Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 7

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

sobie żyły, by ich dzieci wyszły na ludzi, nie są dobrymi chrześcijankami? No ale, oczywiście, ich mężowie, obiboki, całymi dniami przesiadują w barach i wysłuchują tych okropieństw…

      W październiku 1933 roku nauczyłem się już panować nad moimi napadami wściekłości. Samokontrola nie zmniejszała siły ani intensywności gniewu, ale dzięki niej nie musiał zawsze prowadzić do rękoczynów. Nim wszedłem do salonu, policzyłem powoli od jednego do pięciu, a potem celowo spowolniłem i przesadnie wydłużałem kroki, by od sześciu do dziesięciu przejść przez pokój. To zachowanie zaalarmowało jedyną osobę, która zrozumiała, co się święci. Reszta towarzystwa powitała mnie uśmiechem.

      – Materace posłużą nam, by do nich dotrzeć, by przemówić im do rozumu i…

      – I kupić ich głosy. – Na te słowa babcia zasłoniła sobie twarz rękami, a pozostałe kobiety spojrzały na mnie, jakbym przemówił w jakimś obcym języku. – Dzięki temu będą mogli wybrać pomiędzy głosowaniem na CEDA3, która przyniesie im jeszcze większą nędzę, lub dalszym spaniem na ziemi.

      Byłem spokojnym człowiekiem i nauczyłem się robić takie właśnie wrażenie, w czasie gdy chłód i gorąco walczyły w moim wnętrzu na śmierć i życie. Zapewne właśnie dlatego Amparo zwróciła się do mnie z całą naturalnością, miłym tonem, niczego nie podejrzewając.

      – Ale czemu tak mówisz, Guillermo? Aż trudno uwierzyć! Jakbyśmy nie znali się od dawna… Jesteś bardzo niesprawiedliwy. Komuniści się nie hamują, idą na całość. Może nie? A my… To akcja charytatywna.

      – Doprawdy? – Podszedłem do niej tak blisko, że wstała, by znaleźć się naprzeciw mnie. – A mnie się wydaje, że to raczej jedno wielkie draństwo, i dlatego zagłosuję na pierwszą partię, która raz na zawsze skończy z waszą dobroczynnością. – Odwróciłem się do niej tyłem, by zaapelować do jedynej osoby, która mogła zakończyć to zebranie. – Na co czekasz, babciu? Aż dziadek wstanie z grobu, by nas przekląć?

      Tamtego wieczoru przepraszałem ją na wszelkie możliwe sposoby. Przyrzekłem, że nigdy więcej nie zrobię czegoś podobnego, i dotrzymałem obietnicy; jednak wcześniej, widząc, że moje słowa zawstydziły ją za bardzo, by zdobyła się na wyrzucenie gości, wziąłem na siebie rolę pana domu wobec jedynej przyjaciółki, jaką miałem w dzieciństwie.

      – Wynocha stąd. Zapukałyście do niewłaściwych drzwi, a ty, Amparo, doskonale o tym wiedziałaś. Bo masz rację, znamy się od dawna, trudno zaprzeczyć.

      Od tamtego dnia przestaliśmy się sobie kłaniać na schodach. Potem ona się zradykalizowała. Ja również, jednak nie miałem okazji ocenić w pełni naszej metamorfozy, aż do pewnego wieczoru pod koniec 1935 roku, kiedy to wpadliśmy na siebie na półpiętrze. Amparo wychodziła z mieszkania swoich dziadków, a ja wracałem z miasta. Na dworze było bardzo zimno, ale rozpięła płaszcz, żebym mógł zobaczyć, jak pięknie jest przebrana, mimo że karnawał dopiero za dwa miesiące.

      – ¡Arriba España!4 – zawołała, wznosząc prawe ramię.

      Miała na sobie niebieską koszulę z haftowanymi na czerwono strzałami i jarzmem5, szarą dopasowaną spódnicę, która świetnie na niej leżała, i czarne pantofle na bardzo wysokim obcasie. Wyglądała tak szykownie, że każdego innego dnia powiedziałbym jej jakiś komplement. Każdego innego, ale nie tego.

      – Pocałuj się w dupę, Amparito.

      Słysząc to, prychnęła i zacisnęła pasek płaszcza, jakby chciała pozbawić się oddechu. Odpowiedziała mi dopiero trzy stopnie niżej.

      – Kto by to pomyślał! – Nawet na mnie nie spojrzała. – Ale cham się z ciebie zrobił, Guillermo.

      Popatrzyłem na nią z góry, ciesząc wzrok kołysaniem, które te szczudła wymuszały na jej biodrach. Z tego wszystkiego potknęła się i musiała chwycić poręcz obiema rękami, by zachować równowagę, czym dostarczyła mi jeszcze ciekawszego widoku. Spoglądając na nią, pożałowałem w duchu, że nie pokazuje mi już majtek; a potem sam zawstydziłem się wulgarnością tej myśli, która właśnie przemknęła mi przez głowę.

      Niemal rok później, gdy oboje wdychaliśmy fetor zwłok jej dziadka, przygarnąłem ją, a ona schroniła się w moich ramionach, jakby nie wydarzyło się nic szczególnego od czasów, kiedy ukrywaliśmy się w pustym wnętrzu biblioteki.

      – Bardzo mi przykro, Amparo. – Wtuliła się we mnie jeszcze mocniej, bo wiedziała, że mówię szczerze.

      Nasi dziadkowie całymi dziesięcioleciami utrzymywali głęboką i niezrozumiałą dla nas przyjaźń. Pomijając szachy, nie mieli ze sobą nic wspólnego, a jednak mimo różnic politycznych, religijnych i etycznych, które wyznaczały im miejsce we wrogich obozach, pielęgnowali jakieś sekretne, niemal tajemne powinowactwo, którego natury zapewne nawet oni sami nie umieliby wyjaśnić. Obaj byli, każdy na swój sposób, bardzo sympatycznymi ludźmi, ciekawymi świata, wielkimi miłośnikami spokojnych rozmów i zażartych dyskusji. Zawsze lubiłem don Fermína, więc było mi przykro nie tylko dlatego, że umarł. Zabolało mnie również, że jego śmierć poprzedziła tak paskudna agonia: przytłaczająca atmosfera zamknięcia w ponurym, dusznym pokoju, samotność, którą dzielił jedynie z wnuczką, ciche i utajone cierpienie. Mój żal, choć szczery, szybko się skończył. Syreny zapowiadające w oddali kolejne bombardowanie gwałtownie przywróciły mnie do rzeczywistości, w której nie było ani chwili na wspomnienia, a tym bardziej na lamenty.

      – Dobrze – powiedziałem na głos, delikatnie odsuwając od siebie Amparo. – Teraz wszyscy troje wyjdziemy z tego pomieszczenia. Usiądziemy w gabinecie i opowiecie mi spokojnie, co się tutaj stało. Muszę to wiedzieć.

      Wersja, którą przedstawiłem kilka godzin później w szpitalu, nie była zbyt wierna faktom, za to okazała się dużo wygodniejsza.

      – Widzę, że niespecjalnie sobie pospałeś – zrugał mnie szef na powitanie.

      – To prawda, ale wczoraj w nocy coś mi się przytrafiło… – Urwałem, żeby unieść okulary i pomasować sobie nos. Przywołałem w myślach początek przemowy, którą ćwiczyłem, aż wreszcie nauczyłem się jej niemal na pamięć. – Przyszedłem do domu, a tam czekała na mnie moja pierwsza narzeczona, dziewczyna z sąsiedztwa. Jej dziadek zmarł dwa dni wcześniej, z tego, co zrozumiałem, na zawał. Była w rozpaczy, bo w zakładzie pogrzebowym powiedziano jej, że nie mogą się tym zająć. Kostnica pęka w szwach i nie nadążają. – Mój szef pokiwał głową, nie opowiadałem mu niczego nowego. Reszta poszła już łatwiej, bo była prawdą: – Mieszkała z nim sama, jej rodzice wyjechali z miasta przed zamachem. Sądzi, że w Madrycie jest grobowiec należący do rodziny, ale nie znalazła dokumentów. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, w południe, podczas przerwy obiadowej, zamierzam go pochować w grobie mojego dziadka. Wypisałem już akt zgonu, w kostnicy dostałem druk potrzebny na cmentarzu, a Bernabé obiecał załatwić mi taksówkarza.

      – Ktoś ci pomoże przy kopaniu? – Skinąłem głową, a on machnął ręką, by dać mi do zrozumienia, że cała reszta to formalność. – No dobra, Guillermo, załatw to w swoim czasie, ale teraz bierz się już do roboty, bo tu jest dużo gorzej

Скачать книгу


<p>3</p>

Hiszpańska Konfederacja Prawicy Autonomicznej (Confederación Española de Derechas Autónomas) – federacja katolickich i konserwatywnych partii politycznych założona w 1933 roku w celu zniesienia ustroju republikańskiego i wprowadzenia systemu totalitarnego.

<p>4</p>

¡Arriba España! – frankistowskie pozdrowienie.

<p>5</p>

Symbole Falangi.