Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 15

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

mnie za ramię, gdy zadzwoniłem do drzwi. – Nie dasz mi nawet malutkiej wskazówki?

      – Nie.

      Moja ostatnia odmowa sprowokowała wybuch nerwowego chichotu, który urwał się prędko, kiedy młoda dziewczyna, bez najmniejszej wątpliwości wyglądająca na pielęgniarkę, otworzyła przed nami drzwi i zwróciła się do mnie, jakbym był sam:

      – Dzień dobry, doktorze García. Ma pan gotową dwójkę, czekaliśmy na pana. Doktor Bethune zaraz przyjdzie.

      – Aj, to przychodnia? – zapytała mnie szeptem Amparo i wyczułem w niej falę prawdziwego strachu, która rosła błyskawicznie wraz z jej zdumieniem. – Po co mnie tu przyprowadziłeś?

      Nie puściłem pary z ust, póki nie otworzyłem drzwi; w tej grze obowiązywały reguły, których nigdy nie ustalaliśmy, a najlepsza z nich była ta, że mogłem manipulować Amparo, w ogóle jej nie dotykając: moje słowa miały większą moc niż czyny, a jedno zdanie wystarczyło, by ją podekscytować lub zniechęcić, zgodnie z moją wolą.

      – Żeby zrobić ci coś strasznego. – Tym razem było podobnie. – Wejdź i zdejmij żakiet.

      Uśmiech tak szeroki, że zdawał się unosić w powietrzu, niezależnie od ust, na których wykwitł, odpowiedział mi szybciej niż głos.

      – Uprzedzam, że pod spodem mam tylko bieliznę.

      – Tym lepiej. – Ten komentarz pobudził ją bardziej, niż się spodziewałem. – Spódnica nie, Amparo, tylko żakiet. – Z powrotem zapięła suwak i spojrzała na mnie. – Bardzo dobrze, połóż się na leżance, proszę.

      Najpierw zdjęła buty. Potem się ułożyła, poprawiła spódnicę, wyciągnęła ręce wzdłuż ciała i znów na mnie popatrzyła. Był drugi stycznia 1937 roku, na tym etapie naszej znajomości rozpoznawałem już bezbłędnie owo spojrzenie pełne zamierzonej pasywności, trik, do którego uciekała się, by usprawiedliwić przede mną, być może także przed sobą, porzucenie zasad. Ona sama była jedyną autorką scenariusza, warunków, rytmu i tempa własnej pozornej przegranej. Starała się drobiazgowo kontrolować ten proces, bo miała dużo więcej czasu na rozmyślanie niż ja. Wojna zapewniała jej wygodną wymówkę, stanowiła idealną scenerię dla nieustającego przedstawienia teatralnego, w jakie zmieniła swoje życie i chciała również zmienić moje. Uwięziona we wrogim jej mieście, w domu nieprzyjaciela, sama sobie przydzieliła rolę bezbronnej ofiary, ale choć rola ta czyniła ją bardzo ponętną, zarazem zanadto ją podniecała, do tego stopnia, że pożądanie uniemożliwiało jej przekonywające odegranie przedstawienia. Kiedy przekraczała punkt krytyczny, traciła kontrolę nad sytuacją i w końcu błagała o to, czego wedle wstępnych deklaracji najbardziej się obawiała. To była moja ulubiona część spektaklu i zmierzając do niej, zebrałem narzędzia, ułożyłem je na tacy i wyjawiłem, co ją czeka, nie zaszczycając jej choćby jednym spojrzeniem.

      – Pobiorę od ciebie pół litra krwi, Amparo.

      – Co?

      Obróciłem się wreszcie i zobaczyłem, że siedzi z zupełnie odmienionym wyrazem twarzy.

      – Bądź grzeczna. – Położyłem jej dłoń na brzuchu i popchnąłem delikatnie. – Musisz się położyć i zachować spokój, jasne? Pobiorę ci krew, nic więcej. Nie będzie bolało, obiecuję. – Uśmiechnąłem się półgębkiem, gdy za naszymi plecami otworzyły się drzwi. – Robiłem ci już gorsze rzeczy.

      – Bonjour, Guillaume.

      – Bonjour, docteur. – Uścisnąłem mu dłoń na powitanie i wskazałem na łóżko. – C’est mon amie Amparo. – Po czym zwróciłem się do niej: – Przedstawiam ci doktora Bethune’a, dyrektora Instytutu. – Podali sobie ręce. – Amparo ne parle pas français.

      – Cela n’est pas nécessaire. – Doktor uśmiechnął się, a ona pociągnęła mnie za rękaw.

      – Ale to ty pobierzesz mi krew, prawda? – Skinąłem głową, a Amparo pogodziła się z sytuacją, przeciągając językiem po zębach, najpierw dolnych, potem górnych. – Jak hrabia Drakula…

      – Dokładnie tak – potwierdziłem, a Bethune zachichotał.

      Po raz pierwszy w życiu pobierałem krew, po raz pierwszy wykonywałem zabieg na pacjencie, kierując się wskazówkami podawanymi w obcym języku i – jeśli nie liczyć paru tabletek aspiryny, które dałem babci, gdy coś ją bolało – po raz pierwszy zajmowałem się osobą, z którą łączyła mnie osobista relacja. Ten prosty i nieszkodliwy zabieg okazał się trudniejszy, niż się spodziewałem, z powodów niemających nic wspólnego z medycyną.

      – Uj! I do tego po francusku! – Amparo okopała się w naszym ojczystym języku, by wprowadzić w życie własną strategię. – Uch, Guillermo, nie prowokuj mnie tak…

      Postanowiłem ją zignorować; kanadyjski doktor wyjaśnił mi działanie cytrynianu sodu, który oczekiwał na krew w butelce, jego wpływ na gęstość krwi; a potem jeszcze – z jaką szybkością powinna wypływać krew, jakie mogą się pojawić powikłania i jakie są ich przyczyny. Amparo dalej ciągnęła swoją gierkę, a Bethune zerkał na nią od czasu do czasu; pewnie nie potrzebował rozumieć po hiszpańsku, by pojąć, jakiego typu relacja nas łączy. Chyba go to nawet bawiło.

      – Patrz tylko, jak sterczą mi sutki… Ten łysol gapi się na nie od półgodziny, a wszystko przez ciebie.

      W tym momencie butelka wypełniła się do pożądanego poziomu. Chwilę później wyjąłem igłę, podałem Amparo wacik zmoczony spirytusem i wyjaśniłem, jak powinna ucisnąć miejsce wkłucia. Mój mistrz z aprobatą pokiwał głową, pogratulował mi, że okazałem się tak pojętnym uczniem, i zapytał, czy odważę się sam kontynuować pobieranie krwi od pacjentów w sali. Podziękowałem mu za zaufanie, a on pożegnał Amparo uściskiem ręki. Dodał, żebym odprowadził ją do kuchni, gdzie miała dostać śniadanie, i zostawił nas samych.

      – Co tam piszesz?

      – Twoje nazwisko – wyjaśniłem, wypełniając etykietę – grupę krwi, dzisiejszą datę i ostrzeżenie: uwaga, krew faszystowska, bardzo niebezpieczna.

      – Nie ośmieliłbyś się…

      – Jasne, że nie. Teraz pomyśl, że ta krew może uratuje życie Lísterowi albo generałowi Miaja… – Wreszcie na nią spojrzałem. – To na pewno by cię podnieciło, co?

      – Zabawny jesteś, wiesz? – W tym samym momencie spróbowała sięgnąć palcem prawej ręki, tej, z której pobrałem krew, do rozporka w moich spodniach.

      – Leż spokojnie, Amparo. – Odsunąłem jej dłoń, zgiąłem rękę w łokciu, przykładając wacik w miejscu nakłucia, i położyłem na nim jej lewą dłoń. – Przyciśnij mocno. W przeciwnym razie będziesz miała wielkiego krwiaka.

      Zaniosłem butelkę do lodówki, po czym poszliśmy razem do kuchni.

      – Wszystkich częstujecie śniadaniem?

      – Nie, tylko tych oddanych sprawie.

Скачать книгу