Harmonia zbrodni. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Harmonia zbrodni - Aleksandra Marinina страница 6
– Nie trzeba. – Jego usta wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu. – Obejdziemy się bez patosu. No dobrze, załóżmy, że spowoduję, by zwolniono twojego gacha. I co potem? Wyjdziesz za mąż za bogatego wdowca i rzucisz mnie razem z moją milicyjną pensyjką, tak? I zabierzesz syna, żeby rósł w cieplarnianych warunkach, w luksusie i przepychu? No jak wyobrażasz sobie przyszłość?
– Nie wiem, Misza… Będzie, jak zechcesz, tylko go uratuj. Każesz, to odejdę. Każesz, to zostanę.
– Zostaniesz? I będziesz wierną żoną? Czy nadal będziesz mnie okłamywać i biegać na spotkania ze swoim Dudariewem?
– Daję ci słowo, przysięgam, że nigdy więcej go nie zobaczę, jeśli powiesz, żebym została. Nie będę cię okłamywać. Tylko zrób coś…
Michaił bez słowa wyszedł z kuchni. Parę minut później Olga zobaczyła go w przedpokoju ubranego do wyjścia, w jasnych spodniach i cienkiej koszuli z krótkimi rękawami.
– Dokąd się wybierasz? – zapytała z nadzieją. Może Michaił wysłuchał jej błagań i zaraz pójdzie do tamtego śledczego, żeby się dogadać.
– Do pracy.
– Zrobisz to, o co cię proszę?
– Nie wiem. To ja zatrzymałem Dudariewa. Teraz jednak, gdy się okazało, że jest twoim kochankiem, nie wolno mi prowadzić sprawy. Muszę zawiadomić zwierzchników i przekazać ją innemu śledczemu.
– Ale z nim porozmawiasz? – nalegała Olga.
– Nie sądzę. Nie mam zwyczaju bronić przestępców, zwłaszcza zabójców. Nawiasem mówiąc, czy twój kochanek wie, gdzie pracuję?
– Oczywiście.
– To znaczy, że miał świadomość, kto go przesłuchuje, a mimo to nie puścił pary z gęby. Cóż za dżentelmen, brawo. Ale jest głupi. Gdyby powiedział od razu, natychmiast trafiłby do innego śledczego i może miałby więcej szczęścia. Do miłego, Olgo Wasiljewna!
Z furią trzasnął drzwiami. Olga stała nieruchomo w przedpokoju, tępo wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stał mąż, jakby nadal z nim rozmawiała. Zrób coś, przekonywała go w myślach, zrób wszystko, co trzeba, żeby uratować Gieorgija, a wtedy będę ci wierna aż do śmierci.
[1] Chodzi o kompleks sportowo-widowiskowy w Moskwie (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Rozdział 2
Boris Witaljewicz Gmyria przejął od śledczego Jermiłowa sprawę karną dotyczącą zabójstwa obywatelki Eleny Pietrowny Dudariewej. Dowody przeciwko mężowi zabitej wydały mu się niezwykle ważkie, więc nie śpieszył się, by zwolnić zatrzymanego. Wprawdzie przeszukanie mieszkania Dudariewów nie przyniosło istotnych rezultatów, nie znaleziono żadnych śladów, które by potwierdziły, że skonstruowano tutaj urządzenie wybuchowe i że właśnie stąd został wysłany śmiercionośny sygnał. Mimo to Gmyria całkowicie podzielał opinię swojego poprzednika, Jermiłowa: guzik mógł nacisnąć ktokolwiek, niekoniecznie sam Dudariew. Należało więc przesłuchać wszystkich mieszkańców domu numer osiem oraz sąsiednich posesji i dowiedzieć się, czy nie zauważyli w pobliżu samochodu podejrzanych osobników, którzy kręcili się bez celu i czekali nie wiadomo na co. A może ktoś widział, jak małżonek Eleny Pietrowny wychodzi na balkon w chwili wybuchu? W końcu fakt, że w mieszkaniu nie znaleziono pilota, o niczym jeszcze nie świadczył. Minęło sporo czasu, zanim zjawiła się milicja, więc sprawca zamachu na ukochaną żonę mógł wyrzucić dowód, na przykład do zsypu, który, nawiasem mówiąc, też należało sprawdzić. Jednocześnie badano grono znajomych Gieorgija Nikołajewicza Dudariewa, próbując ustalić, komu podejrzany mógł zaproponować udział w tak delikatnej sprawie jak pozbycie się własnej małżonki.
Wywiadowca Siergiej Zarubin, sprytny, ruchliwy chłopak nikczemnego wzrostu, wykonywał zadanie polegające na przepytaniu mieszkańców dzielnicy, w której doszło do tragedii. Odwiedzając lokal po lokalu, przeważnie natykał się na osoby nieobecne w mieście tamtego upalnego niedzielnego poranka. Dziwna sprawa, myślał, wspinając się po schodach na kolejne piętro i naciskając kolejny przycisk dzwonka, wszyscy narzekają, że są biedni, a tymczasem, gdziekolwiek się obrócić, każdy ma domek letniskowy. W najgorszym razie samochód, którym wyjeżdża za miasto, jak najdalej od dusznych murów.
Było mu gorąco, koszula przylepiła się do pleców, a spodnie – do nóg, więc po skończeniu obchodu jednej klatki schodowej ruszył do pobliskiego kiosku, żeby kupić puszkę pepsi z lodówki. Po drodze wpadła mu do głowy myśl, że jeśli ktoś obcy był tutaj i musiał długo czekać, niewykluczone, że też poszedł do kiosku po jakiś orzeźwiający napój. To oczywiste, że jeśli przestępca był starym wyjadaczem i znał się na swojej robocie, nie pchałby się tak głupio przed oczy, ale przecież nie wszyscy kryminaliści są doświadczeni i mądrzy, bywają wśród nich rozmaici, również niezbyt przezorni.
– Co mogę dostać z lodówki? – zapytał senną sprzedawczynię.
– Mamy wszystko – wycedziła dziewczyna. – I wszystko jest wystawione w witrynie, niech pan wybiera.
– I naprawdę wszystko, ale to wszystko jest schłodzone? – zapytał Siergiej z niedowierzaniem.
– Tak – odparła twardo.
– Niegazowana woda mineralna też?
– Wiera i Swiatoj istocznik. Którą podać?
– Istocznik. Ile płacę?
Kobieta podała cenę. Siergiej długo gmerał w portfelu, odliczając należną kwotę. Jednocześnie żartował, popatrując chytrze na wyczerpaną skwarem dziewczynę, i w końcu wciągnął ją w rozmowę. Zaczęli oczywiście od omówienia kwestii handlu w upale, potem płynnie przeszli do stałych klientów – pracowników okolicznych firm. A później Siergiej, widząc, że jego rozmówczyni przestała traktować go z rezerwą, wyznał swoje prawdziwe pobudki.
– Ojej, z milicji! – Dziewczyna nie wiedzieć czemu klasnęła w dłonie i się roześmiała. – Że też przyjmują tam takich liliputów!
– Oczywiście, że przyjmują. Specjalnie, żeby nikt się nie domyślił, że są z milicji – oznajmił Zarubin poufnym tonem. – To co, Lalu, przypomnisz sobie jak wyglądał wczorajszy dzień?
– A co tu sobie przypominać? – Dziewczyna westchnęła z przygnębieniem. – Dzień należał do martwych, biura były zamknięte, wszyscy mieszkańcy wyjechali za miasto. Dzielnica jest wyludniona, i dlatego interes nie idzie.
– Tym bardziej. – Wywiadowca się ożywił. – To znaczy, że klientów było niewielu i możesz ich sobie przypomnieć. Zwłaszcza tych porannych, sprzed wybuchu.
– Był pewien smarkacz, dobrze pamiętam, na krótko przed tym, zanim rozległ się huk – powiedziała Lala stanowczo.
– Co to za