To nie jest, do diabła, love story!. Julia Biel

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To nie jest, do diabła, love story! - Julia Biel страница 9

To nie jest, do diabła, love story! - Julia Biel Lovestory

Скачать книгу

kątem oka dostrzegłam zmierzające w moją stronę ciężkie trapery. Gdy unosiłam wzrok, zauważałam po kolei ciemnoniebieskie dżinsowe spodnie i szarą rozpinaną bluzę, spod której wystawał błękitny T-shirt. A nad T-shirtem głowa z blond włosami nad zmarszczonym czołem, cudnymi zmartwionymi oczyma i apetycznie ukrwionymi wargami, za którymi krył się rząd ślicznych zębów. Gdyby Jonasz był wampirem, z całą pewnością nie broniłabym się przed ugryzieniem.

      Nie zdążyłam się nawet załamać żenującym poziomem moich myśli, bo Jonasz rzucił się w moją stronę i uklęknął między moimi nogami, obejmując mnie w pasie.

      Patrzyłam na niego zachowawczo, ale nie próbowałam wyswobodzić się z jego objęć, zwłaszcza że nieziemski zapach uszkadzał w moim mózgu ważne ośrodki, jak choćby ciało migdałowate, które zamiast wywoływać reakcje obronne spowodowało, że miałam ochotę tylko się… migdalić.

      Jak już mówiłam, byłam żałosna.

      – Nie mam pojęcia, co się stało, ale bardzo chciałbym kontynuować tam, gdzie skończyliśmy wczoraj – wyszeptał, omiatając ciepłym oddechem moją złaknioną jego bliskości twarz. – Aniela chciała mi zrobić z tyłka jesień średniowiecza, ale ponieważ obstaję przy tym, że jestem niewinny, zdajemy się na twoją łaskę. Moja warga i ja.

      Poczułam, że kącik moich ust bardzo chciał zadrżeć.

      Odchrząknęłam.

      – Powiedz mi tylko – odezwałam się wreszcie chrapliwym głosem – skąd Lily to miała i natychmiast zajmę się twoją wargą.

      Uniosłam prawą dłoń ze zmiętą koszulką. Jonasz zwolnił uścisk, żeby wziąć do ręki T-shirt Dominika, i go rozpostarł. Widniał na nim rysunek probówki i kolby z pipetą oraz napis: I TRY TO TELL CHEMISTRY JOKES, BUT THERE IS NO REACTION.

      Za to jego reakcja była natychmiastowa. Rozpoznał tę koszulkę i właściwie przyporządkował ją chronologicznie do naszej historii.

      – Czy Lily była wczoraj u ciebie? – zapytałam, ponieważ nie odpowiadał.

      – Tak – przyznał wreszcie. – I nie.

      Ściągnęłam brwi, usiłując to zrozumieć.

      – Kiedy wróciłem z treningu siatkówki, Joda powiedziała, że podobno Lily chciała odebrać ode mnie jakąś książkę, ale ponieważ mnie nie było, ojciec ją wpuścił i zaproponował herbatę. Nie rozmawiałem z nim, nie wiem, jak to możliwe, że pozwolił jej wejść do mojego pokoju. Musiała zabrać tę koszulkę, żeby cię wkurzyć. Ciebie i mnie. Co ci powiedziała?

      – Że wróciłeś do niej i brak ci odwagi, żeby mnie spławić – odparłam z uśmiechem, czując się coraz lepiej w ramionach Jonasza, którymi ten znów mocniej mnie otoczył. – Nie uwierzyłam jej w ani jedno słowo.

      Jonasz odchylił głowę i roześmiał się głośno i dźwięcznie.

      – Nie mogłam zrozumieć, skąd ma koszulkę Dominika, ale ani przez chwilę nie dopuściłam myśli, że mnie nie chcesz.

      Przywarł do mnie do ustami i mocniej oplótł mnie dłońmi. Mogłam poczuć w jego pocałunku całą tęsknotę, pożądanie i zdecydowanie, jakie w sobie nosił. Całował mnie natarczywie, zachłannie, jakby pocałunkami chciał mnie zapewnić, że nie mam się czego obawiać, bo jest przy mnie i nigdzie się nie wybiera.

      To, że przede mną klęczał, miało w sobie coś… niesłychanie romantycznego.

      – Chcę, żebyś była moja. Jedyna – szepnął wreszcie, a ja poczułam, że mięknę.

      Czy to możliwe, że nawet moje kostki zmieniły się w płynny wosk? Masło? Budyń? Crème brûlée? Matko jedyna, byłam jak crème brûlée – w środku rozpływająca się słodycz zamknięta pancerzykiem ze skarmelizowanego cukru. Jak to dobrze, że siedziałam.

      – Jezu, normalnie podetnę sobie żyły! – dobiegł mnie zza pleców męski głos. Adam. A przy nim Aniela. No tak, mogłam się ich spodziewać. – Z wami jest gorzej niż w wenezuelskiej telenoweli!

      – Wiesz, bo oglądasz, Adaśku? – zapytałam, przyciągając Jonasza, by usiadł obok mnie na ławce, po czym usadowiłam mu się na kolanach.

      Podczas gdy on mnie przytulał, Aniela i Adam stali obok jak dwoje obcych sobie ludzi.

      – Cieszę się, że… – wyszeptała Aniela – już sobie wszystko wyjaśniliście. Do zobaczenia na zajęciach – rzuciła i zaczęła odchodzić korytarzem.

      To była sytuacja z gatunku tych bez precedensu. Nigdy nie miałam przyjaciółki i nie bardzo wiedziałam, jak miałabym się teraz zachować. Pobiec za nią? Wycisnąć z niej, co się dzieje? Takie rzeczy zdecydowanie mnie przerastały.

      Ale jeszcze chwilę temu anielica była gotowa skopać tyłek komu trzeba, uznając, że musi zadziałać w mojej obronie. Gdybym była przyjaciółką Anieli, poszłabym za nią. Nie wiedziałam, jaki jest nasz status, ale postanowiłam sobie wyobrazić, że mogę dalej nabierać ludzkich odruchów, skoro tak świetnie mi idzie, i szepnęłam Jonaszowi do ucha:

      – Powinnam z nią pogadać. Zobaczymy się później. Myśl o mnie.

      Odsunął się niechętnie.

      – O nikim innym nie myślę. Ani o niczym. – Popatrzył na mnie z powagą. – Musisz się nauczyć mi ufać, a ja tobie. Wtedy będziemy bezpieczni.

      Ucałował mnie w skroń i pozwolił mi odejść. Przechodząc, mrugnęłam do Adama, który tylko wzruszył ramionami, i popędziłam za Anielą.

      Nie odeszła daleko.

      – Aniela, czekaj, co z tobą?

      Wzruszyła ramionami, nie zatrzymując się.

      – Nie ma o czym mówić. Serio. Nie ma tematu. U was przynajmniej coś się dzieje, a Adam i ja nie istniejemy. Nic a nic. – Uniosła na mnie błagalne spojrzenie, jakbym mogła zaprzeczyć.

      – Ale… przecież widziałam was wielokrotnie i wiem, że mu się podobasz…

      Prychnęła.

      – Całuje obłędnie, bez dwóch zdań. Przy nim czuję się piękna, wyjątkowa, zabawna. Ale wiesz, on ma chyba rozdwojenie jaźni. Jednego dnia mnie podrywa, dotyka, daje do zrozumienia, że coś dla niego znaczę, a dzień później jest zimny jak lód, obcy, jakbyśmy się nie znali. Może… – Wytrzeszczyła oczy. – Może ma brata bliźniaka i każdy z nich chodzi do szkoły co drugi dzień!

      Popatrzyłam na nią ze współczuciem.

      – Ale to by było jakieś wytłumaczenie, no nie? – powiedziała ze śmiechem. – A tak jest po prostu beznadziejnie.

      Kiedy weszłyśmy do klasy, wsunęłam T-shirt Dominika do torby i pomyślałam, że miłość jest do bani.

      • • •

      W czwartek postanowiłam nadrobić to, czego nie udało mi się dokonać w środę, czyli wreszcie zrealizować fantazję

Скачать книгу