Bezsenność. Monika Siuda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bezsenność - Monika Siuda страница 10

Bezsenność - Monika Siuda

Скачать книгу

dwie minuty właśnie minęły. – Lidia z wysiłkiem zmusiła się do oderwania wzroku od oczu mężczyzny, odwróciła się i zrobiła krok w kierunku, w którym przed chwilą zmierzała.

      – Naprawdę nie wzbudziło to w pani ciekawości? Czy nie chce pani wiedzieć, co udało mi się znaleźć?! Czy pani też czuła coś niesamowitego, kiedy patrzyła mi pani w oczy?! – wykrzykiwał coraz głośniej swoje pytania w kierunku oddalającej się Lidii.

      Każde z nich docierało do niej i powodowało, że z coraz większym trudem oddalała się od tego człowieka. Jakby zaczynało brakować jej siły na stawianie kolejnych kroków.

      – Wszystko mam przy sobie! A w domu…!

      Ostatnie zdanie wypowiadane przez Wojtka zostało zagłuszone przez nadjeżdżający szybko, a po chwili hamujący gwałtownie samochód. Lidia odruchowo obejrzała się za siebie. Widziała, jak samochód staje w pobliżu Wojtka, a ze środka wysiada jakiś mężczyzna i podchodzi do niego z wyciągniętą ręką, w której…

      Lidia poczuła, że jej nogi stają się ciężkie, jakby zostały odlane z ołowiu. Facet miał w ręce broń! Usłyszała strzał, potem drugi i trzeci. Już po pierwszym wystrzale, człowiek, który ją zaczepił, osunął się na chodnik. Mężczyzna strzelający przed chwilą wsiadł do samochodu, który ruszył z piskiem opon. Lidia, zachowując resztki zdrowego rozsądku, skryła się w pobliskiej bramie. Samochód przejechał obok niej. Przyglądała się mu z ukrycia i nie wątpiła, że mężczyźni w nim jadący pilnie się za czymś rozglądają. Nie wątpiła, że za ewentualnym świadkiem.

      Mimo ogromnego strachu i głosu rozsądku, który zdawał się krzyczeć, żeby tego nie robiła, wybiegła na chodnik zaraz po tym, jak samochód wiozący zabójcę nieznajomego zniknął za rogiem i ruszyła w kierunku leżącego na ziemi człowieka. Padła przy nim na kolana.

      – Kim jesteś? – zapytała drżącym głosem.

      Człowiek jeszcze żył, ale trzy czerwone plamy, powiększające się na jego kurtce tak szybko, że zaczynały stanowić integralną całość, nie wróżyły nic dobrego.

      – Wiele wskazuje na to, że… – mówienie przychodziło mu z ogromnym trudem. Z ust pociekła mu stróżka śliny zmieszana z krwią.

      – Że co!? – Lidia czuła, że nie zdoła pohamować płaczu. Zdawała sobie sprawę, że ten człowiek umiera.

      – Zabrali plecak? – Wojtek zaniósł się kaszlem.

      – Nie. Leży przy tobie.

      – Weź go – zdołał powiedzieć z naciskiem.

      – Ale…

      – Weź go i obejrzyj wszystko dokładnie. Później pójdź do mojego domu.

      – Kim jesteś?! – Lidia poczuła, że łzy napływają jej do oczu.

      – Jestem…

      W oddali rozległy się syreny wozów policyjnych i karetki pogotowia, które niemal zdołały zagłuszyć słowa mężczyzny. Lidia usłyszała jednak, co miał jej do powiedzenia.

      Kiedy policja i karetka pogotowia pojawiły się na ulicy, przy której mieszkała Lidia, Wojtek już nie żył. Policjant, który jako pierwszy znalazł się na miejscu, gdzie wydarzyła się tragedia, zastał Lidię klęczącą na chodniku i ściskająca dłoń martwego mężczyzny. W drugiej dłoni Lidia ściskała rączkę plecaka. Nigdy nie przyzna, że nie należy do niej. Nikomu nie powie prawdy na ten temat. Wiedziała to już teraz, mimo że okoliczności nie sprzyjały myśleniu.

      ROZDZIAŁ 10

      – I naprawdę nie znała pani tego człowieka?

      Naprzeciw Lidii siedział policjant, który przedstawił się na samym początku ich rozmowy, ale ona nie zdołała zapamiętać jego nazwiska ani funkcji. Lekarz z karetki pogotowia, która zjawiła się na miejscu tych okropnych wydarzeń, dał jej jakieś środki uspokajające, które wcale nie ułatwiały normalnego funkcjonowania. Policjant chyba się tego domyślał, bo wcale nie naciskał i nie próbował za wszelką cenę zmusić jej do odpowiadania na pytania. Jeśli Lidia twierdziła, że czegoś nie wie bądź nie pamięta, zostawiał problem, wiedząc, że kiedy kobieta dojdzie do siebie, powie wszystko, co go interesuje.

      – Widziałam go po raz pierwszy w życiu – zapewniła Lidia, któryś już raz tego przedpołudnia.

      – Domyśla się pani, co mógł robić w okolicy, w której pani mieszka?

      – Nie mam najmniejszego pojęcia. – Lidia z każdą minutą stawała się coraz bardziej apatyczna. Z trudem też koncentrowała się na swoim rozmówcy. Jej myśli pochłaniał problem związany z tym, gdzie podziewa się Iga, po którą zadzwoniła, kiedy zabrano ją na komisariat.

      – Jak to się stało, że znalazła się pani przy denacie?

      – Szłam do pracy, kiedy usłyszałam wystrzały. Odwróciłam się i zobaczyłam człowieka osuwającego się na ziemię. Obok niego stał mężczyzna, a przy chodniku zauważyłam stojący samochód. Później ten człowiek, ten który mierzył do tego biedaka – głos Lidii załamał się – i strzelał do niego, wsiadł do tego auta. Odjechali.

      – Więc było dwóch mężczyzn?

      – Tego nie wiem.

      – Przed chwilą użyła pani liczby mnogiej.

      – Zabójca siadł po stronie pasażera, więc musiał mieć kierowcę. To chyba logiczne?

      – Rzeczywiście.

      – A gdzie pani wtedy była?

      – Schowałam się w bramie. Kiedy odjechali, podbiegłam do leżącego na chodniku człowieka.

      – To pani zadzwoniła po pomoc? – zadał pytanie policjant, choć znał prawdę. Zadzwonił mężczyzna, który przechadzał się po okolicy z psem.

      – Nie.

      Rozmowę Lidii z policjantem przerwał jakiś młody policjant, który stanął w drzwiach gabinetu i oznajmił, że ktoś szuka Lidii. Słysząc te słowa, Lidia poczuła prawdziwą ulgę. Wiedziała, że to Iga.

      – Dzień dobry – powiedziała Iga i nie czekając na zaproszenie, weszła do środka.

      – Dzień dobry – odpowiedział policjant.

      – Dobrze, że już jesteś. Odwieziesz mnie do domu?

      – Jasne. Chodźmy. – Iga nie interesowała się, czy policjant rozmawiający z jej przyjaciółką będzie z tego zadowolony. Domyślała się, że Lidia jest w kiepskim stanie i najlepiej będzie, jeśli jak najszybciej znajdzie się daleko od tego miejsca. Zwłaszcza teraz, kiedy jeszcze nie zdążyła ochłonąć po tym okropnym zdarzeniu, którego stała się świadkiem.

      – Nie wiem, czy nie będę jeszcze potrzebna – zawahała się Lidia.

Скачать книгу