Krew Imperium. Brian McClellan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew Imperium - Brian McClellan страница 32

Krew Imperium - Brian McClellan Bogowie Krwi i Prochu

Скачать книгу

trzymając ręce za plecami, a nie zaciśnięte w pięści albo na rękojeści noża, jak chciał. Miał nadzieję, że sytuacja się rozwiąże sama, zanim on dojdzie do zbiornika.

      – Skąd jesteś? – zapytał jeden z żołnierzy po dynizyjsku.

      Szakal uczył się tego języka razem z pozostałymi, ale jak oni nie osiągnął poziomu, który pozwalałby mu swobodnie porozmawiać z tubylcami. Zignorował więc pytanie i ponownie zanurzył głowę. Kiedy się wynurzył, jedna z żołnierzy – wysoka kobieta o ogolonej głowie, jeśli nie liczyć węzła na czubku – złapała go za ramię.

      – Skąd jesteś? – spytała ponownie, już bardziej agresywnie.

      Szakal uśmiechnął się do niej, wskazał swoje uszy, potem gardło i pokręcił przecząco głową.

      – Co jest? Jesteś niemy? – W tonie kobiety zadźwięczało szyderstwo. Towarzyszący jej dwaj mężczyźni roześmieli się na te słowa. Styke nie wiedział, co śmiesznego było w tym pytaniu. Wtedy żołnierz chwycił Szakala pod ramię i szarpnięciem postawił na nogi. Chorąży, pociągnięty, odwrócił się, wpadł na dwóch Dynizyjczyków, pozornie niechcący, i wykorzystał ten ruch, żeby wyciągnąć nóż.

      Kilka szybkich kroków i Styke znalazł się tuż przy nich. Wszedł między Szakala a żołnierzy i popatrzył na tamtych z wyważonym spokojem. Wewnętrznie próbował opanować potrzebę chwycenia za broń.

      Kobieta cofnęła się mimowolnie. Styke pchnął lekko jednego z mężczyzn w pierś. Orz nauczył go, jak mówić „pozwól, że postawię ci coś do picia”, więc to powiedział.

      – Spędziłeś długi dzień na słońcu – oznajmił słabym dynizyjskim.

      – Coś nie tak? – Sierżant, dowódca tamtych trojga, podszedł do Styke’a i obrzucił go długim spojrzeniem od stóp do głów, a potem skupił się na swych podkomendnych. – No więc?

      Kobieta z kokiem skrzywiła się, obnażając zęby.

      – Ten niewolnik nie okazał szacunku – powiedziała, wskazując Szakala. – I ten też nie. – Kiwnęła w kierunku Styke’a. – Chcę, by ich wychłostano.

      Styke ledwie nad sobą panował. Razem z Szakalem mogli ściąć tę czwórkę i nawet by się nie spocili. Pozostałych jedenastu mogło jednak stanowić problem.

      – Przepraszam – powiedział, nieznacznie zginając się w ukłonie. Orz mówił, że ukłony są tu ważne. – Ten niewolnik nie może mówić.

      – Ale może odpowiedzieć na pytanie! – ciskała się kobieta z kokiem.

      – Jak? – Styke miał nadzieję, że sama intonacja będzie dostateczną wskazówką, jak oczywiste było to pytanie. Nie mógł nie zastanawiać się nad pochodzeniem tej Dynizyjki. Musiała być szlachcianką, czy też przedstawicielką grupy, która w Dynizie uchodziła za szlachtę. Nieprawe dziecko ważnego Domu może? Wysłana do piechoty, by nabrać rozumu? Nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat, a jednak dorównywała arogancją kezańskim oficerom.

      Wpatrywała się w niego z wściekłością, ignorując pytanie.

      – Przepraszam – powtórzył Ben.

      Sierżant nie wyglądał na zainteresowanego sprzeczką. Odwrócił się do Styke’a z westchnieniem rezygnacji.

      – Ma do tego prawo. Jesteście niewolnikami. – Zarówno jego ton, jak i twarz wyrażały współczucie.

      – Przeprosiłem. – Styke uświadomił sobie, że ściska rękojeść noża, i zmusił się do rozwarcia palców. – Myślę, że powinniśmy na tym zakończyć.

      – Ja…! – Młodej kobiecie przerwało pojawienie się Orza. Człowiek-smok włączył się w konflikt płynnie, stanął między Stykiem a sierżantem w taki sam sposób, w jaki Ben oddzielił Szakala od żołnierzy.

      Sierżantowi nagle rozdęły się nozdrza, a troje żołnierzy natychmiast się cofnęło.

      – Ta własność nie należy do ciebie. – Orz zwrócił się do Dynizyjki niebezpiecznie cichym głosem.

      Sierżant zbladł niczym ściana. Zrobił kilka kroków w tył, kłaniając się przy każdym.

      – Oczywiście, tak, Sługo Boga. Upraszam o wybaczenie.

      Orz obrzucił żołnierzy po drugiej stronie dziedzińca groźnym spojrzeniem, po czym niespiesznie obszedł Szalonych Lansjerów.

      – Czas jechać – powiedział półgłosem, w którym zadźwięczała nuta ponaglenia.

      Wkrótce znów byli na drodze, a gdy tylko znaleźli się za zakrętem i przestali być widoczni z zajazdu, przyspieszyli znacznie zgodnie z sugestią Orza.

      – Co tam się wydarzyło? – chciał wiedzieć człowiek-smok, wyciągając Styke’a na czoło kolumny. Ben znów bezwiednie złapał za nóż. I znów z rozmysłem zmusił się, by puścić rękojeść.

      – Zainteresowali się Szakalem.

      – Nie widują tu zbyt wielu Palo. Kresjanie też trafiają się rzadko, ale każdy widział kiedyś niewolnika i wie, że lepiej ich nie zaczepiać. Palo natomiast? – Orz wyrzucił z siebie litanię słów, których Styke nie znał. – Ci rekruci to nic więcej jak dzieci! – zakończył. – Tylu żołnierzy wysłaliśmy za morza, obniżyli więc wiek poborowych do szesnastu lat. Dla Domów wysyłanie swych co mniej przydatnych członków do piechoty, by zasilili nasze szeregi, bez względu na to, jak bardzo są niewykwalifikowani albo uprzywilejowani, stało się powodem do dumy.

      Czyli Styke nie mylił się w swej ocenie napastliwej Dynizyjki.

      – A skąd wiesz to wszystko?

      – Bo przepytuję każdego karczmarza w każdym mijanym zajeździe. Nie byłem wolny w Dynizie od lat. Potrzebuję informacji. Dlatego tyle mi zajmuje zdobycie zapasów.

      – Czy oni sprawią nam kłopoty?

      – Tylko jeśli pojadą naszym śladem. – Orz zerknął przez ramię.

      – Wycofali się w pośpiechu na sam twój widok.

      – To dobrze. Nawet ślepy zobaczyłby, ile w tobie przemocy.

      – Starałem się panować nad sobą – zaoponował Styke.

      – Jak pies na końcu łańcucha – warknął Orz ze złością. – Niewolnicy nie są tacy niebezpieczni i groźni w swym zachowaniu, Styke. Nawet strażnicy Domów wiedzą, gdzie jest ich miejsce. Nie stawiają się Dynizyjczykom.

      – Jaki pożytek ze strażnika, któremu nie wolno walczyć?

      Orz znów zaklął.

      – To skomplikowane! Gdybym tam stał i rozkazał ci ich zabić, to byłoby do przyjęcia. Ale nie, gdybyś zrobił to sam z siebie.

      – To głupie.

      – Tak się to tu załatwia!

Скачать книгу