Zapomniani. Ellen Sandberg

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zapomniani - Ellen Sandberg страница 17

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Zapomniani - Ellen Sandberg

Скачать книгу

dobyć z siebie głosu, nawet wydukać „Dobry wieczór”. On znowu się do niej uśmiechnął i przyłożył jej palec do ust, jakby chciał nakazać milczenie, a jego dotyk sprawił, że przez jej ciało przepłynęła jakby fala płynnego złota. Pociągnął ją za rękę do wnętrza domu, po schodach, przez korytarz, po deskach, które szeptały zdziwione pod ich stopami. Przynajmniej tak jej się wydawało. Powinna mówić mu Karl czy doktorze Landmann? Nie wiedziała i miała przecież milczeć. Zatrzymał się przed drzwiami, otworzył je i wprowadził Kathrin przed sobą do sypialni.

      Zasłony zostały zaciągnięte. Na stoliczku stały świeczniki. Świeczki były zapalone, a do kolacji nakrył na połowie łóżka. Niczym piknik na kolorowej narzucie. Spostrzegła talerz z pasztetem, kiełbasą i szynką, koszyk z białym pieczywem i masło. Jedzenie jak za czasów pokoju. Butelka szampana stała na nocnej szafce. Puścił jej dłoń i usiadł na brzegu łóżka. Chciała zrobić to samo, ale powstrzymał ją ledwo zauważalnym ruchem głowy, więc się wyprostowała. Miała tak stać?

      Patrzył na nią wyczekująco, przechylił głowę i zmierzył ją uważnie wzrokiem od stóp do głów. Gdy spojrzenie jego ciemnoszarych oczu się podniosło, zauważyła w nich iskierkę rozbawienia. Uniósł pytająco brew, a na jego ustach igrał uśmiech.

      Ach tak. Czyli tego od niej oczekuje.

      Kathrin przełknęła ślinę i odetchnęła. W porządku. Przecież po to tutaj przyszła. Tylko że inaczej to sobie wyobrażała. Jak dokładnie – tego nie wiedziała. W każdym razie nie tak… Nie aż tak ekscytująco. Odszukała palcami zamek przy bocznym szwie. Powoli go rozsunęła, cały czas patrząc mu w oczy, aż sukienka ze zbyt śmiałym dekoltem opadła na podłogę. Odsunęła ją stopą na bok, jakby to robiła setki razy. Wydawał się zadowolony, bo odchylił się do tyłu, opierając na łokciach i czekał na to, co nastąpi.

      Pod jego spojrzeniem przechodziła samą siebie. Opuściły ją resztki zdenerwowania, ustępując przemożnemu wyczekiwaniu.

      Jeszcze dziesięć minut temu wstydziłaby się dziewczęcej bielizny: bawełnianych majtek i prostego białego biustonosza. Jednak gdy napięcie w ciele Landmanna zmieniało się niczym u pantery, która budzi się, wyciąga i przeciąga, miała wrażenie, że jest w jedwabnym zdobionym koronkami dessous. Rozpięła biustonosz i instynktownie wiedziała, że nie spodobałoby mu się, gdyby nim w niego rzuciła. Odłożyła go więc za siebie na komodę i zsunęła jeszcze majtki. Stanęła przed nim naga, ze swoim chudym ciałem, o wiele za małymi piersiami i za szeroką miednicą, ze swoją fatalną figurą, i mimo wszystko czuła się jak królowa nocy, bo czyniło ją królową jego pożądanie.

      Wstał i wskazał na łóżko. Usiadła, poczuła ciepło jego ciała w miejscu, gdzie przed chwilą siedział, i dopiero wtedy uświadomiła sobie swoją nagość. Wyciągnął spod poduszki dwie chustki, a ona zrozumiała po co, dopiero gdy sięgnął po jej nadgarstek. Ogarnął ją lęk i przypomniała sobie jego dłoń na swoim gardle i tamtą myśl, że mógłby tymi rękoma zabić, tak po prostu. Co ona o nim wiedziała? Nic!

      Dotknął palcem wskazującym brodawki jej piersi i przesunął nim po niej, a ona zagryzła wargi, by stłumić jęk, bo przecież miała być cicho. Jednocześnie przez jej umysł przeszła fala, która rozpędziła wszelkie wątpliwości. Gdy znów dotknął jej nadgarstków, skinęła głową. Obwiązał je chustami i przywiązał luźno do słupków łóżka. Gdyby chciała, mogła się uwolnić. Ale nie chciała. Poddała mu się, związana czy nie.

      ===bFRiUWJRYld4SX9Nfkt/THtJcF8zRzVqUmtZalNjUGRSch5qGEd/RnRHfk59SX8=

       9

      Gdy Manolis dotarł pod mieszkanie Kathrin Engesser przy Treffauerstrasse, Chris Wiesinger zaparkował już auto przy krawężniku i zniknął w budynku. Rebecca dawno włamała mu się do komórki i zainstalowała oprogramowanie szpiegowskie. Niebieski punkcik, który pokazywał miejsce jego pobytu, migał na iPadzie Manolisa. Wjechał golfem o zaciemnionych szybach na wolne miejsce parkingowe i wyłączył silnik.

      Od półtorej godziny deptał Wiesingerowi po piętach i zastanawiał się teraz, jak ten człowiek zamierza się dostać do mieszkania swojej ciotki. Nie miał klucza, krewna bowiem, którą spotkał w szpitalu, mu go nie dała. Prawdopodobnie zamierzał się włamać. Dźwięki, które docierały z iPada, sugerowały jednak coś innego. Choć jakość nie była najlepsza – komórka z włączonym zestawem głośnomówiącym tkwiła zapewne w kieszeni spodni Wiesingera – Manolis usłyszał, że mężczyzna z kimś rozmawia. Nie docierało do niego każde słowo, ale to, co słyszał, wystarczyło, by się domyślić, że Wiesinger zadzwonił do sąsiadki ciotki i próbuje ją namówić do przekazania mu zapasowego klucza.

      Zapaliło się światło w mieszkaniu na parterze po lewej. Manolis wyjął lornetkę ze schowka, przeszedł na drugą stronę ulicy i stanął za żywopłotem z tui, który otaczał działkę. Blask światła padał na ogródek. W pokoju za rozświetlonym oknem dostrzegł Wiesingera i zauważył, że przeszukuje on sekretarzyk, zabiera książeczkę oszczędnościową, jakieś listy oraz notatnik, być może adresownik. Potem zajął się komodą i regałami. Coraz bardziej się niecierpliwił, aż w końcu wyciągnął szuflady z komody i wysypał ich zawartość na ławę i na podłogę. Mnóstwo rupieci, które pośpiesznie przeglądał. Najwyraźniej szukał jakiejś wskazówki, gdzie jego ciotka trzyma dokumenty, które chciał zdobyć. Gdy nic nie znalazł, kopnął kanapę i kontynuował daremne poszukiwania w sypialni. W którymś momencie opadł na łóżko i wbił wzrok w dywan. Zadzwoniła jego komórka. Zerknąwszy na wyświetlacz, odrzucił rozmowę i wyszedł z mieszkania z książeczką oszczędnościową, notatnikiem i listami.

      Pojechał do Giesing, na Weissenseestrasse. Dawna dzielnica robotnicza, a od lat miejsce, w które inwestowali spekulanci. Mieszkanie Wiesingera znajdowało się w budynku, który nie padł jeszcze ofiarą zachłanności i wyglądał na zaniedbany. Zgasły światła jego punto, mignęły kierunkowskazy. Kilka minut później rozjaśniło się okno na trzecim piętrze.

      Manolis podjechał do krawężnika pod kasztanowcem i wsunął iPada do uchwytu na desce rozdzielczej. Z głośnika dobiegły kroki i trzaśnięcie drzwi. Nagle dźwięk stał się czystszy i wyraźniejszy. Komórka nie tkwiła już w kieszeni, tylko została gdzieś odłożona. Coś kliknęło i syknęło. Wiesinger otworzył sobie piwo albo colę, a potem zapadła cisza.

      Było tuż po dziesiątej, ale Manolis chciał go spuścić ze smyczy, dopiero gdy będzie pewien, że nie wyjdzie już dziś ze swojego mieszkania.

      Opuścił szybę. Po popołudniowej ulewie noc była ciepła i parna i przypominała mu tamtą sprzed dwudziestu trzech lat we Frankfurcie.

      Dokładnie pamiętał, co pomyślał, gdy Köster powiedział, że wolałby nie obciążać policji tą sprawą: To jakiś sen! Ale same słowa Köstera nie wystarczyły. Trzeba było pozbyć się ciała. Razem podnieśli martwego Czeczena, wrzucili go do bagażnika audi i pojechali w góry Taunus. W trakcie jazdy nie zamienili ani słowa, a Manolis wciąż nie mógł uwierzyć, że zabił człowieka. Był mordercą. Bo nad sobą nie zapanował. Mimo to nie czuł wstydu ani wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, jakby w jego wnętrzu przesunął się i wyrównał jakiś ciężar, tak że panika i strach uleciały, a on poczuł się wyluzowany i spokojny, poczuł się niemal dobrze. Coś się z nim stało, nawet jeśli nie potrafił określić, co to było. Pomyślał przelotnie o babás. Jego ojciec nigdy nie może się

Скачать книгу