Krew Imperium. Brian McClellan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew Imperium - Brian McClellan страница 35

Krew Imperium - Brian McClellan Bogowie Krwi i Prochu

Скачать книгу

się już w pewnej odległości od kamieniołomu i zgubili swych nowych współpracowników, a potem przeciągnął dłońmi po włosach i zgiął się, wpatrzony w pokryty mazią grunt, oddychając głęboko i niepewnie. Powoli porzucił rolę, znikł gdzieś uśmieszek znamionujący pewność siebie i rozważne spojrzenie. Napięcie związane z tym, że cały dzień był praktycznie kimś innym, nagle pochwyciło całe jego ciało dreszczem. Zobaczył, jak drżą mu końce palców.

      – Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaki jesteś przerażający.

      Michel spojrzał na Ichtracię. Ona też była spięta, jak wcześniej, ale teraz dodatkowo przyglądała mu się z dziwnym wyrazem oczu.

      – Niby ja?

      – Tak, ty. Patrzyłam, jak zakładasz inną osobowość, jakby to był zestaw ubrań. Ściskający dłonie na przywitanie. Pełen ciepła, przyjacielski. Kiedy odkryłam, że nie jesteś tym, za kogo się podawałeś, pomyślałam, że i ja, i Yaret byliśmy głupcami, wpuszczając cię w nasze progi. Ale teraz widziałam, jak pracujesz… – Zaśmiała się cicho i pokręciła głową. – Wiedziałam, że jesteś dobry w tym, co robisz, ale to było absolutnie przerażające.

      Uśmiechnął się w podziękowaniu za komplement, choć wcale nie odniósł wrażenia, że został pochwalony.

      Czuł kwaśny posmak w ustach, którego nie mógł zignorować. Już kiedyś mu się to zdarzyło. Dahre, Couhila, nawet Devin-Mezi. Wszyscy ci Palo pracujący dla Meln-Duna nie byli wcale złymi ludźmi.

      – Lubię Dahrego – przyznał cicho.

      – Wydaje się kompetentny. Ale od razu go ująłeś.

      – Tym bardziej szkoda.

      – Nie chcesz wykonać swojej roboty? – Ichtracia była wyraźnie zdumiona.

      – Tu nie chodzi o to, czego chcę. Muszę to zrobić, więc zrobię. Ale oszukiwanie tych wszystkich ludzi, całymi dniami… – Zamilkł. Chciał powiedzieć, że taka robota odciska swoje piętno, lecz to by było raczej mało empatyczne stwierdzenie, gdy się wzięło pod uwagę, że Ichtracia należała do ludzi, których oszukał. Powoli przywołał maskę na twarz.

      – Może odwalimy trochę roboty w terenie i przekonamy się, czy złapiemy trop Mamy Palo?

      Ichtracia przez chwilę mu się przyglądała. Zauważył, że jego powrót do roli zbił ją nieco z pantałyku.

      – Myślisz, że ją znajdziemy?

      – Musimy. Cały mój plan opiera się na tym, że zdołamy się z nią skontaktować. Ale mamy też co innego do załatwienia.

      – Wrobienie Meln-Duna?

      Michel uśmiechnął się szeroko.

      – W tym cała zabawa.

      13

      ROZDZIAŁ

      Dynizyjska generał zjawiła się dziesięć minut przed czasem. Podjechała do adrańskich linii z gwardią honorową złożoną z trzydziestu żołnierzy i dwóch Uprzywilejowanych. Vlora powitała ją pieszo w towarzystwie Davda, Nili i Bo, podczas gdy Norrine i Buden obserwowali z pewnej odległości, wypatrując wszelkich przejawów nieuczciwej gry.

      Vlora uniosła dłoń w geście powitania. Stała wyprostowana, z szablą u boku i odzyskaną srebrną beczułką prochu przypiętą do munduru. Pozostanie w pozycji stojącej wymagało od niej właściwie wszystkich sił, jakie zostały jej po długim dniu spędzonym na przeglądaniu oddziałów i nowo rozbitego obozu. Po części miała nadzieję, że wroga generał okaże się równie przykra jak jej koledzy i szybko pojawi się pretekst do zakończenia tego bezsensownego spotkania na szczycie.

      Wysiliła się jednak, by uciszyć te negatywne myśli. Za plecami miała dopiero co postawiony namiot dowództwa, a w nim czekały krzesła i przekąski. Żołnierze zaczęli zapalać pochodnie, by przegnać gęstniejący powoli mrok.

      Dynizyjka miała jakieś pięćdziesiąt kilka lat i przysadzistą sylwetkę, na twarzy zaś bliznę przecinającą cały policzek. Jedno oko zasnuła wieczna mgła, najwyraźniej na skutek tej samej rany. Nosiła turkusowy mundur paradny i kolczyki z barwnych piór, przy pasie zaś kawaleryjską szablę o rękojeści ozdobionej wstążkami.

      – Lady Krzemień – odezwała się, zeskoczywszy na ziemię.

      Vlora wyciągnęła dłoń. Pani generał pochwyciła ją i ścisnęła tak mocno, że zabolało, Vlora nie potrafiła jednak powiedzieć, czy tamta zrobiła to specjalnie, czy też ona była tak krucha i delikatna. Uśmiechnęła się blado, ignorując ból.

      – Generał Etepali?

      – Zgadza się.

      Vlora czuła, jak zmęczenie zaczyna ją przygniatać. Powoli wysysało tę niezbyt imponującą resztę sił.

      – Pani generał, nie mogę się nie zastanawiać, dlaczego domagała się pani tego spotkania. Wydaje się ono raczej bezcelowe, biorąc pod uwagę fakt, że jak obie doskonale wiemy, jutro spotkamy się na polu bitwy.

      Kilkoro z żołnierzy towarzyszących Etepali głośno nabrało powietrza.

      – Nie próbuję być nieuprzejma. – Nawet dla samej Vlory słowa te brzmiały nieszczerze, uświadomiła sobie, jak wiele lekceważenia i złości słychać w jej głosie. To już nie była nieuprzejmość, ale czysta obelga.

      Etepali gwałtownie zaczerpnęła tchu i wymruczała coś pod nosem.

      – Traktujesz, pani, drugiego generała z takim lekceważeniem? – powiedziała wreszcie.

      Jej mina wyrażała to samo zadęcie, które Vlora widziała u wszystkich generałów dynizyjskich, jakich miała okazję spotkać. Mimowolnie westchnęła z irytacją.

      – Nie mam na to czasu – stwierdziła, gotowa odwrócić się na pięcie.

      – Czekaj! Czekaj! – Głos dobiegł gdzieś spomiędzy żołnierzy eskorty. Koń przepchnął się między pozostałymi, w siodle zaś siedziała stara kobieta, która przywiozła Vlorze wiadomość. Zatrzymała wierzchowca przy koniu swojej generał i zeskoczyła z kontrolowanym entuzjazmem doświadczonego jeźdźca. Powiedziała coś szybko po dynizyjsku i Etepali skłoniła się i wycofała.

      Vlora zdała sobie sprawę, że zamarła ze stopą uniesioną, by obrócić się i pójść do obozu.

      – Co to ma znaczyć? – spytała podejrzliwie.

      – To nie ona jest generał Etepali – oznajmiła wiekowa Dynizyjka. – Tylko ja. – Podeszła bliżej i ujęła Vlorę pod ramię, jak babcia. – Zostawimy Uprzywilejowanych i oficerów i porozmawiamy chwilę?

      – Ja… – zaczęła Vlora prowadzona łagodnie, ale nieustępliwie obok swych strażników w kierunku namiotu sztabu. Nieznacznym gestem odprawiła Davda i rzuciła Bo wymowne spojrzenie, a potem została wciągnięta do namiotu.

      Ten

Скачать книгу