Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 14

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

się w coś tak bez reszty jak w organizowanie na naszym oddziale punktu transfuzyjnego, który na małą skalę naśladowałby ośrodek założony przez Kanadyjczyków na Príncipe de Vergara.

      – Powiedzieli mi, że nie ma już takiej potrzeby, dasz wiarę? Ale jak tylko szkopy docisną, a bez wątpienia to zrobią… Pomyśl tylko, ilu ludzi byśmy uratowali, stosując tę metodę w listopadzie… Wprost nie mogę uwierzyć, że ta konserwa nie chce zrozumieć; nie wiem, co do diaska oni tu robią. Powinni prowadzić jakiś szpital w Burgos13, do cholery…

      Cały autorytet doktora Quintanilli nie wystarczył, by przekonać zachowawczą dyrekcję szpitala San Carlos, ale żadna odmowa nigdy jeszcze nie skłoniła go do złożenia broni.

      – Ty się tym zajmiesz, Guillermo. Bethune nie rozumie ni w ząb po hiszpańsku, natomiast ja mówię tylko po niemiecku, a ostatnio to jakoś nieszczególnie lubiany język.

      – Ale jak to się wyda, nieźle nam się dostanie. Nie mamy zgody.

      – Oczywiście, że ją mamy. – Uśmiechnął się. – Ja ją daję tobie, a mnie dał ją Andrés, który stoi wyżej w hierarchii niż ta banda ciołków, tak więc…

      Na początku lat dwudziestych Andrés Velázquez dostał stypendium od Rady Rozwoju Nauk14 na zrobienie specjalizacji w szpitalu w Heidelbergu. Jego koledze z roku, Fortunatowi Quintanilli, przyznano to samo stypendium i on również ubiegał się o pobyt w tym samym ośrodku. Od chwili, gdy spotkali się w wagonie pociągu do Niemiec, stali się nierozłączni, a ich biografie toczyły się równolegle, póki nie wybuchła wojna. Wówczas doktor Quintanilla dalej pozostał na swoim stanowisku, natomiast doktor Velázquez porzucił Katedrę Psychiatrii na Uniwersytecie Madryckim i wziął na siebie obowiązki członka Zarządu Narodowej Rady Obrony Madrytu. Nadal jednak regularnie powoływali się obaj na łączącą ich przyjaźń, ilekroć mogło im to pomóc w obejściu przepisów.

      – Tak więc – ciągnął mój szef bardzo zadowolony z siebie – Instytut Kanadyjski dostał już stosowne pismo pełne oficjalnych pieczęci. Jeszcze dziś tam pójdziesz i nauczysz się jak najszybciej wszystkiego co trzeba, jasne? – Rzucił mi spojrzenie znad okularów. – To… Jak mógłbym to ująć?

      – Rozkaz?

      – Właśnie.

      Wszystkie rozkazy, które wydał mi od początku wojny, wyszły mi na dobre, ale żaden nie przyniósł takich korzyści jak ten. To jedno popołudnie spędzone w Instytucie Kanadyjskim znacząco poprawiło moją wiedzę o krwi i wzmocniło hart ducha. To, co Bethune robił dla Madrytu, poruszyło mnie tak bardzo, że chwilami ledwo hamowałem emocje, by nadążyć za udzielanymi po francusku wyjaśnieniami. Przyłączenie się do jego zespołu, choćby tylko tymczasowo, przywróciło mi ową żarliwą, niewinną pewność, która podtrzymywała mnie na duchu podczas koszmarnych listopadowych bombardowań, nim moje życie przeistoczyło się w niezbadane terytorium, po którym poruszałem się z równą ufnością co po polu minowym. Kiedy więc Kanadyjczyk zapytał, czy znam jakąś godną zaufania osobę, która zgodziłaby się na ochotnika, bym przeprowadził na niej moje pierwsze pobranie, odparłem twierdząco.

      Po powrocie do domu zastukałem do pokoju, który teraz należał do Amparo, i obojętnym tonem, miłym, lecz nieznoszącym sprzeciwu, zapowiedziałem jej, że następnego dnia o ósmej rano powinna być gotowa do wyjścia i że ma być na czczo. Natychmiast zaświeciły jej się oczy.

      – To fant?

      – Nie, to przysługa. – Moja odpowiedź nie zdołała zgasić ognia w jej oczach. – Nie chcesz wyświadczyć mi grzeczności?

      – Jasne. Ale jeśli nic więcej mi nie zdradzisz, nie zasnę z nerwów.

      – To bez znaczenia. Ważne tylko, żebyś nie jadła śniadania.

      Oparłem dłoń na klamce i spojrzałem na nią. Z trudem zapanowałem nad palcami, ostatecznie jednak zamknąłem drzwi, życząc jej dobrej nocy, i poszedłem do łóżka. Następnego dnia rano, kiedy wstałem, już na mnie czekała w salonie.

      – Dobrze się ubrałam?

      Miała na sobie bordową garsonkę, na nogach czarne pantofle na niewysokim obcasie, w ręce trzymała torbę w tym samym kolorze, która wyglądała na nową. W uszach dostrzegłem dyskretne złote kolczyki, a na szyi apaszkę z barwnego jedwabiu. Subtelna elegancja – oceniłem – jaką wybrałaby zapewne na ślub syna Experty lub poranne zebranie któregoś z katolickich komitetów dobroczynnych, do których należała przed wojną.

      – Chyba tak – zaakceptowałem w końcu – ale ubranie nie ma w tym wypadku większego znaczenia.

      Choć od ponad miesiąca mieszkaliśmy razem, jeszcze nie nauczyłem się przewidywać zachowań Amparo; miała wyjątkowy talent do opacznego interpretowania sytuacji. Tamtego ranka nie pojmowałem, czemu stawiwszy się w salonie tak wcześnie i na czczo, siedzi z szeroko otwartymi oczami i przełyka ślinę, patrząc w sufit, niczym męczennica, którą za chwilę rzucą na pożarcie lwom.

      – Będę się musiała rozebrać?

      – Nie, nie denerwuj się. – Wyraz udawanej ulgi, który już znałem, skłonił mnie do uśmiechu. – Przykro mi, ale będziesz musiała to zrobić całkiem ubrana.

      Moja uwaga, tak dwuznaczna jak wszystko, co działo się między nami, dostarczyła pożywki jej ulubionej pokrętnej dedukcji, ale rozgrzeszyłem się, mówiąc sobie w duchu, że gdybym nie uciekł się do frywolnej aluzji, nie pozwoliłaby się tak posłusznie zaprowadzić na miejsce. To nie musiała być prawda, ale ja zdążyłem już stracić szacunek dla prawdy i interpretowałem ją, jak było mi w danym momencie wygodnie. Gra, którą wymyśliła Amparo, wywoływała we mnie, tyleż w psychice, co w ciele, podobny efekt jak teksty pikantnych kupletów w duszy dziadka. Bardzo mnie to bawiło, a potem czułem się winny. Nie mogłem nawet usprawiedliwiać się, twierdząc, że padłem ofiarą kaprysu przeznaczenia. Nie chroniła mnie już niewinność, z jaką załatwiłem don Fermínowi wieczny odpoczynek w towarzystwie sąsiada. Byłem za wszystko odpowiedzialny w równym stopniu jak ona, od momentu gdy w dzień po jej propozycji, pięć po siódmej wieczorem, przyłapałem ją siedzącą w fotelu w holu.

      – Oj! – powitała mnie uśmiechem. – Nakryłeś mnie.

      – Pewnie, że tak. Wiedziałem, że tak będzie. – Ja również posłałem jej uśmiech. – Zawsze byłaś bardzo podstępna, Amparo. Wracaj natychmiast do swojego pokoju.

      Wstała bardzo powoli, spojrzała na mnie, jak gdyby wiedziała, że od przynajmniej trzech godzin mi stoi, i z całym spokojem przeszła przez hol.

      – Ale przyjdziesz zaraz, nie? – zasugerowała w progu.

      – Nie.

      – A fant?

      – Fant jest taki – znów się uśmiechnąłem – że pójdziesz teraz do siebie i wyjdziesz stamtąd dopiero jutro rano, kiedy już będę w szpitalu.

      – Mówisz poważnie?

      – Oczywiście.

      – To

Скачать книгу


<p>13</p>

W okresie wojny domowej w Burgos mieściła się kwatera główna wojsk frankistowskich, a później także siedziba rządu bloku nacjonalistycznego.

<p>14</p>

Junta de Ampliación de Estudios.