Demony zemsty. Beria. Adam Przechrzta

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta страница 12

Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta

Скачать книгу

powie mi, o co chodzi. Oczywiście mogłem przerwać to przedstawienie jednym rozkazem, ale mądry dowódca pozostawia podwładnym trochę swobody, dzięki temu ci czują się docenieni. Przy tym wszystkim wiedziałem, że Bugrowski nie rzuca słów na wiatr: jeżeli twierdzi, że coś odkrył, znaczy tak jest.

      Siedziałem przy aparacie, tłumiąc ziewanie, stopniowo głos poety zanikał, by wreszcie zamienić się w ledwo słyszalny szum. Z półsnu wybiła mnie cisza.

      – Nie słuchacie, komandir – odezwał się z wyrzutem Bugrowski.

      – Miałem ciężki dzień – wyjaśniłem. – A teraz do rzeczy. Co to jest ten cały beszbarmak?

      – Coś w rodzaju gulaszu z koniny. Najlepszy robi się ze źrebiąt.

      – I co w związku z tym?

      – Mówiłem, że Czugajew nie może bez tego żyć. W Moskwie są tylko trzy restauracje serwujące prawdziwy beszbarmak, w tym dwie naprawdę dobre. Wysłałem tam już ludzi ze zdjęciami Czugajewa. Jeśli się pojawi, nasi go zwiną.

      – Dobra robota – pochwaliłem. – Dwie poprawki: wyślij ekipę i do tej kiepskiej knajpy. I powiedz, żeby tylko go śledzili. Sam zajmę się naszym Kazachem, bo gość może mieć wsparcie Chińczyków, nie potrzeba nam kolejnych trupów.

      – Wątpię, żeby się nim przejmowali.

      – Lepiej na zimne dmuchać – odparłem sentencjonalnie.

      Sam też wątpiłem, żeby zbiegiem interesował się nadal chiński wywiad. Tacy ludzie jak Czugajew okazywali się użyteczni tylko do momentu zakończenia akcji, później traktowano ich jak zużytą prezerwatywę, często wręcz likwidowano, jednak kto wie? Lepiej uważać. Blizny przypominały mi, że już raz nie doceniłem Chińczyków.

      – Jak sobie życzycie – odpowiedział chłopak posłusznie.

      – I jeszcze jedno: chcę cię widzieć u siebie góra za godzinę. Gdybym zasnął, to mnie obudzisz.

      Cisza w słuchawce była miarą zdziwienia Bugrowskiego, żadnych protestów, żadnych pytań.

      – Tak jest! – rzucił służbiście.

      Odłożyłem słuchawkę i jeszcze raz pogratulowałem sobie, że wziąłem Bugrowskiego do swojego zespołu. Chłopak bił na głowę inteligencją wszystkich innych śledczych MUR-u, no i był całkowicie lojalny. Jeśli ktoś ma mi pomóc posprzątać bałagan, jakiego narobiłem na Czernyszewskiego, to tylko mój poeta.

      Obudził mnie odgłos otwieranych drzwi i ostrożne kroki. Wygramoliłem się z łóżka i narzuciłem na siebie szlafrok, po czym poczłapałem do kuchni, gdzie gospodarował już Bugrowski.

      – Kawy, komandir? – zaproponował.

      – Poproszę.

      Po chwili stała przede mną filiżanka aromatycznego, czarnego jak smoła płynu. Skosztowałem, kawa była zadziwiająco smaczna.

      – Znakomita – pochwaliłem. – Gdzieś ty się tego nauczył?

      – Mama mi pokazała. – Chłopak wzruszył ramionami.

      Rumieniec świadczył, że to wyznanie sporo go kosztowało.

      – Wstydzisz się tego? – spytałem ze zdziwieniem. – Oddałbym parę lat życia, żeby zobaczyć moją matkę, porozmawiać z nią, dotknąć...

      – No nie – zaprzeczył bez przekonania. – Dlaczego mnie wezwaliście, komandir? Czyżby chodziło o tę jatkę na Czernyszewskiego? – dorzucił, odzyskując dobry humor.

      – Skąd ten pomysł?

      – To nic trudnego, po prostu kazałem położyć sobie na biurku wszystkie meldunki za ostatnią dobę. No i szukałem czegoś, co można by z wami powiązać, na przykład góry trupów.

      – A jeśli to nie ja?

      – To znaczy, że w mieście pojawił się maniakalny morderca nielubiący błatnych – odgryzł się chłopak. – Co tam się stało? – spytał już poważnie. – Generał Maksimow mało nie dostał zawału.

      – Ratowałem Cichego, grupa urków z Odessy chciała przejąć władzę w Moskwie.

      – Prosti, proszczaj Odessa – mama, mnie nie zabytˈ twoj cziudnyj wid – zanucił Bugrowski.

      Pogroziłem mu pięścią.

      – Przejmiesz śledztwo i zamkniesz tę sprawę – poleciłem.

      – Zamknę? Jak? Ośmiu zabitych, a ślady wskazują, że to robota profesjonalistów. Albo jednego profesjonalisty – dokończył ciszej. – Uderzenie w tętnicę szyjną, skręcony kark, podwójne strzały w klatkę piersiową, jeden obok drugiego, tak blisko, że można je przykryć biletem tramwajowym. Wnioski są dość oczywiste. Zaszaleliście, komandir.

      – To nie takie trudne. Nie strzelałem ze służbowej broni, więc jak znajdą zwłoki urki z tym właśnie pistoletem, nikt nie powinien mieć wątpliwości, że to sprawca.

      – A skąd te zwłoki?

      – Każę dostarczyć Cichemu. Ta ekipa z Odessy liczyła przynajmniej kilkanaście osób, teraz ludzie Tichonowa pewnie ścigają niedobitków. Poproszę, żeby włożyli w łapę jednemu z nich moją spluwę.

      – Sprytne! – powiedział z uznaniem Bugrowski. – Może też zacznę nosić przy sobie lewą broń?

      – Tobie to niepotrzebne – uciąłem. – A teraz znikaj, mam jeszcze sprawy do załatwienia.

      Chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem, wstał jednak posłusznie, zgarniając uprzednio przygotowane kanapki. Cóż, nie da się ukryć, że przy wszystkich swoich zaletach poeta miał problemy z opanowaniem apetytu. Poczekałem, aż wyjdzie na ulicę, i dopiero wtedy zapukałem do drzwi Nataszy. Nie żebym mu nie ufał, ale po czorta ma wiedzieć coś, co nie jest mu do niczego potrzebne?

      Sąsiadka otworzyła mi ubrana w szlafrok, najwyraźniej nie spodziewała się już dzisiaj gości. Przywitałem się zdawkowo i wszedłem do mieszkania, bo sprawa, z którą przyszedłem, wymagała dyskrecji.

      Za stołem w salonie siedział szesnasto-, może siedemnastoletni młodzieniec, w jego twarzy było coś znajomego.

      – Lońka? – spytałem niepewnie.

      – Dobry wieczór, wujku – rozpromienił się chłopak.

      Podałem mu rękę, potarmosiłem za kark.

      – Wyrosłeś – zauważyłem.

      – Duży nie znaczy mądry – zauważył cierpko Natasza, kiedy weszła do pokoju. – Siadaj, Saszka, częstuj się – zaprosiła. – Właśnie jedliśmy kolację.

      Dopiero

Скачать книгу