To nie jest, do diabła, love story!. Julia Biel

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To nie jest, do diabła, love story! - Julia Biel страница 14

To nie jest, do diabła, love story! - Julia Biel Lovestory

Скачать книгу

trochę cię jeszcze przyozdobię… – Tuż przy moim prawym uchu rozległo się kliknięcie noża sprężynowego. Nieznajomy trzymał mnie lewym ramieniem jak w imadle, a prawą dłoń z bronią zbliżył do mojego policzka.

      Jeśli przed chwilą zmartwiałam, to teraz zaczęłam drżeć z przerażenia. Czy ten ktoś chciał mnie zabić? Czy tylko zranić? Oszpecić? Patrząc na to czysto biologicznie, strach to automatyczna reakcja łańcuchowa, do jakiej dochodzi w naszym organizmie. Każdorazowo wywołuje ją jakiś bodziec, który prowadzi do uwolnienia się substancji chemicznych do naszego krwiobiegu i zmuszenia organizmu do podjęcia jednej z dwóch aktywności, która ma zapewnić człowiekowi przetrwanie: fight or flight – walcz lub wiej. Wszystko pracuje jak w fabryce. Serce przyspiesza, ciśnienie wzrasta, źrenice rozszerzają się tak, aby przyjąć jak najwięcej światła. Żyły się zwężają, bo krew pompowana jest do strategicznych grup mięśni, a więc normalne jest to, że drżymy ze strachu. Kurczą się mięśnie łydek, mięśnie dolne pleców i szyi, za to mięśnie gładkie ulegają rozluźnieniu, aby dostarczyć do płuc jak najwięcej tlenu. Adrenalina hamuje perystaltykę jelit i wydzielanie soków trawiennych. Nasze ciało ma po prostu inne, chwilowo znacznie ważniejsze zadania.

      Najpierw jednak mózg musi uznać jakieś zajście za zagrażające naszemu zdrowiu lub życiu. Podobno ciało migdałowate posiada informacje o tym, jakie sytuacje są dla naszego organizmu niebezpieczne.

      Moje ciało migdałowate działało bez zarzutu i w tej chwili dzwoniło na alarm. WALCZ LUB WIEJ!!! W kieszeni poczułam wibrowanie komórki. To na pewno Jonasz, szukał mnie, martwił się, zaraz mnie znajdzie. Znajdzie mnie, prawda?

      Problem w tym, że znajdowałam się w jakimś zaułku i nie mogłam krzyknąć. Walcz lub wiej! No już! Ostrze noża dotknęło zimną stalą rozgrzanego z emocji policzka. Przypomniałam sobie, czego mnie uczył Dominik. Teraz albo nigdy. Gwałtownie się pochyliłam i z całej siły, jaką zdołałam z siebie wykrzesać, rąbnęłam atakującego tyłem głowy w nos. Zaskoczyłam go. Jęknął i się zatoczył, a ja szybko się schyliłam, chwyciłam go za jedną nogę w ciężkim bucie i pociągnęłam. Wtedy kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie – stracił równowagę i runął na ziemię, ale upadając, zamachnął się nożem na oślep. Rzuciłam się do ucieczki, czując, jak nóż przecina rękaw skórzanej kurtki w okolicy prawego ramienia.

      Co tam kurtka! Adrenalina dodała mi skrzydeł, wypełniając żyły siłą niezbędną do ucieczki. Nie oglądając się za siebie, wypadłam z uliczki i rzuciłam się biegiem w stronę szkoły. Był tam! Czekał, pisząc coś na komórce.

      – JONASZ! – wrzasnęłam.

      Drgnął i poderwał głowę, a na jego twarzy rozlała się ulga.

      – Jesteś! Już zaczynałem się mart… Co się stało?

      Ulga ustąpiła miejsca przerażeniu.

      – Ktoś… mnie… napadł… – wydyszałam. – Dałam radę… się uwolnić…

      Ujął moją twarz w dłonie i wyszeptał:

      – Już dobrze, już w porządku, jesteś bezpieczna. – Jakby na potwierdzenie swoich słów przycisnął swoje usta do moich. – Opowiadaj po kolei. Po pierwsze, gdzie to się stało?

      – Przy sklepie…

      Zsunął dłonie z twarzy na moje ramiona, jakby chciał mną potrząsnąć, żeby jak najszybciej uzyskać wszystkie ważne informacje. Kiedy to zrobił, syknęłam z bólu.

      – Co jest, Ellu? Coś cię boli? – przestraszył się.

      Wylewający się przez bramę tłumek maturzystów spoglądał w naszą stronę z zainteresowaniem.

      – Jona, pomóc wam? – zawołał Maks. Albo Filip.

      Popatrzyłam na lewą dłoń mojego chłopaka.

      Mojego chłopaka.

      – Walnęłam go głową. W nos… – wyznałam.

      – Moja dzielna Nutella. Jak to dobrze, że nie zdejmujesz zbroi.

      – Ty krwawisz… – wyszeptałam.

      Wytrzeszczył oczy.

      – Co ty gadasz? O nie, to ty krwawisz! Zranił cię?

      Zobaczyłam, jak po dłoni Jonasza spływa czerwona strużka. Zakręciło mi się w głowie. Nie cierpiałam widoku krwi.

      – On miał nóż… – wyznałam.

      – O Boże… – Jonasz wbijał wzrok w krwawiące ramię. Postanowiłam odwrócić oczy. Adrenalina wciąż musiała działać, bo nie czułam szczególnego bólu, a może rana nie była zbyt głęboka.

      – To na pewno zwykłe draśnięcie… – zapewniłam.

      Ale Jonasz mnie nie słuchał.

      – Maks, dzwoń po karetkę. Dziewczyna lat szesnaście, na ramieniu rana kłuta. Ja będę uciskał.

      – Nie – jęknęłam. – Nie mówcie, że kłuta. Powiedzcie, że krwawi.

      Dzięki temu, że Jonasz zaciskał dłoń na ranie, nie bałam się, że upadnę i narobię sobie wstydu. Tymczasem wokół nas zebrała się niewielka grupka gapiów.

      – Filip, Marcin, Seba, lećcie na drugą stronę do Żabki i zobaczcie, czy gdzieś w pobliżu nie kręci się facet z obitą mordą. Szybko!

      Chłopaki pobiegli, słyszałam krzyki, nawoływania. Gdzieś obok nas Maks podawał adres, pod który miała za chwilę przyjechać karetka.

      – No co ty, na pewno wszystko okej… Tyle hałasu o nic – próbowałam przemówić mu do rozsądku.

      – Lepiej niech to zobaczą. Być może zranił cię głęboko i trzeba szyć.

      Kiedy ambulans dotarł i przewiózł mnie wraz z Jonaszem, który uparł się, że dotrzyma mi towarzystwa, do izby przyjęć pobliskiego szpitala, lekarz oświadczył, że miałam dużo szczęścia. Odzież wierzchnia przyjęła w znacznej mierze cięcie na siebie, ale i tak trzeba było założyć pięć szwów.

      Patrzył na mnie podejrzliwie, czy aby na pewno zahaczyłam się o wystający fragment ogrodzenia (takiej wersji zdarzeń postanowiłam się trzymać), ale skoro nie zgłaszałam napaści, musiał to przyjąć.

      Obawiałam się również papierologii, ale całość odbyła się zaskakująco sprawnie, ponieważ moi rodzice pomyśleli o wszystkim. Jako osoba niepełnoletnia, która ukończyła szesnasty rok życia, byłam już prawie wolna. Czy raczej oni byli już prawie wolni ode mnie. Więc nie tylko złożyłam podpis pod oświadczeniem pacjenta o wyrażeniu zgody na przeprowadzenie badania, ale przedłożyłam również zgodę na udzielanie świadczeń zdrowotnych podpisaną przez moich opiekunów prawnych, którą zawsze nosiłam przy sobie w portfelu. Nikt nie pytał, nikt się nie dziwił.

      Gdybym była o rok młodsza albo nie miała ze sobą pisemnej zgody moich rodziców, sprawą musiałby się zająć sąd opiekuńczy, a tymczasem, nie licząc mojego cierpienia, wszystko odbyło się bezboleśnie. Lekarz pogratulował mi zimnej krwi,

Скачать книгу