Old Surehand t.1. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Old Surehand t.1 - Karol May страница 9
– Oczywiście, wszyscy go znamy ze słyszenia. To najlepszy strzelec na całym Dzikim Zachodzie.
– No, to może przesada. Kula jego wprawdzie nigdy nie chybia, ale Winnetou i Old Shatterhand strzelają co najmniej tak samo pewnie. Poznałem Old Surehanda niedawno i mam dla niego wiele szacunku. Rozstaliśmy się, bo ja musiałem się udać w okolice fortu Santon, on zaś podążył nad Rio Pecos, aby odszukać tam Winnetou i poznać się z nim i z Old Shatterhandem. Wkrótce po naszym rozstaniu dowiedziałem się, że Komancze wykopali topór wojenny. Old Surehand nie wiedział o tym, a że droga jego prowadziła ich szlakiem, znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie. Zawróciłem czym prędzej, aby go ostrzec. Bez trudu go odnalazłem, gdyż wiedziałem, którędy zamierzał jechać. Niestety, mieliśmy diabelnego pecha. Rozmawialiśmy ze sobą nie dłużej niż kwadrans, kiedy zaskoczyła nas gromada Komanczów.
– Do stu piorunów! A dużo ich było?
– Przeszło stu.
– A was tylko dwóch? I mimo to zdołaliście umknąć?
– Ja tak, ale on nie zdążył – odrzekł Old Wabble i na jego twarzy pojawił się przebiegły uśmiech. – Tak, wziąłem nogi za pas. Opór by się na nic nie zdał i Old Surehand poddał się dobrowolnie. Widziałem, że nie był ranny. Teraz muszę go odbić.
– To trudne i niebezpieczne zadanie.
– Wiem o tym dobrze, ale czy mam zostawić na łasce losu dzielnego myśliwego? Przyszli mi od razu na myśl dragoni obozujący za Mistake Canyon i jadę, by ich sprowadzić na pomoc.
– Ale czy zdążycie?
– To prawda, że trzeba działać błyskawicznie. Napad nastąpił o brzasku. Koń musi przez noc wypocząć, a więc dotrę do żołnierzy dopiero jutro wieczorem. Gdyby nawet zgodzili się jechać zaraz, potrwa ze dwa dni, zanim przybędziemy na miejsce, gdzie Komanczów pewnie już nie zastaniemy. Będziemy musieli ich ścigać i to znów zabierze nam ze dwa dni. Tymczasem mogą skończyć z Old Surehandem, ale niestety, nie widzę innego sposobu ocalenia go. Liczę przy tym na was, Mr Parker.
– Jak to?
– Komendant da mi pewnie tylko część swoich ludzi, więc proszę was, żebyście tu zostali, dopóki nie przybędę z nimi pojutrze. Potem przyłączycie się do nas. Dziesięciu westmanów i dziesięć dobrych strzelb to znaczna pomoc.
– O ile znam towarzyszy, wszyscy się na to zgodzą. Obawiam się tylko, czy nie przybędziemy za późno. Czy nie moglibyśmy spróbować tej sztuczki sami, bez wojska? Zyskalibyśmy przynajmniej dwa dni. Zastanówcie się nad tym, sir.
Old Wabble potoczył dokoła badawczym wzrokiem. Wynik przeglądu musiał być nieszczególny, gdyż na jego twarzy pojawił się wyraz zwątpienia.
– Mam wiele szacunku dla waszej gotowości, sir – powiedział – ale tu idzie o niebezpieczne przedsięwzięcie. Czy ci ludzie zechcą ryzykować życie dla obcego człowieka, choćby nim był sam Old Surehand?
– Hm. Zapytajcie ich sami, Mr Cutter.
Old Wabble zaczął pytać każdego z osobna, ale tylko Parker i Hawley odpowiedzieli mu z zapałem. Widoczne było, że inni, chociaż mówili „tak”, obawiali się niebezpiecznego przedsięwzięcia.
– Well – rzekł stary, skinąwszy głową. – Wiem teraz, jak sprawa wygląda! – I wskazawszy na mnie, dodał: – Ten starożytnik, pakujący kulę o dwadzieścia kroków od celu, oczywiście na nic nam się nie przyda. Gdybyśmy mieli choćby kilku zdecydowanych i doświadczonych zuchów, wyprawa nie byłaby aż tak ryzykowna. Trzeba mi takich ludzi, jakim mógłbym bezwzględnie zaufać. Przypomnijcie sobie, jak to Old Shatterhand i Winnetou bez żadnej pomocy dokonywali rzeczy o wiele niebezpieczniejszych. Przyszło mi najpierw do głowy odnaleźć Winnetou, ale nie wiem, w którym miejscu nad Rio Pecos należy szukać szczepu Meskalerów i…
Urwał. Mój ogier, lubiący trzymać się osobno i nieznoszący przy sobie obcych koni, rzucił się na wierzchowca Old Wabble’a, który zanadto zbliżył się do niego. Konie w jednej chwili zwarły się ze sobą, gryząc się i wierzgając.
– A to co za bezczelna szkapa rzuca się na mojego konia?! – zawołał stary, zrywając się z miejsca.
Podbiegł i chwycił karego za cugle, by go oderwać od swego konia – ogier jednak stanął dęba, poderwał Old Wabble’a w górę i odrzucił go tak, że stary rozciągnął się na ziemi. Zerwał się czym prędzej i przeklinając, znów próbował pochwycić konia. Wtedy ostrzegłem go:
– Przytrzymajcie swojego konia, bo mój słucha tylko mnie i gotów wam połamać kości.
Ogier stanął istotnie w postawie bojowej, gotów w razie ponownego ataku potraktować napastnika kopytami. Odwrócił przy tym ku niemu swą szlachetną głowę i w świetle ognia wyglądał tak pięknie, że mógł zachwycić każdego znawcę koni. Old Wabble, który przedtem nie przyjrzał się pysznemu zwierzęciu, odskoczył teraz o kilka kroków i zawołał:
– Do pioruna! A cóż to za koń? Trzeba mu się dokładniej przypatrzyć.
Trzymając się z respektem w pewnym oddaleniu, obszedł ogiera dokoła. Jako król kowbojów był wielkim znawcą koni, toteż twarz jego wyrażała rosnący podziw.
– Nie widziałem jeszcze nigdy takiego konia – przyznał. – Jest tylko jeden taki ród koński, a hodują go Meskalerowie. Z niego pochodzą dwa czarne ogiery, których właściciele…
Naraz urwał, podszedł do mnie, przypatrzył mi się dokładnie, podniósł z ziemi rusznicę i sztucer Henry’ego tkwiący w futerale, obejrzał je, położył z powrotem i zapytał:
– Czy to wasz ogier, sir?
– Tak – potwierdziłem.
– Czyście go kupili?
– Nie.
– Otrzymaliście w darze?
– Tak.
Po jego starczej pomarszczonej twarzy przemknął szelmowski uśmiech. Skinął głową i oczy zaświeciły mu radością. Po chwili zapytał jeszcze:
– Czy bluzę myśliwską i legginy, które macie na sobie, także wam darowano?
– Tak.
– I poszukujecie rzeczywiście starych grobów?
– Tak, czasami.
– I nazywacie się Charley?
– Z całą pewnością.
– Well. Znałem pewnego białego, a raczej słyszałem o takim, którego brat po krwi nazywa Charleyem. Życzę wam szczęścia w poszukiwaniu starożytności. Wybaczcie, że źle się odniosłem do waszego konia. To się już nie powtórzy, to jasne.
Powrócił do ogniska i usiadł na ziemi. Przejrzał mnie, ale nie chciał