To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 38
– Odłóż ubrania na miejsce – powiedział, starając się wypowiadać te słowa spokojnym tonem. Nie chciał, by usłyszała jego przyspieszony oddech. To nie byłoby dobre. Stanowiłoby oznakę słabości. – A potem połóż walizkę na miejsce i wracaj do łóżka. Jeżeli to zrobisz, może nie uszkodzę cię za bardzo. Może zamiast za dwa tygodnie będziesz mogła wyjść z domu już za dwa dni.
– Tom, posłuchaj mnie – rzekła powoli. Jej spojrzenie było czyste. – Jeśli się do mnie zbliżysz, to cię zabiję. Pojmujesz, beko sadła? Zabiję cię.
I nagle – może sprawił to wyraz obrzydzenia na jej twarzy, pogarda albo fakt, że nazwała go beką sadła, a może wystarczył do tego sam widok jej piersi unoszących się i opadających w buntowniczy sposób – poczuł dławiący go strach.
Nie pojedynczy pąk czy bukiet, ale cały pieprzony ogród strachu, przeraźliwego strachu, który mówił, że Toma Rogana w ogóle tu nie ma.
Tym razem rzucił się na swoją żonę bez głośnych okrzyków, zaatakował ją tak cicho, jak torpeda przecinająca morskie fale. I tym razem nie chciał jej pobić, tylko zrobić z nią to, czym ona mu się odgrażała.
Pomyślał, że Bev zacznie uciekać. Prawdopodobnie do łazienki. Może pobiegnie ku schodom. Ona jednak nie ruszyła się z miejsca. Stała jak wrośnięta w ziemię. Rąbnęła biodrem w ścianę, kiedy wytężając wszystkie siły, podniosła toaletkę i obróciła się w jego stronę (zdarła sobie dwa paznokcie do żywego mięsa, gdy ciężkie drewno zaczęło wyślizgiwać się z jej spoconych rąk).
Przez chwilę stolik chwiał się, a jej udało się odzyskać równowagę. Toaletka tańczyła na jednej nóżce, lustro chwytało promienie słońca i rzucało na sufit ulotne tańczące cienie, aż wreszcie przechyliło się do przodu i spadło. Jego koniec uderzył Toma w uda, przewracając go na ziemię. Rozległ się głośny brzęk, kiedy znajdujące się wewnątrz toaletki buteleczki zaczęły się tłuc w drobny mak. Zobaczył, jak lustro spada na podłogę po jego lewej stronie i uniósł przedramię, aby osłonić oczy. Pas wyślizgnął mu się z ręki. Szkło rozprysło się na podłodze. Poczuł, że parę odłamków rozcięło mu skórę.
A Beverly zaczęła płakać. Oddech wydobywał się z jej ust krótkimi urywanymi spazmami. Szlochała. Częstokroć widziała siebie opuszczającą tego tyrana, Toma, tak jak wcześniej opuściła swego ojca, wówczas nocą cichaczem wymknęła się z domu, wrzucając torby z rzeczami do bagażnika swego cutlassa. Nie była głupia, w każdym razie nie tak głupia, by wmówić sobie, że nigdy nie kochała Toma, uwierzyć, że nic do niego nie czuła. Ale jednocześnie bała się go… nienawidziła go i gardziła sobą, że zdecydowała się z nim pozostać i że wybrała go z różnych mrocznych powodów, pogrzebanych wiele lat temu, które już dawno powinny zostać zapomniane. Jej serce nie było złamane – raczej płonęło w piersi, wytapiając się jak tłuszcz. Bała się, że żar bijący z jej serca może niebawem spalić powłokę jej normalności i doprowadzić ją do obłędu.
Wszystkie te myśli, kłębiące się pod jej czaszką, zagłuszał oschły, stonowany głos Mike’a Hanlona, powtarzający raz po raz nieustannie: „To powróciło, Beverly… To powróciło… A ty złożyłaś przysięgę…”.
Toaletka uniosła się nieznacznie i ponownie opadła. Raz, drugi, trzeci. Zupełnie tak, jakby oddychała. Poruszając się ostrożnie, lecz zwinnie, z ustami wygiętymi w kącikach ku dołowi i dziwacznym tikiem wykrzywiającym jej twarz, wyminęła toaletkę, przestąpiła potłuczone szkło i schwyciła pas w tej samej chwili, kiedy Tom zwalił toaletkę na jedną stronę. Potem cofnęła się, wkładając rękę w pętlę pasa. Odgarnęła włosy z oczu i czekała, co zrobi Tom.
Tom wstał. Odłamki szkła z lustra rozcięły mu policzek. Jego czoło przedzielała pionowa, cienka jak nitka, szkarłatna kreska. Zmrużył oczy, patrząc na nią, i wstał, a wówczas zobaczyła kropelki krwi na jego spodenkach.
– Oddaj mi ten pasek – powiedział.
Ona jednak owinęła sobie skórzany rzemień dwukrotnie wokół ręki i rzuciła mu zuchwałe wyzywające spojrzenie.
– Daj spokój, Bev. Natychmiast.
– Jeśli się do mnie zbliżysz, oberwiesz – ostrzegła, choć w pierwszej chwili nie mogła uwierzyć, że te słowa w ogóle padły z jej ust. Kim był naprawdę ten jaskiniowiec w zakrwawionych spodenkach?
Jej mężem? Jej ojcem? Kochankiem z college’u, który kiedyś, dla kaprysu, złamał jej nos?
Pomóż, Boże, pomyślała. O Boże, pomóż mi! Poruszała ustami.
– Mogę to zrobić. Jesteś gruby i powolny, Tom. Wyjeżdżam i myślę, że opuszczam cię na dobre. Wydaje mi się, że to koniec.
– Kim jest ten facet, Denbrough?
– Zapomnij o tym. To był…
Kiedy zrozumiała, że zadał to pytanie tylko po to, by zmylić jej czujność, było już za późno. Skoczył w jej stronę, zanim jeszcze zdążyła dokończyć zdanie. Pas, który trzymała w ręku, zatoczył szeroki łuk i przy wtórze odgłosu przypominającego trzask korka wyskakującego z butelki trafił go w twarz. Jęknął z bólu i uniósł obie ręce do ust. Jego oczy były rozszerzone z bólu i szoku. Krew wypływała mu pomiędzy palcami i ściekała po wierzchu dłoni.
– Rozwaliłaś mi usta, ty dziwko! – wrzasnął zduszonym głosem. – O Boże, rozwaliłaś mi usta!
Ponownie rzucił się na nią z umazanymi krwią ustami. Wyglądało na to, że miał wargi pęknięte w dwóch miejscach. Uderzenie utrąciło też koronkę z jego przednich zębów. Na jej oczach wypluł ją na podłogę.
Część niej, ta przerażona i trawiona mdłościami, chciała opuścić to miejsce lub przynajmniej zamknąć oczy i nie oglądać tych okropności. Ale ta druga Beverly czuła się teraz jak więzień skazany na karę śmierci, uratowany przed egzekucją przez niezwykłe trzęsienie ziemi. Ta Beverly była tym wszystkim po prostu zachwycona.
Chciałabym, abyś ją połknął, pomyślała. Chciałabym, abyś się nią udławił!
Drugie „ja” Beverly zamachnęło się pasem po raz ostatni – był to ten sam pas, którego razów doświadczyła na swoich pośladkach, nogach i piersiach. Pas, z którego przez ostatnie cztery lata korzystał nieskończenie wiele razy. Lista uderzeń zależała od rodzaju przewinienia. Tom wraca do domu, a kolacja jest zimna? Dwa uderzenia. Beverly pracuje nieco dłużej w studiu i nie raczy zadzwonić do domu? Trzy uderzenia. O, spójrzcie tylko, Beverly dostała kolejny mandat – jedno uderzenie… po piersiach. Był w tym dobry. Rzadko bił tak, żeby miała siniaki. I nawet nie bolało jej to za bardzo. Te lania były raczej upokarzające niż bolesne. Tak. Prawdziwie bolało upokorzenie.
A jeszcze gorsze było to, że część niej pragnęła tego bólu, tego upokorzenia. Czas spłacić wszystkie długi, pomyślała i zamachnęła się z całej siły.
Uderzyła z boku, mierząc nisko, i rzemień pasa trafił Toma w krocze przy wtórze potężnego trzasku, przypominającego uderzenie trzepaczką o dywan. I było już po wszystkim. Tom Rogan stracił