Harmonia zbrodni. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Harmonia zbrodni - Aleksandra Marinina страница 10
– Zrozumiałem, nie jestem idiotą – oznajmił Siełujanow wesoło.
– A przy okazji, słyszałem, że Kamieńska wróciła – powiedział śledczy niespodziewanie. – To prawda?
– Święta prawda.
– Możesz ją poprosić, żeby odwiedziła rodziców tego chłopca?
– Sam mogę ich odwiedzić, to żadna filozofia – powiedział Siełujanow ze zdziwieniem.
– No pewnie. Jak zobaczą twoją kretyńską gębusię, nawet nie zechcą z tobą rozmawiać. Siergieja też nie możemy posłać, jest jeszcze młody, nie da rady właściwie poprowadzić rozmowy w sytuacji, gdy rodzice się uprą. A Kamieńska ich przekona. Zresztą, jeśli dobrze zrozumiałem, pojawiła się tam jakaś kwestia muzyczna. Ani ty, ani Zarubin nie macie o tym pojęcia. Ja tym bardziej. Ale wasza Anastazja to muzykalna osoba, pamiętam jeszcze ze sprawy Aliny Waznis. Analizowała wtedy libretto operowe.
– Nie ma problemu, Borisie Witaljewiczu, tylko może sam pan zadzwoni do naszych zwierzchników? Moja prośba znaczy dla Aśki tyle, co dla psa mucha. Ale jeśli szefostwo jej każe, dziewczyna zrobi wszystko.
– Zadzwonię. Kto tam u was teraz dowodzi?
– Korotkow.
– Kto?!
Siełujanow z trudem powstrzymał śmiech. Nikt i nic na świecie nie mogło go powstrzymać przed robieniem żartów i urządzaniem kpin z kolegów albo ich podpuszczaniem. Dlatego z nieopisaną przyjemnością patrzył teraz, jak przekonany o swojej wyższości śledczy Gmyria staje przed koniecznością zwrócenia się z prośbą do Jurki Korotkowa, którego tyle razy traktował jak nieopierzonego młokosa.
– Dlaczego Korotkow? – zapytał z niezadowoleniem. – Czyżby nie było na miejscu nikogo z przełożonych?
– On właśnie jest przełożonym. Mianowano go tydzień temu.
– A co z Żeriechowem?
– Odszedł na emeryturę. Na własną prośbę.
Boris Witaljewicz roześmiał się nagle i klepnął Siełujanowa po ramieniu.
– Ale z ciebie szczwany lis, Nikołaju! Mnie nie nabierzesz, byłem taki sam, gdy pracowałem jako wywiadowca. Wszystko bym zrobił, byle tylko dopiec śledczemu. No dobrze, zadzwonię, korona mi z głowy nie spadnie. Jak Korotkow nazywa się po ojcu?
– Wiktorowicz – skwapliwie podpowiedział Siełujanow.
Gmyria wybrał numer i odchrząknął.
– Juriju Wiktorowiczu, Gmyria zawraca panu głowę. Mogę wystąpić z prośbą?
Nastia postanowiła pojechać w mundurze na spotkanie z Jekatieriną i Tiengizem Kipianimi. Uznała, że dzięki temu rozmowa będzie łatwiejsza. W końcu nie przychodzi jakaś smarkata, ale starszy oficer milicji.
Jej rachuby okazały się słuszne. W spodniach od munduru, ściągniętych w cienkiej talii, oraz w koszuli z naramiennikami podpułkownika wyglądała niecodziennie i ujmująco i budziła przy tym zaufanie.
– Nie pozwolę wikłać mojego syna w szemraną sprawę – już na wstępie oznajmiła matka Artioma. – To przecież jeszcze dziecko.
– Chłopak nie jest już dzieckiem – zaprzeczył natychmiast Tiengiz. – Ma już dziewiętnaście lat, jest pełnoletni. Gdyby nie wzrok, odbywałby teraz służbę wojskową i niewykluczone, że znalazłby się tam, gdzie trwa strzelanina. Pora, żeby stał się mężczyzną.
– Co z niego za mężczyzna?! Dopiero skończył szkołę! Nie, nie i jeszcze raz nie.
Jekatierina wydawała się nieugięta, ale Nastia domyśliła się, że kobieta nie dyskutuje z funkcjonariuszką milicji ani nawet z własnym mężem, tylko z samą sobą.
– Przecież nikt nie wymaga od Artioma czegoś nadzwyczajnego, Katieńko – przekonywał ją Tiengiz. – Prawda, Anastazjo Pawłowna?
– Oczywiście – przytaknęła Nastia. – Nie próbujemy wciągać go do naszej pracy. Moglibyśmy niczego państwu nie mówić, ale uznaliśmy, że będzie lepiej, jeśli rodzice zostaną poinformowani. Powiemy tylko podejrzanemu, że jego wspólnika widziano na miejscu zdarzenia i że jest chłopak, który go zapamiętał i może rozpoznać. Nie zdradzimy nikomu jego nazwiska ani tym bardziej adresu. Jedyne kłamstwo, do którego dojdzie, to przemilczenie informacji o tym, że Artiom wprawdzie tam był, ale niczego nie widział. Dlatego zwrócimy się z prośbą do państwa syna, żeby w towarzystwie nieznanych osób nie zdradzał się z tym, że źle widzi. I to wszystko. Szczerze mówiąc, nie dostrzegam tu żadnego niebezpieczeństwa. Ale jeśli pani jest przeciw, nie będę nalegać.
– Nie – znowu odezwała się Jekatierina, ale już mniej stanowczo. – Boję się o syna. Lepiej od razu gdzieś go wywieźmy. Weźmiemy urlop i wywieziemy.
– Pleciesz bzdury! – Mąż się uniósł. – Po co w takim razie męczyliśmy się przez tyle lat i robiliśmy, co w naszej mocy, żeby żył wśród osób widzących i prowadził normalne życie – takie jak wszyscy? Po to, by w obliczu pierwszych kłopotów uznać go za inwalidę i rozpiąć nad nim parasol ochronny? Artiom jest mężczyzną i powinien zachowywać się po męsku. Pora, byśmy przestali chować go pod kloszem.
– Ale przecież on nie widzi… – zaprotestowała słabo matka.
– No dobrze, rozważmy to spokojnie. – Tiengiz westchnął. – Co byś powiedziała, gdyby Artiom widział albo gdyby sprawa dotyczyła na przykład Denisa?
– To samo. Dla przestępcy nie ma znaczenia, czy świadek widzi, czy jest ślepy. Znajdzie chłopca i spróbuje go zabić. Boję się.
– Brzmi rozsądnie – zauważył mąż. – Co pani na to, Anastazjo Pawłowna?
Nastia zorientowała się, że Tiengiz przyjął rolę arbitra między żoną a milicjantką. Panuje nad sytuacją, nie pozwala na rozmowę we troje, osobno dyskutuje z Jekatieriną, osobno z gościem, stara się zająć pozycję lidera. Prawdziwa głowa rodziny, pomyślała Nastia z uśmiechem.
– Sądzę, że nie ma takiego niebezpieczeństwa – odparła łagodnie. – Poinformujemy podejrzanego, którego zamierzamy zwolnić, że jest pewien świadek. W tej sytuacji będzie musiał powiedzieć o tym innemu przestępcy, temu, który rozmawiał z pańskim synem. Będziemy obserwować wszystkie kontakty podejrzanego i gdy tylko spotka się ze swoim wspólnikiem, obaj zostaną zatrzymani. Nawet nie będą mieli czasu, żeby się zastanowić, gdzie i jak szukać pańskiego syna.
– Przekonała mnie pani – powiedział Tiengiz stanowczo.
– A pańską żonę?
– Ją