Siódma ofiara. Aleksandra Marinina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Siódma ofiara - Aleksandra Marinina страница 22
Ira pokręciła głową.
– Na szczęście nie.
– Oszukano?
– Też nie. Ale nie pozwoliłam im na to! Rozumie pan? Nie pozwoliłam! – zawołała rozemocjonowana. – Gdybym dała się wciągnąć w historię z losem, nie wiadomo, czym by się wszystko skończyło. Chcę zgłosić, że na bazarze działa banda. Milicja powinna się nią zająć.
Andriej Timofiejewicz roześmiał się głośno i dobrodusznie.
– Jest pani niepoprawna! Sądzi pani, że milicja o tym nie wie? Przeciwnie, moja droga! Proszę przyjąć do wiadomości, że nasza kochana milicja wie wszystko o wszystkich. O tych osobnikach z losami też.
– Więc dlaczego…
Ira się zawahała. Racja, czy ona oszalała? Tyle lat spędziła z Tatianą, śledczą, spokrewniła się ze Stasowem, który przepracował dwadzieścia lat w wydziale kryminalnym, codziennie czytała gazety i oglądała telewizję, a mimo to zachowała się strasznie głupio! To niewybaczalne. Postradała rozum ze strachu i zdenerwowania. A jednak to prawda, że gdy sprawa dotyczy innych, człowiek rozumuje chłodno i rozsądnie; gdy zaś jest w coś uwikłany, jego umysł pracuje zupełnie inaczej.
– Słusznie – powiedziała cicho. – Nie pomyślałam o tym. Zawiadomienie milicji byłoby szczytem głupoty. …. Chyba straciłam głowę. To dlatego, że jest ich tam pełno, a te draby wyglądają groźnie.
Już miała znowu się rozpłakać, ale się opanowała.
– No to wszystko w porządku. – Sąsiad się uśmiechnął. – Zrobiła już pani zakupy?
– Nie, muszę jeszcze…
– Doskonale. Ja też przyjechałem po różne rzeczy. Przespacerujmy się razem po targowisku, kupimy, co trzeba, i pojedziemy do domu. Niech mi pani tylko obieca, że nie będzie już płakać.
W towarzystwie wysokiego, barczystego sąsiada Ira nie czuła strachu, więc już jakieś dziesięć minut później uśmiechała się i szczebiotała jak zwykle.
– Niech pani kupuje, co tylko chce – nieustannie powtarzał Andriej Timofiejewicz. – I korzysta z darmowej siły roboczej. Dzisiaj to ja będę taszczył zakupy.
– Zgoda – powiedziała Ira kokieteryjnie. – Wezmę nie trzy kilogramy mąki, ale pięć. Musi mi pan tylko dać słowo, że codziennie będzie do nas przychodził na ciasto.
– Proszę wziąć choćby dziesięć – odpowiadał sąsiad w tym samym tonie. – Będę was odwiedzał dwa razy dziennie i zabierał ze sobą pani wypieki.
Gdy jednak wracali autobusem, ożywienie Iroczki zniknęło. Przypomniała sobie swoje niedawne przerażenie i siedziała markotna i przybita.
– Iro, jest pani… – Sąsiad zawahał się, szukając odpowiedniego słowa. – Bezbronna, można powiedzieć. Aż strach zostawiać panią samą. Zwłaszcza po tym, co się przydarzyło Tatianie i jej przyjaciółce. A przy okazji, czy Tatiana przekazała pani moją radę?
Ira podniosła na niego smutne, zmęczone oczy i zapytała:
– Radę? Jaką radę?
– Kiedy jest pani sama w domu, proszę nikomu nie otwierać drzwi, zanim nie zadzwoni pani do mnie. Wtedy wyjdę na klatkę schodową i zobaczę, kto panią niepokoi.
– A jeśli nie będzie pana w domu?
– Wtedy proszę nie otwierać. Nawet nie podchodzić do drzwi i nie pytać, kto tam.
– Też pan wymyślił. – Uśmiechnęła się słabo i machnęła ręką.
– Czemu?
– Jak niby mam nie otwierać drzwi? Nie rozumiem.
– To proste. Nie otwierać i tyle. Co w tym trudnego? Zapewniam, że to o wiele łatwiejsze, niż pani sądzi.
– A jeśli to będzie coś ważnego?
– A jeśli nie będzie pani w domu? – odpowiedział Andriej Timofiejewicz pytaniem na pytanie. – Przecież może się tak zdarzyć.
– Ale przecież będę w domu – zaoponowała Ira rozsądnie.
– Przypuśćmy, że w danej chwili będzie pani nie w domu, ale w autobusie. – Sąsiad się roześmiał. – Krótko mówiąc, Iro, podejdźmy poważnie do sprawy. Pani krewna martwi się tym, co się wydarzyło w sobotę, a ponieważ jest osobą doświadczoną i przewidującą, ma chyba podstawy do niepokoju, inaczej by się nie denerwowała. Skoro nie wierzy pani mnie, proszę uwierzyć jej. O, jesteśmy na miejscu.
Zaniósł ciężkie torby do mieszkania Stasowów. Przy okazji rzucił okiem na zamek w drzwiach i kiwnął głową z aprobatą.
– Macie dobre drzwi i porządny zamek. Ale proszę pamiętać, moja droga, że dla tego, kto zechce panią skrzywdzić, to żadna przeszkoda. Niech pani posłucha moich rad, zaklinam.
Zamknąwszy drzwi za sąsiadem, Ira zabrała się do gotowania. Nie mogła przestać myśleć o incydencie na bazarze. Paniczny strach minął, ale pozostały zdumienie oraz chęć, by zrozumieć, o co tutaj chodzi. Żadne rozwiązanie nie przyszło jej jednak do głowy. Musi zaczekać na Tatianę albo na Stasowa. Oni na pewno znają te wszystkie sztuczki.
Stasow długo się śmiał, wysłuchawszy jej smutnej i emocjonalnej opowieści.
– Z czego się śmiejesz? – zapytała urażona Irina. – Dla ciebie to zabawne, a ja się najadłam strachu.
– Wyobrażam sobie. Jesteś naszą małą bojowniczką o praworządność. Ale w jednym przyznaję ci rację, Irusiu: z przykrością i z żalem stwierdzam, że zawiadamianie milicji nie miało sensu. Stróże prawa na pewno dostają swoją działkę, z podejrzeniami lepiej się do nich nie zwracać, bo cię wyśmieją i przepędzą na cztery wiatry. Nasz sąsiad wykazał się rozsądkiem, szybciej niż ty doszedł do tego wniosku. Trochę to dziwne, skąd w nim taka mądrość, przecież w odróżnieniu od ciebie na co dzień nie obcuje z milicjantami.
– A o co tutaj chodzi? Czy to jacyś oszuści? – zapytała zaciekawiona Ira.
– Jedno z dwojga. Najprawdopodobniej to działający w grupie kieszonkowcy. Bierzesz od kogoś los, on jednak jest mocno zszyty, więc trzymasz go w rękach i koncentrujesz na nim uwagę. Nie pilnujesz torby ani kieszeni. Ot, i cała filozofia. Możliwy jest też nieco inny wariant. Na przykład: otwierasz los; okazuje się, że jest wygrany, a wtedy biedna kobieta mówi, że się śpieszy, bo ma chore dziecko w domu, albo że zaraz ucieknie jej pociąg, i proponuje ci, żebyś odebrała wygraną zamiast niej, a kwotę, na którą opiewa los, dała jej już teraz. Może być nawet mniej, bo ona nie może czekać i zgadza się przyjąć choćby część. Na przykład wygrana wynosi sto rubli. Kobieta prosi, żebyś jej dała przynajmniej siedemdziesiąt, bo dzięki temu zaoszczędzi czas. Chętnie wręczasz jej pieniądze i biegniesz do punktu, w którym, jak powiedziała, można kupić losy i odebrać wygrane. Tam, rzecz jasna, niczego nie ma. Albo jest coś innego. Albo punkt wprawdzie