Krew Imperium. Brian McClellan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew Imperium - Brian McClellan страница 37

Krew Imperium - Brian McClellan Bogowie Krwi i Prochu

Скачать книгу

gniewie i rozpaczy.

      Vlora poderwała głowę, ale Etepali już zwrócona była do niej plecami. Klapa namiotu opadła i Dynizyjka zniknęła, pozostawiając Krzemień samą z niedopitym kubkiem whisky. Minęło kilka chwil, zanim płótno namiotu ponownie się poruszyło i do Vlory dołączył Bo.

      – Bardzo krótkie było to spotkanie – stwierdził.

      – Prawda? – zgodziła się Vlora nieobecnym tonem.

      – Wysunęła jakieś żądania?

      – Żadnych.

      – Wyszła z butelką whisky wartą dwa tysiące krana.

      – Ja jej ją dałam. Za to. – Vlora znów uniosła srebrną przypinkę do światła.

      – Czego zatem chciała? I tylko mi nie mów, że fatygowała się po flaszkę adrańskiego alkoholu.

      – Chciała mnie poznać.

      Bo zmarszczył nos.

      – Ja bym przyszedł po whisky.

      – Czy coś jest nie tak? – Vlora zakołysała bursztynowym płynem, po czym wychyliła kubek. Trunek przyjemnie palił gardło. – Mam przedziwne uczucie, że coś mi umknęło.

      – Odnośnie do Etepali?

      – Odnośnie do całego tego spotkania. Jakiś podtekst, którego nie odczytałam. – Postawiła kubek na krześle Etepali i wstała. – Każ ludziom posprzątać. Idę spać. Rano musimy wygrać bitwę.

      14

      ROZDZIAŁ

      Wiesz, kim ona naprawdę jest?

      Pytanie padło nieoczekiwanie, w czasie gdy Szaleni Lansjerzy rozbijali obóz, kręcąc się w ciemnościach wokół jedynego pustego miejsca, jakie zdołali wypatrzyć na przestrzeni mil. Styke przerwał zapalanie maleńkiej latarni, którą woził w jukach, i spojrzał w oczy Orza wpatrzone weń w mroku. Styke nie miał wątpliwości, o jakiej „onej” mówi człowiek-smok.

      Potem zapalił latarnię ze spokojem. Znalazł sobie miejsce na samym skraju obozowiska i teraz jedyną osobą, która pozostawała w zasięgu słuchu, była Celine. Przywiązał konia, wciąż ignorując pytanie Orza, odpalił latarnię Celine od swojej i pomógł małej rozkulbaczyć klacz. Kiedy skończył, wrócił do Amreca, a światło zawiesił na gałęzi nad głową.

      – Nie wiem, czy ona wie, kim naprawdę jest – odpowiedział wreszcie.

      – Nie mów zagadkami, Benie Styke. Muszę to wiedzieć.

      Początkowo Ben nie miał pewności, czy Orz pyta, bo chce przedyskutować pochodzenie Ka-poel, czy chodzi o to, że naprawdę nie wie. Teraz Styke zorientował się, że chodzi o to drugie. Otworzył usta, już niemal gotów odpowiedzieć, i wrócił myślami do własnych relacji z Lindet. Dochowywał tej tajemnicy niemal całe swoje życie.

      – To nie są moje sprawy i nie mnie powinieneś o to pytać – powiedział w końcu.

      – Ale ty wiesz? – W głosie Orza słychać było wyraźne naglące tony.

      – Wiem.

      Wśród cieni, jakie obudziła latarnia, Styke widział, jak Orz zaciska zęby. Ben doszedł do wniosku, że w przypadku każdego innego rozmówcy człowiek-smok uciekłby się do przemocy, żeby uzyskać odpowiedź. Właściwie nadal mógł tak uczynić. Dlatego też Styke niby przypadkiem położył dłoń na swej torbie i zacisnął ją na jednym z dodatkowych noży.

      – Początkowo nie uznałem tego za coś istotnego. Bardzo głupie przeoczenie z mojej strony – odezwał się wreszcie Orz. – Założyłem, że Palo mają własne Kościane Oczy i ona jest jednym z nich.

      – Mają – odparł Styke. Z tego, co mówiono, głęboko na bagnach żyło kilku czarowników krwi, ale większość Kościanych Oczu wśród Palo stanowiła plemienna starszyzna, i to tylko z nazwy.

      – Może i mają. Ale przyglądam się jej rysom od dnia, gdy spotkaliśmy tamtych rekrutów. Ona nie jest Palo. Jest Dynizyjką. Nie wiem, jak mogłem przegapić coś tak oczywistego.

      – Nie musisz mieć o to do siebie pretensji – stwierdził Styke. Zdjął z Amreca siodło i torby, po czym przygotował sobie posłanie, a juki położył obok. Orz nie zauważył kpiny w odpowiedzi albo postanowił to zignorować.

      – Ale kiedy uświadomiłem sobie, że ona jest Dynizyjką, natychmiast zrodziły się kolejne pytania. Co robiła w Fatraście? Jak mogłem nie wiedzieć, że istnieje Kościane Oko o takiej potędze? Należy do kamaryli Sediala czy została wyrwana spod jego władzy i przeszła na stronę wrogów? Należy do innego Domu?

      Styke zlekceważył tę kaskadę wątpliwości. Sprawdził kopyta Amreca i zaczął szczotkować jego boki. Orz przyglądał się tym zabiegom z miną wyrażającą frustrację. Kucał na skraju światła niczym stwór, który wypełzł z bagna i nie może się zdecydować, czy podoba mu się to, co zobaczył.

      – Jeśli ma koneksje w Dynizie – Orz podjął wygłaszanie swych przemyśleń – to powinna wiedzieć o stolicy. Powinna wiedzieć o Zębatych Mokradłach. Ostrzegła cię?

      – Nie wiedziała – odpowiedział Styke cicho.

      – Nie pochodzi z Dynizu, ale ma dynizyjskie imię i dynizyjskie rysy. – Orz ściągnął brwi w gniewnym grymasie. – Słyszałem pogłoski o Dynizyjczykach uciekających z kraju od samego początku wojny domowej aż po jej koniec. Jest zaginionym członkiem Domu? Wielu ich żyje w Fatraście?

      – Nic o tym nie wiem.

      Styke skończył przygotowania do snu i obrócił się w stronę człowieka-smoka. Zauważył już, że ten pilnował wyrazu twarzy starannie i decydował o tym, które emocje mogą się na niej odbić. W tej chwili wyglądał na głęboko zamyślonego, skupionego na wewnętrznych rozważaniach, podczas gdy tryby jego umysłu obracały się jak szalone. Minęła minuta, a nawet iskra zrozumienia nie błysnęła w oczach Dynizyjczyka. Nagle wyprostował się i pochwycił latarnię Styke’a.

      – Chodź ze mną, dziecko. Będziesz mi tłumaczyć – polecił Celine, ruszając przez obozowisko.

      Celine, lekko wystraszona, popatrzyła na Bena, a jemu serce podskoczyło w piersi. Jeśli miało dojść do konfrontacji, musiał przy tym być.

      – Chodź. – Ujął małą za rękę. – Ale jeśli zacznie się złościć, natychmiast stań za mną.

      Poszli za Dynizyjczykiem.

      Ka-poel siedziała przy strumieniu, nie dalej jak trzydzieści jardów od granicy obozu. Była sama w ciemności, podciągnęła kolana pod brodę i oplotła je ramionami. Siedziała niczym przestraszone dziecko i nawet gdy człowiek-smok stanął nad nią z kołyszącą się dziko latarnią, patrzyła przed siebie nieruchomo, jakby jej umysł znajdował się zupełnie gdzie indziej.

      – Ka-poel

Скачать книгу