Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

mojej twarzy. – Sama nie wiem, coś mi się w nim nie spodobało. Potem za każdym razem, gdy słyszałam windę, myślałam sobie, no to już, stało się. Na pewno wygadał się przed kimś, że zna starego, który siedzi sam w domu z kupą forsy, i przyszli nas okraść. Najpierw powiedzą, że chcą nas stąd zabrać, a potem wywiozą na jakieś odludzie, wpakują po kulce w łeb i do widzenia.

      – Czyli nie ufasz nawet ludziom z waszej strony – powiedziałem to całkiem poważnie, bo jej strach wydał mi się szczery.

      – Póki byłam sama z dziadkiem w domu, nie. A gdybym musiała tam wrócić i znów siedzieć sama… to też nie. Jeśli teraz tam pójdę… – Na tę myśl w oczach stanęły jej łzy. – Nie zniosę tego, Guillermo. Naprawdę wolę już wyjść do miasta i niech się dzieje, co chce, mówię poważnie. Ale do ciebie mam zaufanie, mimo że jesteś czerwony. Wierzę ci i dlatego pomyślałam… – Przerwała, by nieco dojść do siebie. Nagle w jednej chwili przeistoczyła się z zafrasowanej panienki w psotne dziewczątko. – I tak prawie nie ma cię w domu. Wiem, bo spędziłam ostatnio wiele bezsennych nocy, stojąc przy wizjerze w drzwiach naprzeciwko, kiedy pilnowałam schodów. Ty tu przychodzisz tylko spać. Dwa dni temu wróciłeś o siódmej rano, a ja już się obudziłam. Chwilę później wstałam, poszłam do kuchni i zjadłam śniadanie. Tylko z mlekiem co prawda, bo nie chciałam, żeby po domu rozszedł się zapach kawy, ale zjadłam śniadanie, umyłam szklankę i wróciłam do mojego pokoju, a ty się nawet nie zorientowałeś. Prawda, że nie?

      Nie wiedziałem już, kim tak naprawdę jest kobieta, którą mam przed sobą: czy to jedna osoba, czy kilka w jednej, ani które z jej wcieleń powinienem uznać za fałszywe, a które za prawdziwe. Nagły przejaw niewinności nie pasował mi do zwykłego u niej sprytu, a ten z kolei do wyniosłości, jaką okazała podczas naszego spotkania, wyniosłości zupełnie niewspółgrającej z tchórzostwem; tym bardziej zaskoczyła mnie jej reakcja na sposób, do jakiego musiałem się uciec, by ją uspokoić. Jednak nic nie zdumiewało mnie równie mocno jak zademonstrowane wcześniej w szafie niepojęte połączenie bezczelności i bezbronności. To ono wznieciło we mnie alarm, nad którym nie potrafiłem przejść do porządku.

      – Do twojego pokoju? – Skinęła głową, a na jej ustach dostrzegłem cień uśmiechu. – Ty nie masz w tym domu żadnego pokoju, Amparo.

      – No tak, ale zauważyłam, że ty sypiasz teraz w pokoju swojej mamy, prawda? Więc zajęłam twoją sypialnię z dzieciństwa. Znam ją dobrze, bo nieraz się tam bawiliśmy. Masz bardzo duże mieszkanie, Guillermo. Gdybyś wrócił dziś z pracy o zwykłej porze, w ogóle byś nie zauważył, że tu jestem. Planowałam zamykać się tam co dzień po ciemku, o szóstej po południu, i siedzieć przy lampce nocnej ze spuszczonymi żaluzjami. Taki miałam plan. Brałabym sobie do pokoju jakąś kanapkę lub herbatniki, na wypadek gdybym zgłodniała, nie hałasowałabym, leżałabym po cichutku na łóżku i czekała, aż zaśniesz. Mogłabym tak wytrzymać bardzo długo, jestem pewna. Oczywiście pod warunkiem, że dziś nie zjawiłbyś się za wcześnie, chociaż właściwie…

      W tym momencie dojrzała w moich oczach coś, co sprowokowało ją do uśmiechu. Byłem jednak zanadto pochłonięty wyobrażaniem sobie Amparo zamykającej się po ciemku co wieczór w moim dziecięcym pokoju i dlatego nigdy się nie dowiedziałem, co takiego zauważyła.

      – Ciągle jeszcze możemy tak zrobić, prawda?

      Być może lepiej ode mnie wiedziała, jak bardzo wydawał mi się kuszący ten pozornie niewinny plan.

      – Nie.

      Pokręciłem przecząco głową, by wzmocnić siłę odmowy, ale Amparo nadal się uśmiechała, jakby wyczuła ciemną siłę, która zdołała w moim umyśle rozpracować tę propozycję i ocenić jej potencjał, niepokojący i fascynujący zarazem.

      – A dlaczego nie?

      – Bo nie chcę z tobą mieszkać, nie chcę z nikim mieszkać, jest mi dobrze tak, jak dotychczas. Lubię mieszkać sam i mam zbyt dużo pracy, by się tobą zajmować. – Te właśnie słowa przygotowałem sobie wcześniej. Teraz wyrzuciłem je z siebie, niczym dziecko recytujące z pamięci dobrze wyuczoną lekcję; choć przyznaję, że musiałem odwrócić od niej wzrok. – Rozumiem, że nie chcesz wracać sama do domu dziadka, i chętnie pomogę ci znaleźć inne miejsce. – W tym momencie udało mi się już mówić takim tonem, jakbym był całkiem przekonany o słuszności moich wywodów. Znów podniosłem na nią wzrok i natknąłem się na uśmiech niemal drwiący. – Możemy pójść do kościoła anglikańskiego, który jest tu obok. Oni poproszą o azyl dla ciebie w brytyjskiej ambasadzie, wiem, że robili to dla innych osób. Albo załatwię ci posadę pielęgniarki w moim szpitalu. Mamy pawilon z sypialniami dla rezydentów, a nie ma chyba w całym Madrycie bezpieczniejszego miejsca. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że tam mieszkasz. A jeśli nie chcesz pracować, moglibyśmy…

      – To będzie taka gra – przerwała mi i mówiła dalej, jakby w ogóle nie usłyszała tego, co powiedziałem – jak nasze zabawy w dzieciństwie. Będę duszkiem, wróżką, która pojawia się i znika w jednej chwili. Nigdy mnie nie zobaczysz, a jeśli któregoś dnia się na mnie natkniesz…

      Zdanie zawisło pomiędzy nami urwane w połowie i niemal mogłem dostrzec złotą, przezroczystą nić, na której się trzymało. Czułem, że to niebezpieczne, że jeśli popełnię ten błąd i zapytam, ona wtedy utka z niej sieć, w którą wpadnę niczym w pułapkę, jednak nie umiałem oprzeć się pokusie.

      – A jeśli któregoś dnia się na ciebie natknę, to co?

      – Och! Wtedy…

      Przechyliła głowę w bok, uśmiechnęła się i zamknęła oczy. Gdy znów je otworzyła, lśniły bardziej niż moje.

      – Jeśli mnie zobaczysz, dam ci fant. Co zechcesz, o co tylko mnie poprosisz, cokolwiek. Jak kiedyś, pamiętasz?

      Powoli skinąłem głową, spojrzałem na nią przeciągle i błyskawicznie złożyłem broń.

      – Ale ja nie chcę cię zobaczyć, Amparo. – Owinąłem to kłamstwo w uśmiech.

      – Oczywiście, że nie. – Ona również się uśmiechnęła, odpłacając mi tą samą monetą.

      Bo oboje pamiętaliśmy o wszystkim.

      Oboje dobrze wiedzieliśmy, że ona zawsze była bardzo podstępna, a ja dużo lepiej od niej grałem w szachy.

      14 GRUDNIA 1936 – NORMAN BETHUNE W MADRYCIE

      Dla kanadyjskiego lekarza i naukowca urodzonego w 1890 roku na drugim krańcu świata – w Gravenhurst w stanie Ontario w Kanadzie – stolica Hiszpanii stanowiła cel, do którego długo zmierzał. Nie było mu łatwo dotrzeć aż tutaj. Za nim całe tygodnie starań w urzędach najwyższego szczebla, kampanie, by zebrać potrzebne fundusze, prowadzone wszędzie, gdzie się dało, od organizacji rządowych aż po publiczne zbiórki. Ostatecznie doktor Bethune przekroczył Atlantyk, przemierzył Francję, bez chwili odpoczynku pokonując szosą wyczerpujące etapy; podróż zwieńczył burzliwy przejazd przez podzieloną Hiszpanię. Satysfakcja, jaką czuje, wysiadając z ciężarówki przed bramą pod numerem 36 przy ulicy Príncipe de Vergara, aż nadto wynagradza jego trudy.

      Doktor

Скачать книгу