Triumf ciemności. Eric Giacometti
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Triumf ciemności - Eric Giacometti страница 18
Młody oficer czuł, że uginają się pod nim nogi, i ze wszystkich sił starał się nie okazywać słabości. Przepaść pod nim miała prawdopodobnie około trzystu metrów.
Weistort nadał głosowi łagodne brzmienie:
– Reichsführer zaproponował mi pańskie usługi, muszę jednak wiedzieć, czy mogę panu zaufać. Rozumie pan?
– Oczywiście. Z radością będę pracował u pana boku.
Weistort położył mu rękę na ramieniu.
– Świetnie… Proszę się odprężyć i nacieszyć tymi widokami. Niech pan podziwia te wspaniałe góry wokół nas. Przyroda to świątynia, którą trzeba chronić.
– Tak…
– Cudowne! Góry… Najwspanialszy przykład piękna i harmonii. Jak nasze narodowosocjalistyczne dzieło. Sam Führer wybrał na kwaterę główną Berghof. Miejsce piękne i natchnione. Legenda głosi, że cesarz Fryderyk Barbarossa jest tam pochowany i czeka na przebudzenie.
Oberführer spuścił oczy, by spojrzeć w przepaść.
– Miło powiedzieć, że ostatnia rzecz, jaką powinno się widzieć przed śmiercią, to coś pięknego.
I gwałtownym ruchem zepchnął kapitana w przepaść. Przez ułamek sekundy nieszczęśnik machał rękami jak niezgrabne ptaszysko, a potem z przeraźliwym krzykiem runął w dół wzdłuż urwiska. Jego ciało wiele razy odbiło się od skał niczym szmaciana lalka.
Weistort zaczekał na ostatnie uderzenie, a potem z zadowoleniem zszedł z balkonu. Po zaledwie kilku minutach dołączył do Himmlera czekającego przed wejściem do kaplicy.
– A gdzie kapitan?
– Przydarzył mu się tragiczny upadek. To wielkie nieszczęście, gdy tracimy niemiecką krew.
– Ale co się stało?
Twarz Oberführera stwardniała.
– Nie miałem nic przeciwko niemu, ale nie możemy zostawiać żadnych świadków. Nasze poszukiwania są zbyt ważne.
– Tak, ale przecież żeby odnaleźć tego Francuza, będzie pan potrzebował tłumacza.
Weistort potrząsnął głową.
– No es un problema. Me gusta hablar en espagnol aunque no es un idioma aria13.
Himmler się uśmiechnął.
– Zapomniałem o pańskich zdolnościach językowych, drogi Karlu. Osobiście wolałbym, żeby ludzkość mówiła tylko jednym językiem. Po niemiecku.
6
Pół roku później
Więzienie Montjuic
Barcelona
Maj 1941
Wiosna przejmowała panowanie w Barcelonie. Chociaż była tak wczesna, słońce bezlitośnie prażyło miasto. W zrujnowanych uliczkach sąsiadujących z Las Ramblas trudno było znaleźć skrawek cienia. Tak samo trudno jak mieszkańców. Wśród domów w ruinie rozprutych przez pociski, wśród poszarpanych kulami broni maszynowej fasad i gruzu piętrzącego się aż po okna w starym mieście żyło więcej szczurów niż ludzi. A jednak ostatni, którzy ocaleli na tych zgliszczach, choć pogrążeni w rozpaczy, mieli jeszcze marną pociechę. Ale nie w Bogu, który ich porzucił, lecz w cieniu. W złowieszczym cieniu więzienia Montjuic, które dominowało nad Barceloną.
Wystarczyło, że matka, która nie miała dość mleka dla dziecka, spojrzała na surową bryłę fortecy, a natychmiast dziękowała Bogu, że kona z głodu, ale nie tkwi zamknięta w tych murach śmierci.
Tam, w górze, w palącym słońcu spragnieni, chłostani przez suchy wiatr od lądu tłoczyli się republikańscy więźniowie, których tysiące zamknięto, by ginęli pod gołym niebem.
Tam, w górze, na dnie podziemnego lochu, gnili także Irlandczyk, Jaime i Tristan.
Każdego ranka sędzia Tieros wbijał się mimo upału w czarny garnitur i czekał na autobus u podnóża góry Montjuic. Po tym, jak miasto wpadło w ręce frankistów, wrócił do służby. Powierzono mu wrażliwe akta: miał demaskować zatwardziałych komunistów i fanatycznych anarchistów wśród tysięcy uwięzionych żołnierzy. Od ponad roku przez jego biuro przewinęli się wszyscy zatrzymani, wzywał ich pojedynczo, żeby poddać drobiazgowemu przesłuchaniu. I pod koniec każdego tygodnia widział w dole, pod swoim oknem, że wyrosły nowe wzgórki świeżo przekopanej ziemi, co świadczyło o skuteczności jego pracy.
Jednak po kilku plutonach egzekucyjnych na tydzień komuniści stawali się rzadkim towarem, a anarchiści całkowicie zniknęli z rynku. Dlatego powierzono mu nowe zadanie.
Wysiadłszy z autobusu, sędzia Tieros zacierał ręce, zanim przeszedł przez most. Nowa sprawa była fascynująca: tym razem nie chodziło o pogrzebanie wrogów politycznych, ale o wykrycie bandy grabieżców. Kilka miesięcy przed upadkiem Barcelony republikańskie komando zawładnęło klasztorem Montserrat i zagarnęło jego bogactwa. Ale ich świętokradztwo nie skończyło się na tym – zanim uciekli, ośmielili się podnieść rękę na jednego z duchownych. Przybili go do krzyża. Biedak nie przeżył tortur. Czoło sędziego zmarszczyło się w gniewie. Jak śmieli tknąć święte dobra Kościoła? A co gorsza, duchownego? Dobrze, że to jemu powierzono tę sprawę. Będzie bezlitosny wobec sprawców.
Kiedy wszedł do biura, kancelista wręczył mu akta. Sędzia ich nie otworzył. Jak zwykle wolał wypytać swoją prawą rękę.
– Jak zidentyfikowano tych ludzi?
Kancelista był rzetelnym urzędnikiem. Nie było ani jednej toczącej się sprawy, której nie znałby szczegółowo.
– Uzbrojona grupa, która zaatakowała klasztor, składała się z czternastu ludzi. Dwunastu Hiszpanów i dwóch cudzoziemskich ochotników. Żeby ich odnaleźć, powiązaliśmy zeznania opata z materiałami z republikańskich archiwów, gdzie zachowała się lista członków komanda. Większość poległa w walkach, które potem się toczyły. Jesteśmy pewni śmierci dziewięciu z nich. Dwóch uznano za zaginionych. Być może są po drugiej stronie Pirenejów.
Twarz sędziego Tierosa zastygła w grymasie odrazy. Ponad półtora miliona republikanów uciekło do Francji. Tchórze, zdrajcy!
Odczekawszy uprzejmie, aż upłynie minuta cichego oburzenia sędziego, kancelista podjął:
– Trzech żyjących przebywa tutaj. Jaime Etcheverria, Bask pojmany z bronią w ręku w okolicach Girony. Colman Flanders, Irlandczyk zatrzymany przy próbie sprzedaży srebrnego kielicha; zamierzał przedostać się do Francji.
– Cudzoziemiec, złodziej i paser… – szepnął w zadumie Tieros.
– I jeszcze
13
To nie problem. Lubię mówić po hiszpańsku, chociaż nie jest to język aryjski.