Radosny żebrak. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Radosny żebrak - Louis de Wohl страница 8

Radosny żebrak - Louis de  Wohl

Скачать книгу

obserwacyjnego, że pierwsza szarża kopijników wjechała prosto w zasadzkę przygotowaną przez perugiańskich pikinierów. Większość jeźdźców była już spieszona i rozbrojona. Pułkownik ze swymi oficerami też został wciągnięty w zasadzkę, a druga szarża kopijników właśnie się do niej zbliżała, jakby wiedziona nieubłaganym przeznaczeniem, a za nimi tłoczył się pierwszy oddział gwardii obywatelskiej.

      Potężne siły perugiańskich wojsk nacierały ze wzgórz, zbyt liczne dla asyżan, którzy krzyczeli z gniewu i strachu. Nie było drogi odwrotu, bo za nimi Roger widział również błękitnawe zbroje i zielone kubraki Perugii blokujące most.

      Jedno spojrzenie na przeciwległy brzeg wyjaśniło, co się stało. Podwójna zasadzka, pomyślał Roger z wściekłością. Pierwsza, na perugiańskim brzegu rzeki, odcięła kawalerię i jeden oddział gwardii obywatelskiej od reszty armii.

      Druga, na przeciwległym brzegu Tybru, wypadła z ukrycia w lesie i uderzyła w główne siły gwardii obywatelskiej – teraz pozbawionej dowódcy i osłony kawaleryjskiej – oraz w oddział najemników. A tam wróg miał również ogromną przewagę. Asyżanie musieli walczyć o życie – ale czy naprawdę to robili? Chmura kurzu po asyżańskiej stronie rzeki szybko się oddalała. Asyżanie nie walczyli. Uciekali.

      Spośród wielu rzeczy, których ojciec nauczył go o sztuce wojennej, przypomniał sobie jedno zdanie: „Pamiętaj, synu, kiedy armia zaczyna uciekać, nie zatrzyma się łatwo, jeśli składa się z doświadczonych żołnierzy; a jeśli składa się z surowych rekrutów, nie zatrzyma się wcale”.

      Asyżanie nie przestawali uciekać. Złamali szeregi. Zagarniali z sobą niewielki oddział najemników.

      To był koniec wyprawy. Nie będzie niespodziewanego ataku na Perugię. Nie będzie zwycięstwa ani łupu.

      Roger wahał się przez chwilę. Nie był nic winien Asyżowi oprócz paru płatów niewygodnej zbroi, kolacji i noclegu.

      Bitwa była jednym; dać się zarżnąć głupio i bez sensu – zupełnie czymś innym. Najlepszą, najmądrzejszą i jedyną rzeczą, jaką mógł zrobić, było pogalopować na południe wzdłuż brzegów Tybru.

      Perugianie i asyżanie – a raczej to, co z nich zostało – byli zajęci walką na tym brzegu rzeki. Przy odrobinie szczęścia nawet nie będą go ścigać. Da Fabriano znikł pod nawałnicą trzech przeciwników; większość jego oficerów też.

      To był dobry moment na ucieczkę.

      Roger zacisnął dłonie wokół cugli i jego koń zaczął się wycofywać. Walka skończy się za chwilę; tylko paru młodzieńców z oddziału pułkownika, oszołomionych i ledwo trzymających się na nogach, jeszcze się broniło. Jeden spośród nich miał bajecznie kolorowy ubiór.

      Roger szarpnął głowę konia i wbił ostrogi w jego boki, kierując go wprost na tę grupę.

      Wpadł między nich jak grom. Pikinierzy cofnęli się, a on wyciągnął miecz – w ostatniej chwili, by uderzyć nim w hełm potężnie zbudowanego żołnierza, zanim ten zdołał przebić piką plecy młodego Bernardone.

      Prawie natychmiast otoczyło go pół tuzina mężczyzn, wyrwali mu z ręki cugle. Usłyszał jakby ryk grzmotu, a potem świat się zapadł i nie było już nic.

      Rozdział czwarty

      – Ciociu Bono!

      Pulchna dama spała spokojnie na ogrodowej ławce. Oddychała głęboko, a obfita góra jej sukni z brązowego aksamitu wznosiła się i opadała w rytmie regularnych i dobrze kontrolowanych małych trzęsień ziemi.

      – Ciociu Bo-no!

      Okrągła jak księżyc w pełni twarz, z nosem jak guziczek, wyrażała całkowitą pogodę ducha, która znikła jednak, gdy kobieta otworzyła oczy – łagodne, zaniepokojone, znów udręczone przez życiowe troski.

      – Co tym razem? – spytała płaczliwym głosem Bona Guelfuccio. – A, to ty, Klaro. Czemu nie pójdziesz pobawić się z Penendą i Agnieszką?

      Mała jasnowłosa dziewczynka, w wieku ośmiu lub dziewięciu lat, odpowiedziała grzecznie:

      – Przepraszam, ciociu Bono, ale Penenda ma teraz lekcję muzyki, a Agnieszka chce popatrzeć, a ja pomyślałam...

      – Tego się obawiałam – powiedziała ciotka, pocierając oczy. – Twoja matka nie pozwoli ci nosić włosiennicy, jeśli o to chodzi...

      – Nie o to.

      – Oczywiście ma rację. Za dużo się naczytałaś o mnichach i pustelnikach.

      – Chodzi o więźniów.

      – Co znowu? – spytała ciocia Bona. – Jakich więźniów?

      – Tych w kaza... kaza...

      – W kazamatach. A, masz na myśli jeńców, prawda?

      – Tak. Wujek Monaldo mówi, że powinni ich trzymać w łańcuchach i chłostać. Dlaczego tak się na nich gniewa?

      – Pewnie dlatego, że z nami walczą. – Zażywna dama powoli odzyskiwała pełną świadomość. – Nie wiesz, że prowadzimy wojnę z Asyżem?

      – Tak, ale my jesteśmy asyżanami, prawda, ciociu Bono?

      Bona Guelfuccio westchnęła.

      – I szkoda, że nas tam nie ma – powiedziała. – Ty nie pamiętasz wiele z Asyżu, prawda, mała?

      – Oczywiście, że pamiętam. Mieliśmy duży dom blisko Naszego Pana.

      – Tak, na Placu Katedralnym. Ale go nam zabrali.

      – Jeńcy?

      Ciocia Bona potarła guziczkowaty nos.

      – Może – powiedziała bez przekonania. – W każdym razie ci, którzy ich tu wysłali.

      – Ale oni już mają nasz dom – powiedziała Klara, marszcząc czoło z wysiłku. – Czego jeszcze chcą?

      – Naprawdę nie wiem, malutka.

      – Dlaczego chcieli najpierw naszego domu? – zapytała Klara. – Czy nie mieli własnego?

      – Tak, mieli, ale... to bardzo trudne pytanie... Sama nie bardzo to rozumiem. To po części dlatego, że jesteśmy szlachtą. Oni... oni są naszymi wrogami.

      – A powinni nas kochać – powiedziała stanowczo dziewczynka – czy jesteśmy szlachtą czy nie. Takie jest przykazanie. A my powinniśmy kochać ich. Dobrze, zacznę ich kochać od razu.

      – To bardzo ładnie z twojej strony – odrzekła ciocia Bona.

      –

Скачать книгу