Rynek i ratusz. Niall Ferguson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rynek i ratusz - Niall Ferguson страница 21
Hierarchia daje liczne korzyści, i to zarówno w dziedzinie zarządzania, jak i na polu gospodarczym. Nie jest wcale dziełem przypadku, że przytłaczająca większość ludzkich społeczności – począwszy od starożytnych miast-państw aż po całkiem niedawne księstwa z epoki wczesnonowożytnej – miała strukturę hierarchiczną. Podobnie jak późniejsze korporacje owe wczesne organizmy państwowe starały się po prostu stosować korzyści skali i ograniczać koszty transakcyjne, zwłaszcza w obszarze działań militarnych. Nie bez powodu tak wielu ambitnych autokratów odwoływało się też do aspektu nadprzyrodzonego, próbując umocnić legitymizację swojej władzy przez utożsamienie jej z władzą boską. Hierarchia była po prostu łatwiejsza do zniesienia dla helotów, jeśli przedstawiło im się ją jako rzeczywistość narzucaną przez bóstwo. A jednak władza sprawowana przez Ważnego Człowieka zawsze miała i wciąż ma pewne nieusuwalne usterki, w tym zwłaszcza nieefektywne gospodarowanie zasobami, których spora część idzie z reguły na zaspokajanie potrzeb samego Ważnego Człowieka, jego potomstwa i kręgu jego popleczników. Bezustannie nawracającym i nieomal powszechnie spotykanym problemem w całej historii starożytnej było zatem przyznawanie przez społeczeństwa wojujących ze sobą państewek nadmiernej władzy swoim dziedzicznym elitom rządzącym, ale także i elitom kapłańskim, które propagowały wśród członków wspólnoty prawomyślne doktryny religijne i inne idee legitymizujące władzę rządzących. A wszędzie tam, gdzie tak się działo, sieci społeczne podlegały bezwzględnemu podporządkowaniu prerogatywom wyznaczanym przez hierarchię. Umiejętność czytania i pisania stawała się przywilejem. Losem zwykłych ludzi miał być pot, trud i znój. Całe życie spędzali oni w swoich wioskach, z których każda była „izolowana w kierunkach bocznych” (by użyć sformułowania Ernesta Gellnera) od wszystkich pozostałych, wyjąwszy tylko te położone w najbliższym sąsiedztwie (taki stan izolacji w doskonały sposób przedstawił jako swoistą nieusuwalną mgłę umysłową Kazuo Ishiguro w swojej powieści Pogrzebany olbrzym)[8]. Jedynie elita rządząca była w stanie utrzymywać połączenia sieciowe na dłuższe odległości; dobrym przykładem są tu egipscy faraoni, których sieci w XIV wieku p.n.e. rozciągały się od miejscowych władców kananejskich aż po elity rządzące w miastach takich jak Babilon, Mitanni czy Hattusa[9]. Nawet wszakże i te elitarne sieci stanowiły w oczach porządku hierarchicznego źródło pewnego niebezpieczeństwa: już w najwcześniejszych zapisach historycznych odnajdujemy wzmianki o spiskach i zmowach – takich jak te knute przeciwko Aleksandrowi Wielkiemu – postrzeganych jako wytwory jakichś mrocznych, złowrogich klik działających w obrębie danej sieci[10]. Nie był to zarazem świat, w którym promowano by jakiekolwiek innowacje; powszechną praktyką było w nim raczej uśmiercanie ludzi uznawanych za odstających od panujących standardów. Nie był to również świat swobodnie we wszystkich kierunkach przepływającej informacji; biegła ona rzadko i głównie w kierunku od góry do dołu struktury hierarchicznej. Dobrym potwierdzeniem takiego stanu rzeczy może być historia rządzącej w południowej Mezopotamii starożytnej Trzeciej Dynastii z Ur (ok. 2100–2000 p.n.e.), która doprowadziła do wybudowania wielkiego systemu irygacji, działającego w skali całego kraju, ale już nie potrafiła poradzić sobie z problemem zasolenia gleby i gwałtownie zmniejszających się plonów[11]. (Podobny los spotkał zresztą później Kalifat Abbasydzki: nie udało mu się utrzymać infrastruktury irygacyjnej na terenach leżących dziś w południowym Iraku z powodu wciąż powracających sporów o sukcesję, które są zresztą powszechną przypadłością wielu hierarchii o charakterze dziedzicznym)[12].
Nie brakowało, rzecz jasna, eksperymentów z nieco bardziej rozproszonymi strukturami władzy politycznej – jak choćby w wypadku „małego świata” demokracji ateńskiej[13] czy republiki rzymskiej – jednakże, co samo w sobie wydaje się dość znaczące, żaden z tych eksperymentów nie przetrwał próby czasu. W swojej klasycznej już dziś pracy Rewolucja rzymska Ronald Syme argumentował, że republika była tak czy inaczej rządzona przez rzymską arystokrację, a jej spory i waśnie doprowadziły ostatecznie całą Italię do wojny domowej. „Polityką i działaniami ludu rzymskiego kierowała oligarchia, a jego annały spisano w duchu oligarchii” – zauważał Syme, z pochodzenia Nowozelandczyk, a po studiach i pracy na Oksfordzie niewątpliwie również cynik. „Historia narodziła się ze spisów konsulów i triumfatorów – reprezentantów nobiles, z przekazywanych podań o początkach sojuszy i nieprzyjaźni ich rodzin, a historia nigdy nie odwróciła się od swych korzeni”. W ujęciu Syme’a Oktawian doszedł do władzy nie tylko dlatego, że wykazał się największym talentem, ale również z tego powodu, że pojmował, jaką wagę ma zapewnianie sojusznikom „jakiegoś ciągu dalszego”. Właśnie przekształcając grono swoich zwolenników w „partię cesarską”, Oktawian August był w stanie stopniowo skupiać władzę w swoich własnych rękach, choć oficjalnie walczył tylko o przywrócenie republiki. „(…) panowanie Augusta – pisał Syme – oznaczało rządy partii i pod pewnymi względami pryncypat był syndykatem”. Przetrwał cały „dawny system i podział na kategorie”, gdyż podobnie jak w wypadku wcześniejszej republiki monarchia Augusta stanowiła jedynie fasadę, za którą faktyczne rządy sprawowała oligarchia[14].
Dla jasności: również w czasach rzymskich istniały swoiste „jedwabne szlaki”, czyli – by użyć sformułowania Petera Frankopana – „sieć, która rozciąga[ła] się w każdym kierunku; drogi, którymi podążali (…) pielgrzymi i wojownicy, nomadzi i kupcy, wzdłuż których kupowano i sprzedawano rozmaite dobra i produkty, dzięki którym wymieniano, dostosowywano i udoskonalano różne idee”[15]. Sieć ta w równym stopniu sprzyjała jednak wymianie handlowej, co rozprzestrzenianiu się chorób, a dobrze prosperujące ośrodki miejskie leżące w pobliżu utwardzonych dróg były zawsze narażone na najazdy barbarzyńców, takich jak Xiongnu (Hunowie) czy Scytowie[16]. Podstawową lekcją klasycznej politologii był zatem aksjomat, że władza winna być ułożona hierarchicznie, a wraz ze wzrostem danego organizmu politycznego w naturalny sposób skupiała się w coraz mniejszej liczbie rąk. Pod zadziwiająco wieloma względami Cesarstwo Rzymskie i imperium dynastii Han rozwijały się w podobny sposób, przynajmniej do VI wieku n.e., co przynajmniej po części wynikało zapewne z tego, że mierzyły się one z analogicznymi wyzwaniami[17]. Kiedy już koszty dalszej ekspansji terytorialnej zaczęły przekraczać wynikające z niej korzyści, naczelnym raison d’etre systemu cesarskiego stawał się nakaz zapewnienia w swoich granicach pokoju i porządku, czemu służyć miały wielka armia i rozbudowany aparat biurokratyczny, finansowane częściowo z podatków, a częściowo dzięki obniżaniu wartości pieniądza.
Dlaczego zatem imperium na zachodnim skraju Eurazji nie przetrwało próby czasu, podczas gdy to rozwijające się na jej wschodzie długo jeszcze prosperowało? Klasyczna odpowiedź brzmi: ponieważ Rzym nie był w stanie wytrzymać narastających napięć związanych z imigracją – a niektórzy mówią wprost: inwazją – plemion germańskich. Ponadto, w odróżnieniu od cesarstwa chińskiego, Rzym musiał sobie dodatkowo radzić z rosnącymi i destrukcyjnymi politycznie wpływami nowej religii, chrześcijaństwa, które z niewielkiej heretyckiej sekty żydowskiej przekształciło się w masowy ruch i rozprzestrzeniło się na cały rzymski świat – dzięki nawróceniu Saula z Tarsu (znanego dziś jako apostoł Paweł) w drodze do Damaszku (ok. 31–36 r. n.e.) i jego późniejszym wysiłkom na rzecz jak najszerszego rozpropagowania Dobrej