim dostrzegł zjazd, dopiero kiedy po raz trzeci przejechali Halifax Road. Wąska dróżka była prawie całkiem zarośnięta i kiedy w nią skręcili, mieli wrażenie, że przedzierają się przez gigantyczną gęstwinę. Pędy i gałęzie szorowały dach i boki auta niczym obrotowe szczotki w myjni samochodowej. Kilkaset metrów na południe, nieopodal Split Rock Sweetwater, był Obóz Modlitewny Ludu… Jak oni teraz kazali się nazywać? Ludem Ramapough Lenape, góralami Ramapough, Indianami Ramapough czy po prostu Ramapoughami, biorącymi swój początek, zdaniem jednych, od rdzennych mieszkańców tej ziemi, zdaniem innych, od walczących w wojnie o niepodległość Hesyjczyków, którzy współżyli z miejscowymi, a zdaniem jeszcze innych, od zbiegłych niewolników, którzy schronili się u dawnych Indian Lenape jeszcze przed wojną secesyjną. Tak czy owak, Ramapoughowie – Hester starała się tego zbytnio nie komplikować – byli teraz samotniczym, ale i wymierającym szczepem.
Trzydzieści cztery lata wcześniej, kiedy niedaleko stąd odnaleziono małego chłopca, noszącego teraz nazwisko Wilde, wielu podejrzewało – i nie zmieniło się to po dziś dzień – że mały miał coś wspólnego z Ramapoughami. Nikt oczywiście nie wiedział nic na pewno, ale kiedy ma się do czynienia z kimś odmiennym, biednym i samotnym, rodzą się różne legendy. Że na przykład jakaś kobieta ze szczepu porzuciła swoje nieślubne dziecko albo że w ramach jakiegoś porąbanego plemiennego rytuału chłopca wysłano do lasu. Albo że mały zabłądził i plemię nie chce się do niego przyznać. Wszystko to, rzecz jasna, było bzdurą.
Słońce dawno już zaszło. Drzewa nie tyle stały przy drodze, ile się na nią wpychały; górne gałęzie chyliły się ku sobie i stykały niczym ręce dzieci, robiących „pajacyki”. Było ciemno. Hester domyślała się, że skręcając z Halifax Road, uaktywnili pierwszy czujnik, a potem, jadąc tą wąską dróżką, dwa albo trzy następne. Kiedy dotarli do końca drogi, Tim zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni i stanęli przodem do wyjazdu.
W lesie nadal panowały cisza i spokój. Jedyne oświetlenie dawały reflektory samochodu.
– Co teraz? – zapytał Tim.
– Zostań w samochodzie.
– Nie może pani tam iść sama.
– Ale czy mogę nie iść sama?
Oboje jednocześnie sięgnęli do klamek, lecz Hester powstrzymała Tima stanowczym: „Zostań!”. Wysiadła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Pediatra, który zbadał Wilde’a po tym, jak go odnaleziono, ocenił jego wiek na sześć do ośmiu lat. Chłopiec potrafił mówić. Nauczył się tego, jak twierdził, „przyjaźniąc się w tajemnicy” z synem Hester, Davidem, a także włamując do letnich domów i godzinami oglądając telewizję. Tak właśnie Wilde – poza korzystaniem w cieplejszych porach roku z płodów lasu – zdobywał pożywienie: przetrząsając ludzkie śmietniki i kosze na śmieci w pobliżu parku, ale głównie zakradając się (czyli włamując) do letnich domów i uszczuplając zawartość lodówek i spiżarni.
Chłopiec nie pamiętał żadnego innego życia.
Nie pamiętał rodziców. Rodziny. I kontaktów z kimkolwiek poza Davidem.
Wracało do niego tylko jedno wspomnienie – prześladując chłopca, a teraz mężczyznę, nie pozwalając mu zasnąć w nocy, sprawiając, że budził się zlany zimnym potem. Statyczne wspomnienie, pozbawione jakiejkolwiek akcji: pogrążony w mroku dom, mahoniowa podłoga, czerwona balustrada, portret wąsatego mężczyzny i głośne krzyki.
„Jakiego rodzaju krzyki?”, pytała Hester małego chłopca.
„Straszne”.
„Oczywiście, rozumiem. Ale chodzi mi o to, czy krzyczał mężczyzna? Kobieta? Jak to zapamiętałeś?”.
Wilde przez chwilę się zastanawiał.
„To byłem ja – odparł. – To ja krzyczałem”.
Teraz skrzyżowała ramiona, oparła się o samochód i czekała. Nie trwało to długo.
– Hester.
Kiedy Wilde pojawił się w jej polu widzenia, miała wrażenie, że zaraz eksploduje jej serce. Nie wiedziała dlaczego. Może taki miała po prostu dzień i widok najlepszego przyjaciela jej syna – ostatniego człowieka, który oglądał Davida żywego – po raz kolejny do głębi ją poruszył.
– Cześć, Wilde.
Wilde był geniuszem. Dobrze o tym wiedziała. Skąd to się wzięło? Dziecko przychodzi na świat zaprogramowane. Tego właśnie dowiadujemy się jako rodzice: że nasze dziecko jest tym, kim jest, tym, czym jest, i że my, rodzice, w bardzo dużym stopniu przeceniamy nasz wpływ na to, kim się stanie. Przyjaciółka Hester powiedziała kiedyś, że rodzic jest podobny do mechanika samochodowego – może naprawić auto, dbać o jego stan techniczny i sprawność na drodze, ale nie może go w fundamentalny sposób zmienić. Jeśli do warsztatu wjedzie sportowy samochód, nie wyjedzie stamtąd jako SUV.
Tak samo jest z dziećmi.
Częściowo więc wynikało to z tego, że Wilde tak właśnie został genetycznie zaprogramowany – jako geniusz.
Ale specjaliści twierdzą również, że bardzo ważny jest wczesny etap rozwoju, że dziewięćdziesiąt procent ludzkiego mózgu kształtuje się przed piątym rokiem życia. Wyobraźmy sobie jednak Wilde’a w tym wieku. Wyobraźmy sobie, na co był narażony, co przeszedł i co go stymulowało, skoro jako małe dziecko musiał naprawdę sam o siebie zadbać, zdobyć pożywienie, znaleźć schronienie