Punkt widzenia. Małgorzata Rogala

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Punkt widzenia - Małgorzata Rogala страница 12

Punkt widzenia - Małgorzata Rogala Agata Górska i Sławek Tomczyk

Скачать книгу

się – odpowiedziała po chwili nagle ochrypłym głosem.

      – O co?

      – Jagodzie się ubzdurało, że lecę na jej chłopaka, że próbuję go odbić. Zrobiła awanturę najpierw Robertowi, a potem mnie. Okropnie krzyczała i nic do niej nie docierało.

      – Co było dalej?

      – Następnego dnia Jagoda wyjechała.

      – Kiedy?

      – W poniedziałek po śniadaniu. Powiedziała, że wraca do Warszawy, żeby sobie przemyśleć pewne sprawy.

      – Jakie sprawy?

      – Nie wiem! – W oczach Moniki błysnęły łzy. – Mówiłam, była wkurzona na mnie i Roberta. Nie wiem, co chciała sobie przemyśleć, nie była skora do zwierzeń.

      – Dobrze, co było dalej? Skontaktowała się z tobą?

      – Nie.

      – A ty? Dzwoniłaś do niej? Sprawdziłaś, czy szczęśliwie dojechała do Warszawy?

      – Nie. – Lisiecka spuściła głowę, a na jej dłoń wspartą na udzie spadła łza. – Chciałam dać jej czas, żeby się uspokoiła. A później…

      – Tak?

      – Wczoraj gospodarz przyprowadził policjanta, który chciał z nami porozmawiać. I ten policjant pytał o Jagodę, mówił, że zaginęła. – Monika podniosła głowę i pociągnęła nosem. – Nic więcej nie wiem, naprawdę.

      – Dlaczego nie odbierałaś telefonu od matki Jagody? Dzwoniła do ciebie kilka razy.

      – Naprawdę? – zdziwiła się Monika. – Nie wiedziałam, nie mam jej numeru. Odbieram tylko te, które mam w kontaktach.

      Tomczyk przyglądał się jej przez długą chwilę, a później powiedział:

      – To na razie wszystko. Masz tutaj moją wizytówkę na wypadek, gdyby coś ci się przypomniało. I poproś następną osobę.

      Monika obróciła w palcach biały kartonik i podniosła wzrok na policjanta. Przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć; nabrała powietrza do płuc, zrobiła wdech i poruszyła ustami. A później odeszła bez słowa ze zwieszoną głową.

***

      Gdy policjanci wreszcie wyszli, Monika zwinęła się w kłębek na łóżku i odwróciła twarzą do ściany. Chciała spokojnie pomyśleć, przeanalizować swoją rozmowę ze śledczymi, zdecydować, czy podjąć jakieś działanie, czy raczej czekać i reagować w zależności od sytuacji. Jedno było pewne, zrobiła to i nie mogła niczego cofnąć. Razem zrobili, z przekonaniem, że postępują słusznie. Na razie sprawy miały przebieg zgodny z przewidywaniami; rodzice Jagody narobili zamieszania i zawiadomili policję, a młodzież odwiedził dzielnicowy, żeby się czegoś dowiedzieć. Jednak wizyta policji z Warszawy zaskoczyła ich i wytrąciła z równowagi. Nie byli przygotowani na takie zdarzenie, nie przećwiczyli odpowiedzi, nie opracowali wspólnej wersji. Monika nie potrafiła sobie wyobrazić, co by było, gdyby policjanci naprawdę zabrali ich na komendę i ściągnęli rodziców do Gdyni. Z łatwością powściągnęła wodze wyobraźni, ponieważ na samą myśl, że śledczy zrealizowaliby swoje plany, zaczynała dygotać. Wierzyła, że tak mogło się stać i uważała, że mieli sporo szczęścia, że do zatrzymania nie doszło. Chodziło jednak o córkę sędziego, pewnie dlatego warszawscy policjanci zadali sobie trud przejechania przez pół Polski, żeby z nimi porozmawiać. W innym przypadku pewnie poczekaliby na miejscu na powrót młodzieży z wakacji. A do tego czasu…

      Trzaśnięcie drzwiami do łazienki i dudnienie bosych stóp na podłodze przerwały jej rozmyślania.

      – Śpisz? – usłyszała głos Roberta.

      – Nie – odparła po chwili, otwierając oczy. – Trudno spać, gdy chałupa się trzęsie. Czy ty nie możesz ciszej chodzić? – Niespodziewanie poczuła irytację. – Walisz piętami, jakbyś chciał dziurę wybić.

      – Mogę? – Olędzki zignorował wymówkę.

      – Tak. – Podciągnęła się do góry i oparła na łokciu. – Gdzie chłopaki?

      – Zlegli z browcem na tarasie. Trochę spanikowali, więc leczą stres.

      – Ale dali radę?

      – Chyba tak. – Robert wzruszył ramionami. – Nic nie powiedzieli, bo nic nie wiedzą.

      – A ty? Chciałeś coś?

      – Nie. – Olędzki usiadł na brzegu rozłożonej kanapy. – Tak przyszedłem. Jak się czujesz?

      – Spoko, luz.

      – O co cię pytali?

      – Pewnie o to samo, co ciebie. – Teraz Monika wzruszyła ramionami. – Kiedy przyjechaliśmy, co robiliśmy, zanim… – Urwała na chwilę. – Wszystko pod kontrolą.

      – Fakt.

      – A jak się coś spieprzy? – spytała.

      – Co ma się spieprzyć? – powiedział.

      – Nie wiem. Na razie wszystko gra, ale…

      – Nie snuj czarnych scenariuszy. – Skrzywił się. – Będzie dobrze. Nikt nic nie wie, tylko my dwoje. I niech tak zostanie. Trzeba trzymać gębę na kłódkę.

      Mierzyli się spojrzeniem przez długą chwilę, a później Monika z powrotem opadła na poduszkę i odwróciła się do ściany.

      ROZDZIAŁ 3

      Agata przekręciła klucz w zamku, położyła w przedpokoju małą torbę podróżną i rozejrzała się w poszukiwaniu Borysa. Zajrzała do kuchni, a potem do sypialni, ale po zwierzaku nie było śladu.

      – Kici, kici… Gdzie jesteś, urwisie? – zawołała, obchodząc mieszkanie. Zajrzała do kuchni i sypialni, a gdy stanęła w progu dużego pokoju, usłyszała rozpaczliwe miauczenie dobiegające z łazienki. Cofnęła się, włączyła światło i otworzyła szerzej niedomknięte drzwi. Znów zawołała. Miauczenie zabrzmiało tuż obok.

      – Tutaj jesteś! – krzyknęła. – Rany, jak ci się udało tam wcisnąć? – Delikatnie wyjęła Borysa zza pralki i przytuliła do piersi. – Cały jesteś w kurzu. – Przesunęła dłonią po jasnej sierści. – Moja wina, dawno tam nie odkurzałam, ale sam rozumiesz…

      W odpowiedzi Borys zaczął się wiercić i wyrywać, więc postawiła go na podłodze. Kot rzucił jej obrażone spojrzenie i wyszedł. Po chwili usłyszała dźwięk uderzającej o ścianę miski.

      – Zgłodniałeś, co? – zawołała. – Nie trzeba było pakować się w miejsce, z którego nie potrafisz wyjść – doradziła i postanowiła najpierw wziąć prysznic. Później, owinięta ręcznikiem,

Скачать книгу