Ernest Hemingway. ОтÑутÑтвует
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ernest Hemingway - ОтÑутÑтвует страница 13
vJeżeli więc nie „stracone”, to jakie było owo pokolenie? Wygodnie jest używać etykiet, aby klasyfikować (a czasem szufladkować) zjawiska, które nie będąc elementem naszego własnego doświadczenia, nie mogły nigdy trafić do repozytorium pamięci. Szczególnie wtedy, kiedy od traumatycznych wydarzeń oddzielają nas i przestrzeń, i czas, i język – krytyczna refleksja nad nimi może okazać się nie lada wyzwaniem. Polskiemu czytelnikowi, dwudziestopierwszowiecznemu odbiorcy amerykańskiej prozy, pierwsza wojna światowa jawi się raczej jako wydarzenie podwójnie odległe. Po pierwsze, odeszli już świadkowie, którzy mogliby zdać bezpośrednią relację z wydarzeń tamtych lat. Po drugie, Wielka Wojna (jak określa się pierwszą wojnę światową w historiografii i literaturze anglojęzycznej), która uderzyła w cywilizacyjne podstawy kultury Zachodu, to – w obiegowym postrzeganiu współczesnego polskiego obywatela – globalny konflikt, którego pośrednim efektem było odzyskanie przez Polskę niepodległości. Polski student kojarzyć ją będzie raczej z 11 listopada 1918 roku niż z masowymi deportacjami, stosowaną przez obce armie taktyką spalonej ziemi, głodem czy wcielaniem etnicznych Polaków do sił zbrojnych mocarstw zaborczych. W zbiorowej świadomości społeczeństwa polskiego kataklizmem, którego społeczne, psychologiczne i gospodarcze skutki trwają aż do dziś, jest druga wojna światowa: wojna, której naocznymi świadkami, a często uczestnikami, byli ludzie żyjący do dziś, nasi dziadkowie i rodzice. I mimo że od 1945 roku przyszło na świat już czwarte pokolenie Polaków, to jednak Auschwitz, Powstanie Warszawskie czy Rzeź Wołyńska są wciąż żywe w naszej zbiorowej pamięci. A ponieważ zrozumienie specyfiki prozy Ernesta Hemingwaya, tak silnie zakorzenionej w naocznym doświadczeniu obu wielkich kataklizmów XX wieku, wymaga empatii, warto pozwolić sobie na dygresję i sięgnąć do repozytorium naszej własnej kultury, by – nauczywszy się „języka” traumy – przeczytać powieści amerykańskiego twórcy jeszcze raz, tym razem nie posiłkując się etykietami.
A zatem, jeżeli szukać w polskim kanonie literackim prozy, której poetykę immanentną i styl można byłoby bezpośrednio porównać z poetyką i stylem Ernesta Hemingwaya, to z pewnością należałoby zacząć od dokładniejszej analizy dzieł powstających tuż po drugiej wojnie światowej, jeszcze przed nadejściem estetyki programowo narzucanego socrealizmu. Taka literatura inspirowana była zaobserwowanymi behawioralnymi efektami doświadczenia traumy, jednak wychodziła spod pióra autorów nieufnych wobec psychoanalitycznych formuł wiążących logikę narracji z mechanizmami obronnymi. Wśród twórców takiej prozy najbardziej pokrewny Hemingwayowi – zarówno w sferze stylistyki charakteryzującej się telegraficzną nieomal zwięzłością, dobitnością realistycznego obrazowania i centralną rolą warstwy dialogowej, jak i w sferze filozoficznej refleksji nad ludzką kondycją – wydaje się Tadeusz Borowski.
Chronologiczna lektura utworów Borowskiego pozwala dostrzec różnicę między młodzieńczą, choć już naznaczoną cierpieniem, koncepcją świata subtelnego impresjonisty z okresu poetyckiego debiutu Gdziekolwiek ziemia a deterministyczną, niemal darwinowską wizją człowieka w milczącym, obojętnym świecie, tak typową dla poetyki jego oświęcimskich opowiadań. Doświadczenie Auschwitz w sposób jednoznaczny podaje w wątpliwość uniwersalny wymiar wszystkich odziedziczonych wartości, które w kontekście społecznych relacji w czasach pokoju przyjmuje się zazwyczaj za dane. Jest przecież oczywistą częścią naszego codziennego doświadczenia to, że zasady „nie zabijaj” czy „nie kradnij” są niezbędne, bez nich społeczne współżycie nie mogłoby istnieć. Te reguły tak głęboko są osadzone w kulturze, że stały się częścią naszej nieświadomości, elementem superego. Zapytani, czy bylibyśmy zdolni odebrać płaczącemu, przerażonemu, błagającemu o pomoc człowiekowi wszystko, co do niego należy – ubranie, pieniądze, drobne pamiątki − zanim odpowiemy, że „absolutnie nie”, musimy najpierw pokonać wzburzenie. Zapytani, czy choć często w gniewie lub złości deklarujemy, że moglibyśmy kogoś zabić, faktycznie bylibyśmy w stanie pozbawić życia innego człowieka, także odpowiadamy negatywnie. Najkrócej rzecz ujmując – każdy z nas uważa się za „porządnego człowieka” i jeżeli zdarzy nam się sprzeniewierzyć zasadom, które tę „porządność” determinują, uruchamiamy najpierw dyskurs uprawniający sprzeniewierzenie jako działanie, do którego mieliśmy prawo („Bo on mnie sprowokował!”), a dopiero wtedy, kiedy uznajemy, że nasze „obronne” argumenty nie przekonują nas samych, podejmujemy kroki remedialne: przepraszamy, staramy się wynagrodzić straty osobie skrzywdzonej, zmieniamy zachowania, obiecując sobie, że w przyszłości ich nie powtórzymy.
Pokolenie Borowskiego ukształtowane było w stosunkowo poukładanym świecie, w którym obowiązywały zasady etyczne zakorzenione w polskim etosie rycerskim, w przykazaniach dekalogu, w podstawach etycznych klasycznego wychowania i wykształcenia, czyli w międzywojennej etykiecie. Dzięki temu – mimo wszechobecnych „stref szarości” – dosyć łatwo można było określić siebie jako człowieka uczciwego, porządnego, dobrego czy honorowego w odniesieniu do wyraźnych zasad. Urodzony w 1922 roku w Żytomierzu Tadeusz Borowski, syn pary polskich patriotów, doświadczył pierwszego rozziewu między zrozumiałym, wynikającym z wychowania i rodzinnej tradycji porządkiem świata a niezrozumiałym mechanizmem niezasłużonej kary już w 1926 roku, kiedy jego ojciec, a cztery lata później matka zostali wywiezieni na Syberię. Cała rodzina połączyła się dopiero w 1934 roku i do wybuchu wojny żyła bez poważniejszych życiowych wstrząsów. W czasie wojny Borowski kontynuował edukację: uzyskał maturę, ukończywszy Gimnazjum im. Tadeusza Czackiego w formie tajnych kompletów, a następnie podjął studia polonistyczne na tajnym Uniwersytecie Warszawskim; w tym też czasie opublikował tomik Gdziekolwiek ziemia. I aż do 1943 roku okupacyjna rzeczywistość pozwalała mu zachować poczucie, że jest uczciwym, porządnym, dobrym, kochającym, honorowym człowiekiem.
Jednak w 1943 roku świat Borowskiego zmienił się radykalnie, kiedy jako młody, wrażliwy człowiek trafił na Pawiak, a potem do obozu śmierci w Auschwitz. „Nie zabijaj” okazało się ostatnią zasadą, jaką ktokolwiek w obozie się kieruje: ludzie są bici, gwałceni, torturowani, rozstrzeliwani, wieszani i zabijani dla sportu na oczach tysięcy współwięźniów; każda honorowa próba niesienia pomocy kończy się natychmiast śmiercią tego, kto kieruje się nakazem moralnym obrony słabszego. „Nie kradnij” – to także wyrok śmierci. Zdobycie dodatkowego okrycia czy wynegocjowanie dodatkowej porcji jedzenia staje się koniecznością: walcząc o przetrwanie w Auschwitz, więzień nie myśli o tym, że jeśli on dostaje dodatkowego ziemniaka, to ktoś inny nie będzie jadł w ogóle, że osłabnie, że rozchoruje się szybciej, że będzie wolniej pracował i zostanie za to ukarany, że umrze. Ludzie umierają masowo: przeżyje ten, kto zauważy, że wszystkie zasady, które porządkowały jego życie przed Auschwitz, są frazami oderwanymi od egzystencjalnej rzeczywistości, pustymi słowami, bańkami mydlanymi. Jeżeli nie ma Boga, jeżeli żadna z narracji, w którą można się było wpisać, nie przetrwała próby wojny i objawiła się jako nonsensowny bełkot bez znaczenia, to jedyną realną wartością jest przetrwanie kolejnego dnia. Jednak, żeby kolejny dzień przetrwać, trzeba negocjować, a żeby negocjować, trzeba mieć argumenty: należy zdobyć cokolwiek, co ma wartość w handlu wymiennym. Kiedy przyjeżdżają transporty, jak ten z Sosnowca, opisywany w opowiadaniu Proszę państwa do gazu, można się obłowić. Te transporty i tak pójdą prosto na śmierć: nikt nie będzie pamiętał tego, co zrobiliśmy. Co więcej, kradnąc rzeczy odebrane tym, którzy i tak muszą umrzeć, oszukuje się przecież nie ich tylko esesmanów.
Milczy niebo. Milczy obojętny kosmos. A język, który do tej pory pozwalał nazywać rzeczy i działania oraz określać je jako dobre, złe czy neutralne, wyczerpał się zupełnie. Lecz dopóki życie w obozie trwa, trzeba walczyć o każdy dzień, wypierając ze świadomości wszechobecną śmierć. A czasami pisać