Zaczekaj na miłość. Ilona Gołębiewska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zaczekaj na miłość - Ilona Gołębiewska страница 11
– Co uczyniłem, bo domownicy niczego się nie spodziewają. No dobrze, zapraszam do auta, czeka nas przyjemna przejażdżka.
Spotkanie z Emilem wprawiło Klarę w wyjątkowo dobry humor. Bo i sam zarządca był niepokojąco życzliwy. Miała okazję spotkać go kilka razy i zapamiętała jako mężczyznę dość oschłego i raczej bez ogłady towarzyskiej. Miał swoje zasady, których się trzymał, i żadna siła nie mogła tego zmienić. W przeszłości był zawodowym żołnierzem. Wojsko nauczyło go porządku, dyscypliny, ale i utrwaliło jego trudny charakter. Kilka lat temu został ciężko ranny na misji w Iraku. Ledwo wtedy uszedł z życiem i do dzisiaj dawało się zauważyć skutki tamtych tragicznych wydarzeń. Utykał i wciąż bolała go noga, przez co często był wyjątkowo nieznośny. Aniela przyjęła go do pracy jako zarządcę dworu. W tej decyzji pomógł fakt, że Emil Jantosz był synem jej najlepszej przyjaciółki Kaliny. Matce zaś przesłaniał cały świat i Kalina czasami miała problem z tym, by pozwolić mu żyć własnym życiem. A że obecnie Emil miał ponad czterdzieści lat, matczyne zapędy doprowadzały go czasami do szewskiej pasji.
W drodze na Lipowe Wzgórze opowiadał, co się działo przez ostatnie dni. Powitał we dworze nowych gości, urocze towarzystwo seniorów z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, którzy postanowili spełniać się artystycznie w założonej jakiś czas temu przez Anielę słynnej już w całym regionie Akademii Sztuk Anielskich. W realizowanych w niej zajęciach mógł brać udział dosłownie każdy, niezależnie od talentu. Ponadto Emil walczył z awarią pieca. Z pomocą przyszedł mu Witek, mąż Anieli, który jako złota rączka potrafił się rozprawić z każdym problemem. Poza tym życie toczyło się leniwie i nadzwyczaj spokojnie, chociaż mieszkańcy dworu oczywiście nie lubili nudy.
– Za chwilę tuż przy lesie jest zjazd. Zatrzymamy się na jakiś kwadrans, dobrze? Zapomniałem, że jestem umówiony na ważny telefon z naszym dostawcą pościeli i środków czystości – wyjaśnił Emil, bo właśnie przypomniał sobie, że ma zadzwonić. – Szybko załatwię sprawę, a wy w tym czasie możecie pospacerować w lesie.
– Dobry pomysł, nasiedziałyśmy się w pociągu, czas rozprostować kości – przyznała Aniela. – Mam nadzieję, że w lesie znajdzie się jeszcze kilka grzybów.
– A ja porobię trochę zdjęć – stwierdziła Klara.
Zapowiadał się naprawdę piękny dzień. I chociaż temperatura nie przekraczała jeszcze dziesięciu stopni, to mocne promienie słońca delikatnie ogrzewały twarz i ręce. Klara weszła ostrożnie na brzeg lasu, zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów, czując, jak rześkie powietrze napełnia jej płuca. Uśmiechnęła się sama do siebie. Potem długo wpatrywała się w niebo, po którym sunęło kilka białych chmur. Nagle usłyszała dziwny dźwięk…
– Słyszysz to? – zapytała, zerkając na Anielę, która przyglądała się jakimś krzewom.
– Co?
– Nie wiem… Takie jakieś kwilenie… Albo jakby coś zawodziło…
– Gdzie?
– Chyba na prawo od tego rozłożystego dębu. O tam, na samym skraju polany.
– No to idziemy sprawdzić.
Dopiero po kilkunastu krokach Aniela usłyszała to, co zaniepokoiło Klarę. Rzeczywiście był to odgłos podobny do zawodzenia czy nawet płaczu. Obie z duszą na ramieniu zmierzały w kierunku starego dębu, bojąc się, co też tam zastaną. Snuły mnóstwo domysłów. Nie spodziewały się jednak, że lada chwila dojdzie do spotkania, które w jakimś sensie raz na zawsze zmieni ich życie.
– O matko kochana… – wyszeptała Klara. Nie mogła powiedzieć więcej ani słowa. Strach i zdziwienie wzięły górę. Do oczu momentalnie napłynęły jej łzy, oddech przyspieszył, a dłonie zacisnęły się w pięści.
– Co za ludzie, naprawdę słów brak – dodała zdenerwowana Aniela.
Spoglądał na nie maleńki piesek. Tak mały, że można by go schować do koszyka przy rowerze lub włożyć do damskiej torebki. Trząsł się z zimna, skomlał, a oczy miał pełne strachu. Jego kędzierzawa sierść w trzech odcieniach brązu, przeplatana na brzuchu i pod szyją kilkoma białymi łatkami, była strasznie skołtuniona. Oklapłe uszy opadały śmiesznie, miał duże ciemne ślepka, czarny nos i białą plamkę pośrodku czoła przypominającą nieco kształtem podłużne serce. Przednie łapki do połowy białe, były brudne od mchu, pośrodku którego kundelek zrobił sobie legowisko.
– Takie maleństwo… – wyszeptała Klara, po czym schyliła się do psiaka, chcąc wziąć go na ręce. Ten delikatnie odskoczył, a potem położył się na przednich łapkach, spoglądając na nią przerażonym wzrokiem. – No chodź… nie chcę zrobić ci krzywdy.
– Nie ufa nam. Myśli, że jesteśmy tacy sami jak ci, co go tu porzucili – stwierdziła Aniela, czując narastającą złość.
– Myślisz, że ktoś to zrobił celowo?
– No a jak inaczej to wytłumaczysz? Taki mały psiak pośrodku lasu w listopadzie? Na pewno ktoś wysadził go przy drodze z samochodu i odjechał. A to biedactwo odeszło w głąb lasu i czeka tu na jakiś cud. Nie wiem, jakim trzeba być potworem, żeby tak postąpić.
– No chodź tu do mnie, maluchu. Zaraz damy ci jeść, pić, dostaniesz ciepły kocyk – wyliczała Klara, mówiąc do czworonoga najsłodszym głosem, na jaki mogła się zdobyć. Chyba poskutkowało, bo po kilku minutach psiak podniósł się i zbliżył do jej ręki. Pogłaskała go po łebku, a po chwili wzięła na ręce. W zamian za to polizał ją kilka razy po policzku, a potem wtulił się w kołnierz jej kurtki. Wciąż drżał na ciele, ale tym razem chyba też ze szczęścia, że ktoś go wreszcie znalazł i to koniec jego samotności w tym wielkim i strasznym lesie.
– To suczka. Jest strasznie wychudzona i na pewno ma pchły – podsumowała Aniela.
– Zabierzemy ją ze sobą, prawda? – zapytała Klara, zerkając na babcię z taką miną, że nie potrzeba było innych argumentów.
– Ludziom i zwierzętom pomocy nigdy nie odmawiam. Zabieramy ją do nas, dobrze nakarmimy, zawieziemy do weterynarza, a potem się zobaczy.
Emil spochmurniał na wieść o tym, że Aniela i Klara znalazły w lesie psa i zamierzają zabrać go do domu. Nie śmiał jednak dyskutować, tym bardziej że suczka już rozgościła się w samochodzie na dobre i po dziesięciu minutach zasnęła na kolanach Klary. Była tak spokojna, że w niczym nie przypominała rozdygotanego psiaka znalezionego kilkanaście minut wcześniej. Aniela uśmiechnęła się na ten widok i ze spokojem przyznała w duchu, że życie tej maleńkiej istoty zostało ocalone. Martwiła się jednak, jak na nowego gościa zareaguje jej kundelka Florka i kotka Miśka.
Szczęście ma cztery łapy
– Nie wiem, jak to się spierze, czarno to widzę – zawyrokowała Basia, wpatrując się w narzutę, na której były widoczne ślady psich łap. Zostawiła je urocza suczka, która gdy tylko stanęła pośrodku dworskiego salonu, postanowiła zrobić wszystkim psikusa. Wskoczyła na kanapę i wytarzała się na niej. Na ten widok Basia omal nie dostała zawału.