Demony zemsty. Beria. Adam Przechrzta

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta страница 13

Demony zemsty. Beria - Adam Przechrzta

Скачать книгу

więc dostawiła trzeci, prawda, że niechętnie. Otworzyłem butelkę, rozlałem alkohol.

      – Za spotkanie! – Wzniosłem szkło.

      – Za spotkanie! – zawtórował mi Lońka.

      Natasza skosztowała trunku z uśmiechem, po czym pocałowała mnie pachnącymi szampanem wargami. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem: upiła się czy co? Od dawna unikaliśmy wszelkiej poufałości, i nie bez powodu – do dzisiaj nie byłem pewien, dlaczego darowałem jej życie. Czyżby chciała popisać się przed synem? Ale po co?

      – Chciałbym porozmawiać z tobą, wujku – powiedział chłopak z roziskrzonym wzrokiem. – Poważnie porozmawiać.

      Westchnąłem w duchu, pewnie kolejny kandydat na stróża komunistycznej praworządności. Milicjanci nie zarabiali zbyt wiele, ale też do zawodu przyciągała chętnych nie kasa, a władza.

      – Jutro – odparłem stanowczo. – Dziś jestem zbyt zmęczony, miałem ciężki dzień.

      – Oczywiście – zgodził się od razu. – Chyba pójdę spać – oznajmił, ziewając. – Jechałem pół dnia na stojąco, bo pociąg był zapchany do niemożliwości.

      Lońka pocałował matkę i zniknął w swoim pokoju.

      – Co to ma znaczyć? – spytałem szeptem.

      – Wszystko ci wytłumaczę, ale lepiej u ciebie – odparła cicho Natasza. – Bo on pewnie podsłuchuje pod drzwiami.

      Skinąłem głową, chłopak bynajmniej nie wyglądał na wyczerpanego, pewnie realizował jakiś sobie tylko znany plan. Ech, gdybym wierzył w Boga, pomyślałbym, że ktoś tam na górze bardzo mnie nie lubi: Iwanow, Czugajew, kłopoty z błatnymi, Beria i jego przydupasy, a teraz jeszcze Lońka. W dodatku nie mogłem posłać sąsiadki w diabły, była mi potrzebna.

      – Jeśli chcesz, to dam ci trochę zupy – powiedziała głośno.

      – Chętnie.

      Natasza wyszła do kuchni, po chwili wróciła z garnkiem w ręku.

      – Grzybowa – poinformowała z uśmiechem.

      Czyżby podejrzewała, że Lońka nie tylko nas podsłuchuje, ale i podgląda? Dojadłem kanapkę z kawiorem – byłem naprawdę głodny – i krzywiąc się lekko, wstałem zza stołu. Dopiero teraz czułem skutki walki z urkami, naciągnięte mięśnie i ścięgna sprawiały, że poruszałem się jak sześćdziesięciolatek. Niespecjalnie sprawny sześćdziesięciolatek.

      Kiedy weszliśmy do mojego mieszkania, Natasza bez słowa postawiła zupę na ogniu. Nie sprzeciwiałem się, burczało mi w brzuchu. Jak zwykle po walce, kiedy opadnie bitewna adrenalina, czuję potworny głód.

      – Co z Lońką? – spytałem.

      – Martwię się o niego, ostatnio dziwnie się zachowuje.

      Z trudem stłumiłem cisnącą się na usta odpowiedź. Natasza nie była głupia i sama wiedziała, że nie jestem specjalistą w dziedzinie wychowania podrostków.

      – W jego pokoju znalazłam kilka książek wydanych przed rewolucją: zasady bon tonu, tabela rang, musztra wojskowa...

      – Przedrewolucyjna musztra wojskowa?

      – Tak. Do tego biografie sławnych dowódców i jakieś dziwne, na wpół religijne broszurki na temat męczeństwa cara i jego rodziny.

      Zmarszczyłem brwi, śmierć cara i jego rodziny raczej nie była ulubionym tematem rozmów w państwie robotników i chłopów, do tego ta literatura... Czyżby Lońka zwąchał się z jakąś organizacją monarchistyczną? Niepodobieństwo, bezpieka dawno wszystkie wytępiła. Co pozostawało? Prowokacja tejże bezpieki skierowana przeciwko naiwnym dzieciakom. Szlag!

      – Boję się – powiedziała Natasza.

      Sięgnęła po chochelkę, nalała zupy, ukroiła kilka kromek chleba.

      – I słusznie – przytaknąłem, pochylając się nad talerzem.

      – Myślisz, że to bezpieka?

      – A któż by inny? Nawet gdyby gdzieś jeszcze działała grupa białych oficerów, nie dopuściliby do siebie kogoś takiego jak Lońka na odległość armatniego strzału. To prowokacja, ktoś chce stworzyć monarchistyczną siatkę, a później aresztować wszystkich uczestników. Pewnie bezpieka przedstawi to jako wielki sukces w walce z białym podziemiem.

      – Możesz mu pomóc?

      – Nie mam pojęcia, spróbuję – obiecałem.

      Natasza splotła palce z taką siłą, że aż pobielały, ale nie kontynuowała tematu. Sama wiedziała, że wszystko zależy od tego, co do tej pory zrobił jej syn: jeśli Lońka dał się wciągnąć w jakieś antypaństwowe działania, nic go nie uratuje. Jeżeli dopiero zaczęli go werbować, może uda mi się go ochronić. Z naciskiem na „może”. Cóż, nigdy nie byłem ulubieńcem bezpieki i niewykluczone, że moja protekcja bardziej by mu zaszkodziła, niż pomogła. Ech, dzieciaki! Zawsze muszą w coś się wplątać.

      – Chciałeś czegoś ode mnie? – spytała po chwili milczenia.

      – Tokariew, biurko w sypialni, górna szuflada – odparłem zwięźle, nie przerywając jedzenia.

      Zupa bardzo mi smakowała, Pokrowska znakomicie gotowała.

      – Ostrożnie, naładowany! – dodałem ostrzegawczo.

      – Co mam z nim zrobić?

      – Oddać Cichemu. Niech położy go przy zwłokach jednego z chłopaków z Odessy i narobi szumu w okolicy, tak żeby trupa znaleźli teraz, a nie po tygodniu.

      – Dobrze, Saszka.

      – Dziękuję za zupę – rzuciłem, zanim wyszła.

      Odpowiedziała mi promiennym uśmiechem, lecz jej oczy pozostały czujne i nieco smutne.

      Pozmywałem i poszedłem spać. Potrzebowałem odpoczynku, rano musiałem pojawić się w pracy, miałem nadzieję, że kolejny dzień będzie spokojniejszy od dzisiejszego.

      Wbiegłem po schodach i nieco zdyszany zatrzymałem się przed gabinetem Maksimowa. Generał życzył sobie widzieć pułkownika Razumowskiego. Nie trzeba było proroka, żeby odgadnąć, w czym rzecz: wszystkie gazety donosiły o zajściu na Czernyszewskiego, choć – na szczęście! – żadna nie podawała liczby zabitych.

      Zapukałem, po czym, nie czekając na zaproszenie, wszedłem i zameldowałem się regulaminowo.

      – Skończ z tą gimnastyką, Saszka, i siadaj – polecił zmęczonym głosem Maksimow.

      Podkrążone oczy i wymięty mundur świadczyły, że generał nie spał tej nocy.

      –

Скачать книгу