Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań. Agnieszka Krawczyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czary codzienności Tom 3 Słoneczna przystań - Agnieszka Krawczyk страница 17
Agata pościerała stoliki, wymyła filiżanki i zamknęła herbaciarnię. Zanim zgasiła światło, spojrzała raz jeszcze na śliczne wnętrze, z którego była tak dumna. Wszystko tutaj zrobiły same. Julia pożyczyła, a tak naprawdę podarowała im większość niezwykłych mebli, ale dodatki – koronkowe serwety, papierowe kwiaty, malowane wazony były ich dziełem. Agata lubiła zbierać rośliny i suszyć je w pracowni Ady, by potem układać z nich fantazyjne bukiety wzbogacone przez Tosię wstążkami i elementami z papieru. Daniela chciała wykonać na jesień kilka pledów z rybimi ogonami na drutach, ale złamana ręka uniemożliwiła jej to. Piękne koronki robiła natomiast Monika, która, gdy nie było klientów, siedziała za kontuarem i ciągle coś dłubała na szydełku. Wnętrze było jasne, przestronne i tchnęło niezwykłym czarem. Z każdego zakamarka wyglądała obietnica, że spędzi się tu miło czas, marzenia się spełnią, a nadzieje nie zostaną zawiedzione. Choćby to było tylko wstąpienie na kawę, ciastko i sympatyczną rozmowę. Podłoga skrzypiała przyjaźnie, a śpiew ptaków był najładniejszą muzyką, jakiej można było posłuchać w okolicy.
Przeszklone, oświetlone wnętrze pięknie rysowało się w zapadającym zmroku. Jak przyjazna przystań, w której dla każdego znajdzie się miejsce, ciepła herbata, słodkie ciasto, serdeczna rozmowa i szczery uśmiech. Agata w ten sposób myślała o swoim domu. Domu, który należał przecież do niej i jej dwóch sióstr. To nasza słoneczna przystań – uświadomiła sobie. Nie możemy jej stracić, bo nie należy jedynie do nas. To dom naszych przyjaciół, którzy zaglądają tu każdego dnia, by podzielić się z nami swoimi radościami i kłopotami, ale też wszystkich naszych gości, przychodzących nie tylko na kawę i deser. Oni zjawiali się tu, by ogrzać się w blasku tego słońca, w jego ciepłych promieniach. Nie mogła pozwolić, żeby to cudowne miejsce zniknęło z mapy, za żadne skarby świata i żadne obietnice Trzmielowej.
Nigdy was nie opuszczę – pomyślała, zamykając drzwi. Sama nie wiedziała, czy mówi do swoich sióstr, do tego miejsca, przyjaciół, których tu znalazła, czy też do kogoś zupełnie innego.
W domu jak zwykle pachniało cynamonowymi rogalikami, a Tosia z Danielą przekomarzały się przy stole. Daniela próbowała ustawić aparat fotograficzny, by Tosia mogła sfotografować wypiek.
– Jakub przesłał mi wszystkie wskazówki, choć nie wierzy, że uda mi się zrobić artystyczne zdjęcie – wyjaśniła, gdy Agata rzuciła jej pytające spojrzenie. – Zwłaszcza z tą ręką. Ja oczywiście zamierzam mu udowodnić, że się myli. Chyba wiem, na czym polega sekret, trzeba mieć po prostu swój styl fotografowania i ja go mam.
– Hm… Jak każdy początkujący masz na pewno dużo wiary w siebie i jesteś bezkrytyczna – oceniła Agata. – To dobrze, bo do odważnych świat należy. Przeczytałam gdzieś wspomnienia jednego podróżnika, który napisał, że gdyby wiedział, jak trudne i niebezpieczne są wyprawy, które przedsięwziął, nigdy by się nie odważył wyruszyć. A ponieważ nie wiedział, że wszyscy uważają je za niemożliwe, pojechał i odniósł sukces. Moim zdaniem robisz więc dobrze, wierząc w swoje siły.
– Merci, droga siostro, na ciebie zawsze można liczyć. Fotografowanie nie jest wcale czarną magią, zwłaszcza że przez kilka tygodni przyglądałam się pilnie pracy Kuby, a ja naprawdę jestem pojętną uczennicą. Mam jego aparat, ten z prostszym w obsłudze obiektywem, i zawsze mogę poprosić mistrza o wsparcie. Czegóż mi więcej trzeba?
– No właśnie. Ciastka wyglądają bardzo apetycznie. Będą na kolację?
– Na kolację jest makaron. Ciastka są na sprzedaż. Nie wyjadaj towaru, bo nie będziemy miały czym karmić gości i zbankrutujemy.
– Nie zbankrutujemy – włączyła się Tosia. – Mamy pełno ciastek, nawet pięć wycieczek ich nie zje.
– Nie znasz możliwości wygłodniałej wycieczki. Widziałam dzisiaj jedną, która zeszła z Lisiej Góry z powodu deszczu. Była głodna i wściekła. Piotrek to ma z tymi turystami krzyż pański, zupełnie jakby on był odpowiedzialny za pogodę – powiedziała wesoło Daniela.
– Tak, widziałam go, jak wracał z tej nieudanej wyprawy – przyznała Agata, a siostra spojrzała na nią z ukosa. – Mówił mi, że turyści odmówili wieczornego ogniska.
– Mięczaki. Przestraszyli się deszczu – skomentowała Tosia.
– Ty też nie lubisz deszczu. Chciałabyś siedzieć przy ognisku w mokrych butach? – Daniela przywołała ją do porządku.
– Od razu by mi przecież wyschły. Nie rozumiesz, Daniela. Deszcz w górach to jest przygoda. Jak można nie lubić przygody?
Trudno było podważyć ten argument. Przygoda to przygoda, nawet w lesie podczas deszczu. Agata musiała przyznać, że sama lubiła w dzieciństwie takie wyprawy z dreszczykiem. Burza na górskim szlaku, nagła zmiana pogody i zgubienie drogi – cóż mogło być bardziej ekscytującego? No, ale uczestników wycieczki Piotra niekoniecznie musiało to bawić. Wspomniała przy okazji burzę, jaka im się przytrafiła podczas pamiętnej wyprawy na Lisią Górą. Rozmawiali wtedy o różnych sprawach, między innymi o Filipie, z którym Agata była jeszcze wtedy związana. Niby niewiele czasu upłynęło, a tak dużo się zmieniło… Odsunęła od siebie te myśli.
– No i co? Wszyscy wylądowali u nas? – zapytała trochę nienaturalnie ożywionym tonem.
Daniela kiwnęła głową.
– A jak narzekali! Nie masz pojęcia. Nie wiem, skąd Piotrek wytrzasnął takie okazy, ale były to – oczywiście charakterologicznie – same Magdy. Nic im nie pasowało. Kiedy studiowałam, to na takich mówiło się „arcybiadoles”, bo biadolili ponad miarę.
– To miałyście niełatwe popołudnie z Moniką, żałuję, że wam nie pomogłam.
– Coś ty, to było nawet śmieszne. Nadawali głównie na Piotra, u nas im się podobało. Wykupili wszystkie kocie komplety do herbaty i Julia musiała od razu wznowić produkcję. Dlatego też zaczęłam piec te ciasteczka, bo już prawie nic nie ma. Formalna szarańcza z tej wycieczki, widocznie byli głodni, czekali na ognisko i różne specjały z grilla, a deszcz pokrzyżował plany.
Agacie zrobiło się żal Piotra. Na pewno napracował się nad znalezieniem fajnego miejsca dla swojej grupy, w końcu mówił, że dwa dni samotnie wędrował po lasach, a tu coś takiego. Ładne podziękowanie.
– Zaczynam wierzyć w tę moją książkę