Krew Imperium. Brian McClellan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew Imperium - Brian McClellan страница 33

Krew Imperium - Brian McClellan Bogowie Krwi i Prochu

Скачать книгу

z sykiem wciągnął powietrze, uważnie wpatrując się w twarz Styke’a. Wydawało się, że po kilku krótkich oddechach odzyskał swój zwykły spokój.

      – Jesteś zdumiewający, Benie Styke.

      – Jestem oficerem. Gównianym przez większość czasu, ale zawsze chroniłem moich ludzi przed niesprawiedliwością tyranów. To jedna z moich nielicznych zalet, a w tym wieku na pewno nie zamierzam się zmieniać. – Słowa popłynęły bez zastanowienia i Ben był nawet nieco sobą zaskoczony. Zawsze wiedział, że tak właśnie czuje, jednak ta logiczna część mózgu mówiła mu, że powinien być bardziej elastyczny. Powinien pozwolić, by Szakal wziął baty za wszystkich.

      Ale nigdy nie porzucił swych przekonań, kiedy ważyły się istnienia i losy wojny w Fatraście. Dlaczego zatem tutaj?

      – W porządku – podsumował wreszcie Orz. – Postarajmy się po prostu wyprzedzić znacznie tych żołnierzy. Dotrzemy do miasta na długo przed nimi i znikniemy. Mogą w pewnym momencie plotkować, ale jeśli będziemy przemieszczać się szybko, to nam nie zaszkodzi. – W jego tonie nie było pewności.

      – To takie rzadkie, by niewolnik się bronił?

      – Tak – odpowiedział Orz bez wahania.

      – Dlaczego?

      – Bo są odpowiednio ułożeni. Zanim osiągną jakąkolwiek pozycję, są łamani i kształtowani na nowo. Jeśli nie można ich złamać, to się ich zabija.

      Styke znów ugryzł się w język, żeby nie odpowiedzieć. Gniew wciąż w nim był i ropiał. Obrócił pierścień, by zająć czymś palce i nie sięgnąć po karabin.

      – A co, myślisz, dzieje się z ludźmi-smokami? – zapytał go Orz. – Z ludźmi-smokami, Kościanymi Oczami, Uprzywilejowanymi? Wszyscy są narzędziami państwa. Prawda jest taka, że każdy w Dynizie do kogoś należy. Nawet głowy Domów do cesarza. Niewolnicy spoza granic stoją niżej niż szeregowi członkowie Domu, a to czyni z nich cele.

      – Mogłeś o tym wspomnieć wcześniej.

      – Podróżujecie w towarzystwie człowieka-smoka i Kościanego Oka. Ryzyko, że naprawdę staniecie się celem, nie było duże.

      Styke zacisnął zęby. Nagle poczuł się bardzo zmęczony. Ciekawe, czy magia Ka-poel wypełniała go energią, której nie miał. Prawdopodobnie. Był zmęczony i obolały i definitywnie nie chciał spędzić w siodle kolejnych dziesięciu godzin, zanim przyjdzie czas na sen.

      – W porządku, będziemy dziś jechać do późna. Nie chcę znowu ich spotkać. Musimy wyprzedzić wszystkie pytania.

      12

      ROZDZIAŁ

      Trzeba było oddać ludziom Meln-Duna, że założyli całkiem niezłe centrum dowodzenia, skąd dyrygowali poszukiwaniami w Ognistej Jamie. Znajdowało się w jednym z biur nad magazynem. Dwie ściany pokryte były policyjnymi szkicami znanych współpracowników Mamy Palo i długimi opisami tych z nich, których tropicielom nie udało się dopaść. Trzecia ściana zapewniała światło dzięki wielkim oknom z ołowianymi szybkami. Na ostatniej, czwartej, zawieszono wielgachną mapę Jamy, zabazgraną notatkami i wielkimi czerwonymi iksami.

      Mapa zainteresowała Michela najbardziej, ale gdy weszli, najpierw przez kilka sekund przyglądał się zbieraninie tropicieli. Poza nim, Ichtracią i Dahrem w skład grupy wchodziło sześciu mężczyzn i dwie kobiety. Oczywiście sami Palo, choć po strojach wnioskował, że wszyscy pochodzili albo starali się udawać, że pochodzą z różnych sfer. Tylko dwóch miało na sobie tradycyjne brązowe bawełniane garnitury, najczęściej noszone przez Palo żyjących w miastach. Obie kobiety ubrane były w koźle skóry. Inny nosił się jak bruduński kupiec: miał dobrze skrojony błękitny kaftan i trikorn.

      Dahre zajął miejsce na fotelu, odchylił go, aż przednie nogi mebla oderwały się od podłogi, i wsparł stopy o róg zniszczonej sofy. W dłoni trzymał cynowy kubek pełen kawy. Przypominał steranego życiem kapitana policji, który o poranku informuje swych sierżantów o bieżącej sytuacji. I na ten widok Michel zatęsknił za kapitan Blasdell. Ciekawe, co się z nią stało? Mógł mieć tylko nadzieję, że wydostała się z miasta, zanim Dynizyjczycy zaczęli czystki.

      Dahre dotknął czoła w geście powitania.

      – Słuchajcie, to jest Tellurin, a to Avenya, łapacze złodziei z Brannon Bay. Pomogą nam w poszukiwaniach. – Zaczął przedstawiać tropicieli. Michel oczywiście odnotował imiona w pamięci, ale uwagę zwrócił jedynie na dwoje poszukiwaczy: starszego mężczyznę z zajęczą wargą, który rzucił im gniewne spojrzenie, gdy tylko usłyszał „łapacze złodziei”, i jedną z kobiet odzianych w skóry, dziewczynę, która uśmiechnęła się ironicznie pod adresem Ichtracii i otwarcie wywróciła oczami, mając na myśli Michela.

      Reszta grupy sprawiała wrażenie zadowolonej z przybycia dodatkowej pomocy. Ale tych dwoje mogło być w przyszłości przyczyną kłopotów.

      – Nieźle się tu urządziliście – oznajmił Michel, kierując się wprost do mapy Ognistej Jamy. – Domyślam się, że ktoś z was ma policyjne doświadczenie.

      Gniewny grymas na twarzy starszego mężczyzny nieco złagodniał.

      – Ta, ja. Dwadzieścia pięć lat w Nieregularnej Dywizji Palo, tu w Jamie.

      – Couhila, tak? – spytał Michel.

      – To ja.

      – Bardzo dobra robota.

      Grymas złagodniał jeszcze trochę i starszy mężczyzna skinął Michelowi głową z uznaniem. Policjanci z zasady nie lubili łapaczy, widzieli w nich jedynie lokalnych łowców nagród, niemniej mało kto chciałby zaprzeczać, że doświadczony łapacz był najlepszym wyborem, gdy chciało się znaleźć kogoś, kto się ukrywa. Michel wykorzystał tę reputację, odzywając się takim tonem, jakby przejmował dowodzenie w grupie.

      Dahre wskazał na dziewczynę, która powitała Michela wywracaniem oczami.

      – Devin-Mezi pomogła Dynizyjczykom, kiedy przeszukiwali katakumby, gdy ścigali tego zamachowca z Czarnych Kapeluszy. Była z Domem, który kontrolował te poszukiwania, i podsunęła im mnóstwo dobrych pomysłów.

      Michel opanował wzdrygnięcie. Devin-Mezi definitywnie należało mieć na oku. Jeśli pomagała Domowi Yareta, to istniało duże prawdopodobieństwo, że widziała twarz Michela przy niejednej okazji.

      – Dobrze. To wszystko jest naprawdę dobre. – Wskazał na iksy na mapie. – A te miejsca już sprawdziliście?

      Odpowiedziało mu potakujące kiwanie głowami. To był, jak stwierdził na pierwszy rzut oka, największy błąd w ich organizacji poszukiwań. Sprawdzali losowe miejsca – prawdopodobnie na podstawie doniesień i fałszywych tropów.

      – Przeszukiwanie jedynie okolic, do których prowadzi nas zebrany wywiad, nie pozwoli nam pojmać bojowniczki o wolność Palo. Nie, ta Mama Palo… najprawdopodobniej pozostaje w ruchu, cofa się, wraca do miejsc, w których była, zmienia kryjówki na zawołanie. Jeśli jest taka

Скачать книгу