Stracony. Jane Harper
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Stracony - Jane Harper страница 18
– Nie. – Ciężar jej żalu wypełnił kuchnię. – Ale wiedziałam, że coś jest z nim nie tak.
Nathan zauważył, że twarz Ilse przybrała surowy wyraz.
– Gdzie byłaś? Jeździłaś na koniu? – zapytał matkę Nathan i z ulgą przyjął jej kiwnięcie głową. Przez całe życie rano odbywała swoje przejażdżki. Nathan, podobnie jak Cameron, traktował to jako wyznacznik jej zdrowia i samopoczucia. Spojrzał znacząco na jej talerz, ale Liz pokręciła głową.
– Nie. Idę się położyć.
– Kto dzwonił? – zapytał Harry.
– Caroline z poczty.
– Czyli wieści dotarły do miasteczka.
– Tak, na to wygląda.
– Czego chciała?
– Tego, co wszyscy. Zaoferowała pomoc. – Liz potrząsnęła głową. – Ale tak naprawdę chciała się dowiedzieć, co się stało. – Liz rozejrzała się po kuchni, jakby w poszukiwaniu odpowiedzi, ale wokół niej były same zakłopotane twarze.
– Co mówisz ludziom? – zapytał w końcu Nathan.
– Nie wiem. Nie mam pojęcia, co im powiedzieć. – Zmarszczyła brwi. – Muszę spróbować się przespać. Zobaczymy się rano. – Wyszła.
Po chwili Katy zaczęła sprzątać naczynia.
– Wujku Harry, co robiliście z Simonem? – zapytał Xander.
– Sprawdzaliśmy północno-wschodnie studnie głębinowe. Dziękuję, Katy. – Podał jej swój talerz. – Wyjechaliśmy przed świtem, więc zupełnie minęliśmy się z Cameronem.
– To duży teren – zauważył Nathan. – Radzicie sobie sami czy potrzebujecie pomocy?
– Radzimy sobie – odparł Harry. – Ja sprawdziłem wschodnią stronę, a Simon północną.
Tak właśnie należało to robić, pomyślał Nathan. W ten sposób robili dodatkowe sto kilometrów, mimo że oznaczało to, że każdy z nich pracował sam. Pewnie nie widzieli się przez cały dzień. Patrzył na nich i zastanawiał się, czemu taka myśl zaświtała mu w głowie.
Bub opróżnił szklankę wody.
– To jest cholernie dziwne, że Cam znalazł się przy grobie. Trochę jak z historii o pastuchu.
– Bub, stary, na miłość boską – zaprotestował Harry.
Simon zmarszczył brwi i spojrzał na Buba.
– Co masz na myśli?
Harry potrząsnął głową.
– To niedorzeczne.
– Nieprawda. – Bub skinął na Nathana. – No dalej, opowiedz, znasz tę historię. Tę z ogniskiem i podróżnymi.
– Nie – odparł Nathan.
– Ale wiesz, o którą mi chodzi. Tę z końmi.
– Tak, wiem. – Poczuł, że Ilse poruszyła się na krześle. – Ale to nie jest dobry moment.
– Jak to się zaczynało? Było kilku gości, czy jakoś tak. – Bub jęknął. – Nigdy nie pamiętam, jak to szło. Nie możesz tego opowiedzieć? Do cholery, Nate. Jak nie ty, to ja to zrobię.
W pomieszczeniu panowała cisza, angielska para patrzyła wyczekująco. Nathan westchnął.
– To tylko głupia opowieść, którą straszy się dzieci w tych stronach – powiedział. – Miało się to wydarzyć pod koniec dziewiętnastego wieku, a pastuch wcale nie był pastuchem, tylko złodziejem bydła.
Katy zakręciła wodę w kranie, żeby lepiej słyszeć.
– Należał do gangu – mówił dalej Nathan. – Przestrzeń i brak nadzoru stwarzały dla nich szansę do działania. Nie było to nic spektakularnego, trzymali się z dala od głównych szlaków i zagarniali zwierzęta, które oddaliły się od stada. Kiedy mieli już ich tyle, co trzeba, pędzili je do Adelajdy. Ukrywali oznakowania, a jeśli im się nie udawało, sprzedawali bydło tanio.
Urwał.
– Aż pewnego dnia konie oszalały – ponaglił go Bub.
– Tak, dzięki, stary. – Nathan zmarszczył brwi. – Tak więc pewnego dnia, kiedy byli w tych okolicach, zaczęli mieć problemy z końmi. Zrobiły się płochliwe, trudne do okiełznania, jakby się czegoś przestraszyły. Koń naszego pastucha był najgorszy, nie nadążał za resztą, więc pastuch zdecydował się rozbić obóz, podczas gdy pozostali zajmowali się bydłem. – Nathan zamilkł na chwilę. – Historia głosi, że był sam nie dłużej niż godzinę. Kiedy jego towarzysze wrócili, zastali rozpalone ognisko, jego rzeczy rozłożone.
– Nad ogniskiem stał czajnik, ale woda zdążyła się już wygotować – wtrącił się po raz kolejny Bub. Zniżył głos znacząco. – Nigdzie nie było śladu pastucha.
Simon i Katy spojrzeli na Nathana, który tylko wzruszył ramionami.
– Było tak, jak mówi. Ani śladu po pastuchu. Jego koń był nadal przywiązany, ale wierzgał i rzucał się, jakby chciał uciec. Towarzysze pastucha rozdzielili się i zaczęli go szukać. Do zmierzchu nie natrafili jednak na żaden trop. Czekali na niego cały następny dzień, ale w końcu musieli ruszyć w dalszą drogę, bo przecież mieli ze sobą skradzione bydło. Dwa dni później spotkali rodzinę podróżującą na północ i zapytali ich, czy nie widzieli ich towarzysza. W odpowiedzi podróżnicy zaprowadzili ich do jednego ze swych wozów. Tam przykryte kocem leżało ciało pastucha. Znaleźli je trzy dni wcześniej setki kilometrów na południe i postanowili zawieźć do najbliższego miasteczka w nadziei, że ktoś rozpozna zwłoki. Pastuch po prostu leżał przy drodze – nie miał żadnych obrażeń. Nie miał też ze sobą zapasów wody.
– Jeśli mówili prawdę, to pastuch został znaleziony martwy tego samego dnia, w którym zniknął. – Bub pochylił się na krześle. – W dodatku tak daleko, że nie dałby rady tam ani dojść, ani nawet dojechać. Jak więc się tam znalazł?
Simon spojrzał na Katy, która rozłożyła ręce w rękawicach kuchennych i wzruszyła ramionami. Potrząsnął głową.
– Nie mam pojęcia.
– No więc nikt nie potrafił tego wytłumaczyć – powiedział Nathan. – Spanikowali. Pochowali go od razu na miejscu. I na tym by się skończyło, gdyby nie to, że ludzie zaczęli gadać i nagle pojawiły się pogłoski, że widziano pastucha, jak chodził nocą po drodze. W końcu trudno było znaleźć pracownika w okolicy, ludzie wierzyli, że jest nawiedzona. Zdarzyło się też kilka wypadków. Poważnych na tyle, że kilka osób zginęło. W końcu właściciel tej ziemi był zmuszony postawić nagrobek pastuchowi, żeby uciszyć opowieści o duchach. Ale nie na wiele się to zdało. Legenda głosi,