Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow страница 24
– Ależ proszę!
Strażnikowi kazałem pozostać przy mnie.
Książę wrócił chyba po 10 minutach i kontynuowaliśmy rozmowę. Opowiedział o życiu mieszczańskiego Kiszyniowa, o opilstwie, również wśród młodzieży i sfer wyższych itp. Postanowiłem wysondować jego poglądy polityczne i rzekłem spokojnie:
– U nas w Związku Sowieckim wszystko wygląda inaczej. Obawiam się, że trudno wam będzie to zrozumieć.
Tu dopiero książę wyszedł z siebie. Wyraźnie dotknięty do żywego powiedział z oburzeniem:
– Panie bolszewiku, jest pan ode mnie dwa razy młodszy, więc mam prawo panu to wygarnąć. Pan się myli, młody człowieku. Podczas całego mojego tu pobytu uważnie śledziłem, co się dzieje w mojej ojczyźnie, żyłem jej problemami i byłem pewien, że sprawy zakończą się w sposób taki właśnie jak wczoraj, to znaczy przyszliście na swoją ziemię ojczystą. W pierwszych latach władzy sowieckiej istotnie miałem pretensje do bolszewików, lecz z czasem, kiedy poznałem rządy bojarów rumuńskich i porównałem je z czynami bolszewików, znienawidziłem rumuńskich rządzących i zacząłem sympatyzować z bolszewikami. Na tym tle posprzeczałem się z własnym synem i nawet przestałem spotykać się z synową i wnuczętami, których kocham.
Słuchałem tych wywodów z autentycznym zainteresowaniem.
– Niech pan spojrzy, panie bolszewiku – kontynuował rosyjski szlachcic. – Rosja sowiecka istnieje już ponad 20 lat, wbrew krakaniom Churchilla*, Poincarego i innych, że padnie w ciągu pół roku, roku, a trwa już dokładnie 22 lata! Pomylili się, panie bolszewiku!
Spojrzał na mnie tak, jakbym to ja się pomylił, i ciągnął dalej:
– Stalin zabrał Polakom odwieczne rosyjskie ziemie Ukrainy z miastami Lwów, Równe, Brześć, Stanisławów i innymi. Brawo! Stalin zagarnia państewka nadbałtyckie, tych Estończyków, Litwinów, Łotyszy, ale to przecież są odwieczne ziemie rosyjskie, zawsze należące do Rosji, poczynając od Piotra I. Brawo, Stalin! Hura! Kiedy natomiast Armia Czerwona potknęła się na Finach, a wojna z nimi potoczyła się niepomyślnie, wtedy płakałem, czytając gazety, krwawiło mi serce. Śmiano się mi w twarz: „Masz swego Stalina”. Czy to nie jest ubliżające? Teraz jednak odebraliście naszą rosyjską Besarabię. Brawo, mołodcy! Kiedy ujrzałem nasze czołgi, kawalerzystów, piechotę, która tak dziarsko maszerowała, śpiewając pieśni, tych blondasów o zadartych nosach, chciałem rzucić się do nich i wszystkich wyściskać!
Po tej tyradzie zauważyłem łzy w jego oczach. Rozmowa nasza trwała w sumie około trzech godzin. Pierwsza i, niestety, ostatnia.
Śmierć księcia Dołgorukiego
Postanowiłem pojechać do Czernowców, ponieważ dowódca grupy operacyjnej Trubnikow* dopiero zaczynał organizować tam pracę. Jechaliśmy szybko i już po dwóch godzinach byliśmy w rejonie Bielcy.
Na przedmieściu spytałem mieszkańców, czy przechodziły już oddziały Armii Czerwonej. Spoglądali na mnie zdziwieni i odrzekli, że nie wiedzą, a potem wskazali posterunek policji: „Tam się pan dowie”. Zaskoczyły mnie, przyznam, ich słowa.
Naraz mój adiutant wskazał mi obłok pyłu długości chyba kilometra na polnej drodze obok. Na pewno nasi – pomyślałem i kazałem jechać w tamtą stronę. Z bliska zobaczyłem kawalerię z rumuńskim sztandarem na przedzie, za nim orkiestrę dętą, a przed nimi oficera z adiutantem.
Ale wpadłem. Znalazłem się chyba na głębokim rumuńskim zapleczu. Jak nic mnie wykończą.
Do tego jeszcze kierowca – zdrowe chłopisko, ale niezbyt bystry – zaczął lamentować: „Co robić? Co robić?”. Ofuknąłem go i kazałem, by nie wyłączał silnika.
Obróciłem się do swego adiutanta i powiedziałem: „Rób, co każę! Szybko!”.
Podszedłem do prowadzącego rumuńskiego oficera i po kawaleryjsku uniosłem i opuściłem rękę, co w tym rodzaju wojsk oznacza: „Uwaga! Stop!”. Kolumna się zatrzymała. Pytam, co to za oddział. Jakiś Żyd z orkiestry przetłumaczył. Oficer odpowiada: „Rumuńska dywizja kawaleryjska w marszu!”. – „Gdzie jest dowódca?”. – „W środku kolumny”.
Przybieram rozkazujący ton: „Dowódcę kolumny – na czoło!”. Tymczasem wypytuję Żyda-trębacza, skąd i kiedy wyszli, dokąd maszerują itp.
Wtedy właśnie na pięknym wierzchowcu podjechał wymuskany dowódca dywizji ze złotymi epoletami i nie schodząc z siodła, zwrócił się do mnie po rumuńsku. Nie dając mu dokończyć zdania, wskazałem ręką, by zsiadł z konia. Bardzo mi pomogła znajomość kawaleryjskich komend, kiedy w walce kieruje się konnicą nie głosem, lecz szablą, czyli znakami.
Rumun zsiadł i podszedł do mnie. Widocznie zrozumiał już, że ma do czynienia z sowieckim generałem.
Zasalutował do daszka i się przedstawił: „Generał dywizji Popescu”. Ja na to spokojnie: „Dowódca korpusu, generał Iwanow”. Widzę, że wywarłem odpowiednie wrażenie tym „korpusem”.
Pytam tonem dowódcy: „Dlaczego tak powoli się wycofujecie?”. Rumun wyjął mapę i począł wskazywać, o której godzinie wyruszyli, gdzie mają biwakować i kiedy dotrą do celu.
Udałem niezadowolenie. „Zbyt wolno! Natychmiast wydajcie rozkaz: »Na koń!« i ruszajcie kłusem, inaczej nasze wojska wasz dościgną. Lepiej, by do tego nie doszło, bo mogą zdarzyć się przykre nieporozumienia.
Zasalutowałem i odszedłem na pobocze, oczekując wykonania polecenia. Rumun coś władczo wykrzyknął, szwadrony się ożywiły. Wskoczył na siodło, zasalutował i kawalerzyści szybko ruszyli do przodu.
Mój kierowca i adiutant przez całą drogę się śmiali, jak zręcznie wybrnąłem z sytuacji.
Moskwy oczywiście o tym zdarzeniu nie powiadamiałem. Po co? Niezłą burę bym otrzymał.
Kiedy wieczorem wróciłem do Kiszyniowa, czekała na mnie przykra wiadomość – książę Dołgoruki się zastrzelił.
Spytałem, jak do tego doszło. Odpowiedzieli, że kiedy założono zamki w celach, postanowiono umieścić w nich zatrzymanych, również księcia.
Strażnik zaprowadził szlachcica do ogólnej celi w podziemiu i powiedział do niego: „Wszyscy, ojczulku, muszą się tu pomieścić”. Na to książę włożył dłoń za pazuchę i rozległ się strzał. Kiedy przybył lekarz, książę już nie żył. W ręku trzymał pistolet Walther nr 1, malutki jak zabaweczka.
Długo rozmyślałem, jak powiadomić Moskwę o tym zdarzeniu. Późnym wieczorem, a raczej już w nocy napisałem krótki telegram, podając istotę sprawy.
Następnego dnia, mimo zamiaru objazdu Besarabii, cały czas siedziałem na miejscu, spodziewając się telefonu z Moskwy. Około godziny 2 po południu przez aparat wysokiej częstotliwości połączono się ze mną i – wbrew oczekiwaniom, że rozmówcą będzie ludowy komisarz spraw wewnętrznych – telefonistka zawiadomiła, iż wywołuje