To nie jest, do diabła, love story!. Julia Biel
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу To nie jest, do diabła, love story! - Julia Biel страница 10
Nie miałam pojęcia, jak zareaguje, ale postanowiłam sobie wyobrazić, że w tym momencie nie jestem w dusznym szkolnym korytarzu, w którym zalatuje potem z przebieralni, tylko w miasteczku Kanab w Utah, w którym mieszkają Nana i Amber. Wystarczyło, że przypomniałam sobie scenerię jak z westernu z Johnem Wayne’em czy Clintem Eastwoodem, a poczułam się pewniej. Rozpędziłam się i ruszyłam w stronę Jonasza, którego uśmiech powiększał się z każdym pokonanym przeze mnie metrem.
Nie myśląc wiele, wybiłam się i skoczyłam na niego, obejmując go jak najmocniej nogami wokół pasa i uwieszając mu się na szyi. Podczas gdy ja owinęłam się wokół niego, on podtrzymywał mnie ramionami, wirując ze mną jak na ckliwym babskim filmie.
– Chciałam ci powiedzieć dzień dobry – wysapałam, usiłując zagarnąć go w siebie i wchłonąć jego zapach, by móc cieszyć się nim cały dzień. – Wyrafinowane masz te fantazje!
Roześmiał się i odstawił mnie na podłogę.
– Nie wiem, co powiedzieć. Chyba się tego nie spodziewałem. – Uśmiechał się tak promiennie, że mdłe światło jarzeniówek było tu nie tylko zbędne, ale wręcz obrzydliwie niestosowne. – Ale przyjmuję to za dobrą monetę i spodziewam się teraz seksu na pustyni.
Przewróciłam oczyma.
– Teraz już wiem, skąd się wzięło powiedzenie, daj kurze grzędę…
– Porównujesz mnie do kury??? – udał oburzenie. – Czy grzędy?
– Raczej zrzędy. Rodzice cię nie uczyli, żeby cieszyć się tym, co masz?
– Wiesz, myślę, że człowiek jest stworzony tak, żeby bez przerwy domagać się więcej i dążyć do tego, by osiągnąć, ile się da. – Objął mnie w talii. – Zostaniesz dziś ze mną po lekcjach? Mamy próbę przedstawienia bożonarodzeniowego, to taka tradycja, żeby eksploatować najstarsze klasy, ile się da. A ponieważ są już na wylocie i nikt się ich nie czepia, Christmas show jest zawsze po bandzie. – Ucałował mnie w czoło. – Między innymi po to, żeby niedoświadczonym smarkaczom z młodszych klas pokazać, kto tu rządzi.
– Czy to jest moment, w którym powinnam okazać zgorszenie i wyrazić głośny sprzeciw?
– Nie, powinnaś się zachwycić, że nie jestem smarkaczem i jestem bardzo doświadczony. – Mrugnął.
O tym akurat wolałam nie myśleć.
– Nie lubię, kiedy zamieniasz się w buca. Wolę wersję romantyczną, kiedy klęczysz przede mną na korytarzu.
– A czy romantyczny buc to akceptowalne połączenie? – Poruszył brwiami.
– Muszę się zastanowić, ale przy tobie nie potrafię się skupić. – Cmoknęłam go w policzek i właśnie miałam zamiar udać się do przebieralni dla dziewczyn, kiedy uchyliły się drzwi i z kantorka wyjrzał pan Tolo.
– O, właśnie tak mi się wydawało, że usłyszałem twój głos, Beck.
Odskoczyliśmy od siebie z Jonaszem.
– Masz się zameldować pilnie u dyrekcji. Jesteś zwolniona z lekcji, pędź. A ty – spojrzał na Jonasza – co ty tu jeszcze robisz, Meller? Trener Kubica za trzy minuty chce cię widzieć na boisku!
Pomachałam Jonaszowi i uniosłam kciuk, żeby nie myślał, że się przejmuję, po czym popatrzyłam, jak znika za drzwiami męskiej szatni. Czego tym razem mogła chcieć ode mnie pani Szulc? Od czasu magicznego przypływu gotówki na remont dachu zostawiała mnie w spokoju. Tajemnicza pani Stella z rady rodziców również nie dawała o sobie znać, więc może dziś postanowiły przypuścić atak i skonsultować się w sprawie tabliczki dziękczynnej dla hojnego ofiarodawcy.
Nie miałam pojęcia, co mnie czeka, ale choć nie było powodu do obaw, głupie serce waliło mi w piersi jak szalone.
Tak jak poprzednio sekretarka pokazała mi dłonią, że mogę wejść do gabinetu dyrekcji, a ja wemknęłam się do środka jak duch.
Pani Szulc jak zwykle miała włosy ściągnięte w ciasny kok, ale tym razem włożyła długie spodnie zaprasowane w kant i sweterek z angory. Wyglądała zimowo i musiałam przyznać, że wyraz jej twarzy bardzo pasował do pogody za oknem i mrozu na szybie.
– Witaj, Ellu, usiądź, proszę. – Dziś nie uścisnęła mi dłoni i nie powitała mnie uśmiechem.
Zajęłam miejsce na krześle dla interesantów i musiałam sobie przypomnieć, by oddychać. W tym gabinecie powinna wisieć tabliczka informacyjna: UWAGA! WDECH – WYDECH!
– W czym mogę pomóc, pani dyrektor? – zapytałam, żeby nie okazać konsternacji.
Może ojciec cofnął dofinansowanie? O nie, to musiało być to! Z dwojga złego wolałam już czuć się jak bohaterka, niż wstydzić się za tego dupka dusigrosza!
– Tak naprawdę powinnam udzielić ci nagany – oświadczyła dyrektorka bez zbędnych wstępów.
Nagany??? To tak się karze Bogu ducha winnych uczniów za niesubordynację ich rodziców?
– Wiem, że jesteś w naszej szkole od niedawna i prawdopodobnie nie zdążyłaś się jeszcze zapoznać ze statutem szkoły, a może brak ci świadomości, jak silnie obecna jest tradycja w naszej instytucji i jak wiele ona dla nas znaczy. – Pani Szulc zrobiła strategiczną przerwę, ale ja chciałam, żeby kontynuowała, bo tym razem byłam jeszcze bardziej zagubiona niż poprzednio. – Ocena zachowania uczniów polega na rozpoznawaniu przez wychowawcę klasy, nauczycieli, samego ucznia oraz kolegów i koleżanki stopnia respektowania zasad współżycia społecznego i norm etycznych. Osoby, które używają wulgarnych słów czy gestów, noszą wyzywającą odzież, destrukcyjnie wpływają na społeczność szkolną czy demoralizują innych przez swoje zachowanie, tym samym nakłaniając do nieodpowiednich zachowań, muszą się liczyć z naganą i oczekujemy od nich poprawy.
Nie miałam pojęcia, czemu ma służyć ten wykład i jak moje przemykanie się niczym duch może komukolwiek przeszkadzać. Jedyne niestosowne zachowanie właśnie miało miejsce przed kantorkiem pana Tola i odbyło się bez udziału świadków. No chyba że pani Szulc oglądała nas za pomocą ukrytej kamery, co nie wydawało mi się prawdopodobne. Ale określenia: wulgarne, destrukcyjne czy demoralizujące naprawdę ani trochę nie przystawały do opisu Elli Beck.
Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Pani dyrektor, musiała zajść jakaś pomyłka, bo nie mam pojęcia, w jaki sposób mogłabym zasłużyć na naganę…
– Powiedziałam, że powinnam udzielić ci nagany, ale tym razem skończy się tylko na ostrzeżeniu ze względu na ofiarność twojego taty. – No proszę, choć nie miałam zielonego pojęcia,