Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 18

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

po raz ostatni wystawiano Orgię w Konstantynopolu, nawet pracownicy techniczni teatru nazywali mnie Meri, od Meritorio15. Imię, nadane mi przez gwiazdę zespołu, Maruję, przyjęło się wyśmienicie, ponieważ byłem chętny do pomocy przy wszystkim, od zapinania staników poprzez ściąganie gorsetów, kupowanie papierosów po przynoszenie kawy i kanapek, czy cokolwiek innego, byle tylko się zasłużyć. Nagroda należna za moją ofiarność prowokowała nieustanne żarty, docinki i radosne fałszywe obietnice, których nigdy nie brałem na poważnie. Z większą trafnością mogliby mnie nazwać Maskotką, bo tym właśnie się stałem na długi okres, kiedy rewia dziadka utrzymywała się na afiszach: kimś pomiędzy młodszym bratem a fanem. Kimś na tyle zaprzyjaźnionym, by otworzyć przed nim drzwi garderoby, po której artystki przechadzały się na wpół nagie, i żartować z nim z obleśnych staruchów, którzy przysyłali im kwiaty i pudełka z biżuterią, ale nigdy nie byli wpuszczani do środka. Kimś na tyle niegroźnym, żeby usiąść mu na kolanach i pokręcić trochę tyłkiem, prosząc o zapięcie podwiązki. Na szczęście dziadek nie zgodził się na zapisanie mnie do szkoły prowadzonej przez duchownych. W przeciwnym razie małpia częstotliwość, z jaką zacząłem się masturbować w tym okresie, sprowadziłaby na mnie straszliwe koszmary i kryzys świadomości o nieprzewidywalnych konsekwencjach. Byłem jednak uczniem Instytutu16, dlatego w weekendy zgłaszałem się na wyczerpujące rajdy po górach Guadarrama, a przez to docierałem pod wieczór do teatru ledwo żywy. W tygodniu oddawałem się popołudniami nauce z tym samym wykalkulowanym zapałem.

      Chórzystki z Eslavy były sprytne, bystre, wesołe. Doskonale umiały zadbać o swój interes i dobrze wiedziały, czego chcą. Dlatego nigdy nie robiłem sobie złudzeń. Mój dziadek, który o wszystkim wiedział i znał je lepiej ode mnie, ograniczył się do uśmiechu, gdy natrafiliśmy na siebie w Teatrze podczas bankietu po ostatnim przedstawieniu. A kiedy Candi uwiesiła się na moim ramieniu, odciągnęła mnie na bok i oświadczyła, że upór jest kluczem do sukcesu, nogi się pode mną ugięły.

      – Powiedz mi jedno, Meri… Zauważyłeś, jaka świetna dziewczyna z tej Galisyjki?

      – Tak – przyznałem, bo ową Galisyjką była Susi, a pierwsze wrażenie, jakie na mnie zrobiła, wryło mi się w pamięć na zawsze. – Faktycznie jest niesamowita.

      – No jasne. – Pokiwała głową i nachyliła się do mojego ucha. – Na pewno chciałbyś się z nią przespać.

      Oniemiałem do tego stopnia, że nie byłem w stanie szczerze odpowiedzieć.

      – No… Nie wiem…

      – Ach! Nie wiesz? W takim razie musiałam się pomylić.

      Odsunęła się nieco, spojrzała na mnie, jakbym ją uraził, a wtedy, choć jeszcze nie miałem pojęcia, do czego zmierza, zrozumiałem, że mówi poważnie; i że bardzo się boję, ale pozwolę jej zrobić ze mną, co tylko zechce.

      – Nie, nie, nie… – Złapałem ją za rękę, żeby nie odeszła. – Nie pomyliłaś się. Jasne, że tak. Chcę, chcę…

      – Tak już trochę lepiej, prawda? Bo ja też chętnie bym się z nią przespała, ale przy mnie udaje strasznie nieprzystępną. Jednak wiem, że cię lubi… Dlatego wpadłam na świetny pomysł, sam się przekonasz.

      Po połknięciu winogron17, którymi powitaliśmy 1931, dziadek wzniósł uroczysty toast za ten rok cudu. Kiedy czternastego kwietnia18 nastąpił cud, na który czekał, byłem już ostatnim prawiczkiem wśród moich przyjaciół. Nie miałem starszych braci ani wujów czy przyjaciół rodziny, którzy zabraliby mnie na dziwki. Wiedziałem, że dziadek wygłaszał prostytutkom, które składały zeznania na jego komisariacie, to samo kazanie co złodziejom, nie odważyłem się więc jego o to prosić. Myślałem, że dzięki teatrowi mam wystarczająco dużo wrażeń, i nigdy nie wpadłbym na to, z jaką łatwością pewnej majowej nocy owo wystarczająco zmieni się w zbyt wiele. To dopiero jest cud, a nie jakaś tam Republika! podsumowałem o świcie, wracając na piechotę do domu. Byłem bardzo zielony, ale nie głupi. Od samego początku orientowałem się, że w tym przedstawieniu przypadła mi rola pretekstu, żeby Susi odważyła się wejść do łóżka z Candi, ale było mi wszystko jedno, bo dzięki temu przeleciałem obie.

      Rok 1931 rzeczywiście okazał się rokiem cudów. Od tamtej nocy do czasu mojego spotkania z zamkniętą w szafie w służbówce Amparo Hiszpania zmieniła się nie do poznania. Ja również. W chwili gdy dziewczyna zaproponowała mi nowe zasady ukrywania się, ledwo pamiętałem o niezgrabnym żółtodziobie, jakim byłem niegdyś. Pod koniec 1936 roku niektórzy z moich kolegów zdążyli już założyć rodziny, a ja wciąż jeszcze nie miałem prawdziwej narzeczonej, lecz choć niekiedy martwiłem się, że nie mam szczęścia do porządnych dziewczyn, te nieporządne nauczyły mnie niemal wszystkich możliwych sztuczek.

      – Ale ty… – Amparo niczego nie rozumiała. – Gdzie ty się tego wszystkiego nauczyłeś?

      – A ty? – Ja rozumiałem z tego jeszcze mniej.

      – Ja? – Położyła dłoń na dekolcie i patrzyła na mnie, udając zdumienie. – Ale przecież to ty o wszystkim decydujesz!

      – Nie. To ty zaczęłaś. Ty podjęłaś najważniejszą decyzję.

      – No tak, ale nigdy nie myślałam, że zajdzie to tak daleko.

      To akurat z pewnością była prawda. Nawet ja sam musiałem przyznać, że zapuściłem się już dalej, niż powinienem. Wydźwięk tej myśli wcale nie przypadł mi do gustu, bo Amparo za bardzo mi się podobała, i choć chętnie zapłaciłbym każdą cenę, by tak nie było, nie potrafiłem tego zmienić. Źle to wróżyło, irytowało mnie, uważałem, że to niesprawiedliwe i absurdalne, jednak w ostatnim dniu 1936 roku, kiedy miała miejsce ta rozmowa, zdążyłem już odkryć, że jeżeli przyszedłem na świat w jakimś celu, to po to, by pieprzyć się z Amparo Priego Martínez. Wróciłem do mojego pełnego dobrej woli, niewinnego przemówienia z dnia, kiedy zamieszkaliśmy razem: nie zależało mi, by rozwiać to przeświadczenie, lecz by uzyskać odpowiedź, która je potwierdzi.

      – Możesz odejść, kiedy zechcesz, Amparo. – Na moje słowa spuściła głowę. – Chętnie ci pomogę, przecież wiesz. Pójdę z tobą do parafii anglikańskiej, zaprowadzę cię do mojego szpitala, do jakiegoś bezpiecznego domu… Tylko powiedz, że tego chcesz. – Skończyłem, a ona nadal siedziała bez ruchu.

      – W porządku – odparła po chwili ze wzrokiem wciąż wbitym w podłogę.

      – Co w porządku?

      – No to co… – Spojrzała na mnie i znów spuściła oczy. – W porządku.

      – Nie rozumiem cię, Amparo.

      – Jasne, że rozumiesz. – Uśmiechnęła się. – Po prostu, uch… chcesz, żebym to powiedziała.

      – Żebyś co powiedziała?

      – Chcesz, żebym powiedziała… – przechyliła głowę i zerknęła na mnie kątem oka – że mi się to podoba.

      – To,

Скачать книгу


<p>15</p>

Hiszp. mérito – zasłużony.

<p>16</p>

Instituto-Escuela – szkoła pod patronatem Wolnego Instytutu Naukowego (Institución Libre de Enseñanza) o postępowym, świeckim programie.

<p>17</p>

W Hiszpanii do sylwestrowej tradycji należy połykanie dwunastu winogron wraz z uderzeniami zegara o północy. Przy każdym winogronie należy pomyśleć jakieś życzenie.

<p>18</p>

14 kwietnia 1931 – data proklamowania Drugiej Republiki Hiszpańskiej.